Wypijam łyk trunku, rozkoszując się wilgocią na języku. Chyba za mało ostatnio piłem.
-Więc i Ty, sir Vingaardzie, zmierzasz do Chinon? Tam właśnie kierowałem swe kroki z przyjaciółmi, by zaznać chwały i sławy. Duch wciąż we mnie wrze jednak bogatszy jestem o doświadczenia tamtej nocy. Wiem, że może nie być łatwo. Pewnym wszak jestem, że z ludźmi takimi jak Ty nic nie może nam stanąć na drodze. Zaszczytem dla mnie bedzie jesli zgodzisz się byśmy pojechali tam razem.
Wtem gdy słychać juz poruszenie nazewnątrz wstaje z krzesła.
-Chyba nie będziem tutaj jedynymi rycerzami sir Vingaardzie.
Odwracam siÄ™ w kierunku drzwi ale nie ide w tamtym kierunku.
Pani, tyle sie dzieje, a ja ledwo mam siły by ustać. _________________ Lily et Pique: Orderic du Limont
Ostatnio zmieniony przez Anubis dnia Pia Sie 12, 2011 20:22, w ca³o¶ci zmieniany 1 raz
Konował... to nie brzmi dobrze. Oby moje obawy odnośnie tej rodziny i choroby się nie sprawdziły. Nie mam dosyć czasu, ani środków, ani spokoju, aby przerabiać tą karczmę na mały krasnoludzki fort. Ha!
Trochę obawiam się tego rumoru. Wczoraj były dwie bijatyki w karczmie, a ja jako zdecydowanie nie stworzony do wojowania pięścią i toporem miałem nawet pewne problemy z wypędzaniem człeczyn. Chociaż jak który oberwał porządnym kawałkiem drewna stawał się znacznie potulniejszy.
Zastanawiam się chwilę, czy dobrym pomysłem nie byłoby zabarykadowanie wejścia ławami. Niestety opór może tylko zachęcić pieprzonych ludzików, a mój widok tutaj do jeszcze większej zabawy.
Postanawiam jednak zabezpieczyć drzwi. Pal licho.
Potem ostrożnie zbliżam się do schodów i wchodzę stopień po stopniu nasłuchując. _________________ Przyjaciel czy wróg? - Rhunar Ragnison, Magnus Regenbogen
Lily et Pique - Gundrik Grundisonn
Ja przez cały czas milczałem. To nie przez to, że nie wdaję się w rozmowy z plebsem, bo podróże mnie nauczyły, że z czasem lepiej porozmawiać z byle kim, niż oszaleć z własnymi myślami. Wstaję od ognia i prostuję kości wsłuchując się w ich cichy trzask.
- Cedric et Maurice - mówię głośno - pierwsza warta. Zmiany co dwie godziny w tej przeklętej pogodzie. Wyznaczcie między sobą pozostałe dwójki. O świtaniu ruszamy w dalszą drogę. Jak zobaczę, że ktoś przysnął na swojej warcie, własnoręcznie wytnę mu na skórze szachownicę.
Kieruję się do swojego namiotu, by ułożyć się do snu. nie rezygnuję z dodatkowego okrycia derkami, ale rozgrzewam się jeszcze winem. Brzuch napełniony polewką znacznie chętniej przyjmie alkohol niż w podróży na koniu, ale na wszelki wypadek zostawiam w bukłaku jeszcze trochę trunku. _________________ #Przyjaciel czy Wróg => Alex Zir, człowiek, magister alchemik.
#Przekleństwo Wzgórz Hager => Brokk Imrakson, krasnolud
#Sylvania - Ziemia Przeklętych => Gerhard, człowiek
#Lily et Pique - Blaise Cillianmour, szlachcic
Na informacje o przygotowaniu mego zamówienia, nic nie odpowiedziałem tylko machnąłem ręką zawijając nadgarstkiem odganiając Chamke.
- Nie da się temu zaprzeczyć, Chinon celem mej podróży jest. Żadna padlina nie zdzierży szarży naszej konnicy, w proch się obrócą i my temu się przysłużym - mówię pewnie do Orderica
- Czystą przyjemnościa będzie podróżowanie z tobą Ordericu mam nadzieje takoż iż staniemy w bark w bark podczas nadchodzącej bitwy - uśmiecham się wesoło
PodnoszÄ…c kielich i upijajÄ…c z niego Å‚yczek
Usłyszawszy odgłosy nie zwracam na nie większej uwagi.
- Jeżeli niedługo nie wyruszym, będzie trzeba tu nocować. Po zmierzchu ciężko podróżować noce ciemne i gęste teraz bywają - mówię rzeczowo
- Orientujesz się może ile pozostało nam drogi do Chinon? - pytam Orderica
- Nie chciałbym zwlekać i marnować czasu w tej dziurze więcej niźli jest to konieczne - mówie lekko znudzonym głosem _________________ #Sesja Przyjaciel czy Wróg? ==>Ingwar Ingersson, krasnolud #Ciężkie jest życie na morzu==>Hektor Lombard, człowiek
Raz jeszcze poprawia mi sie humor na słowa rycerza.
-Myśl że razem będziem gromić wrogów przepełnia mnie radością. Mężny duch w Tobie mieszka sir Vingaardzie. Sam chciałem spytac o odległość do celu, bom, jak wspomniałem, droge postradał po tamtej potyczce. Jednak nie mam sił by ruszyć dziś w drogę, mój wierzchowiec również jest wycieńczony.
Odgłosy na zewnątrz nie daja mi jednak spokoju.
-Sprawdzę cóż za orszak zawitał w te progi. Wielcem tego ciekaw.
Kieruje się do drzwi wejsciowych by je otworzyc i upewnić kto bedzie nowym gosciem tego przybytku. _________________ Lily et Pique: Orderic du Limont
- Niechaj więc będzie po twojemu...jutrzejszym świtaniem ruszym na szlak...
Po tym jak Orderic wstał ja zastanawiam się i próbuję ocenić ile drogi mogło nam zostać do Chinon... _________________ #Sesja Przyjaciel czy Wróg? ==>Ingwar Ingersson, krasnolud #Ciężkie jest życie na morzu==>Hektor Lombard, człowiek
Po dokładniejszym, wzajemnym przyjrzeniu się, obaj rycerze byli w stanie powiedzieć o swojej heraldyce coś więcej, lecz nadal niewiele. Lwie godło na tarczy Orderica mogło oznaczać, że ród miał jakieś korzenie, koneksje, włości czy tak naprawdę cokolwiek co znaczy coś w genealogii związanej z prowincją Lyonesse... lub znaczyło onegdaj. Trzy miecze mogą sugerować trzech wybitnych rycerzy-przodków (lub założycieli rodu), trzy bitwy czy też podobne szczegóły dotyczące sprawności wojennej. Natomiast Orderic wiedział, że godło Vingaarda, pogoń, nie było przesadnie popularne na ziemi bretońskiej. Założyciele rodu mogli zasłynąć z walki na koniu, szybkości, sztuki jeździectwa tudzież innych podobnych wydarzeń czy też cech. Podzielona pionowo barwa natomiast nie pozostawiała wątpliwości - mariaż wschodu z zachodem. Najwidoczniej do niedawna pogoń gościła tylko na samej czerwieni lub samym srebrze. Obaj byli pewni co do autentyczności pochodzenia swoich barw oraz pewni, że będą razem podróżować ku Chinon jeszcze jakieś dwa dni, mało popasając i forsując konie.
Vingaard zdołał zauważyć, że płaszcz oplatający sylwetkę Orderca był dość świeży, ale bardzo niedawno przeszedł swój bojowy chrzest - nieco nadszarpnięty, ufajdany błotem u dołu. Na lewym boku miał jeden solidny oprysk zeschłej krwi. Był też ciężki i sztywny od całonocnej ulewy.
Orderic wstał od stołu, w czasie gdy Vingaard przyglądał się jego ubiorowi i zbliżył się do okiennic. Uwadze nie uszedł fakt, że były w nich wstawione solidne szyby, kratowane poprzecznie drewnem, w romby.
Na zewnątrz wjeżdżał na dziedziniec zajazdu właśnie niewielki orszak. Jakiś szlachcic w przednim kaftanie skróconym do jazdy, z narzuconą tuniką, wjeżdżał na kasztanowym gniadoszu. Oprócz zielonej i srebrnej barwy nie dało rady dostrzec heraldyki. Podobne ladry miało na sobie konisko. Nie widać było juków ni zbrojnego przyodziewku przytroczonego do wierzchowca. Jedyny oręż który ten młody (co dało się wywnioskować z wyglądu i postury) szlachetka to gilesowski miecz i mizerykordia. U boku jego jechała smukła pannica w lazurowej sukni wyszywanej złotą nicią. Dosiadała konika, nie przymierzając, iście babskiego o białej maści. Włosy, jak to zawsze u bretońskich kobiet bywa, skrywała pod wybitnie zdobionym, elaboranckim nakryciem.
Za państwem jechało dwóch rycerzy w zielono-białych barwach oraz sześciu yeomanów, zbrojnych w lance, wekiery i jeździeckie kusze, krótkie i lekkie. Odziani byli w kolczugi i tabardy w barwach swego pana.
Gundrik
Po straceniu kilku chwil na zastanawianiu się nad sytuacją karczmy, krasnolud wspiął się ostrożnie na schody prowadzące na górę i tamże, pokonał jeszcze te dwa kroki, by móc przysłuchiwać się głosom dobiegającym z pokoju starego weterana. Miał nadzieję, że trzeszczące, drewniane schody nie zdradziły jego poczynań - najwidoczniej nadzieja tym razem nie zawiodła.
Mimo to, głosy ze środka były ciche i dodatkowo wytłumione przez drzwi. Krasnal miał jednak wrażenie, że usłyszał jeden czy dwa kobiece szlochy. Niepokój nie zmalał, jeno wzrósł i stężał niczym gęsta, zimna i paskudna zupa.
Po kilkunastu minutach, medyk zaczął się zbierać do wyjścia, toteż krzat wyeksmitował się z piętra i wrócił do sali na parterze. W samą porę. Zapłakana, załamana Marie odprowadzała właśnie medyka do drzwi. Mężczyzna również miał nietęgą, zmarnowaną minę, jeno bardziej po męsku - bez ichnich babskich łez. Kiedy wyszedł, Bretonka siadła przy najbliższym stoliku, nadal trzymając karczemne drzwi zamknięte dla gości. Rozpłakała się.
Blaise
Zbrojni zwiesili łby i wymruczeli jakieś półsłówka, zapewne przekleństwa i psioczenie na swój marny los wartowników. Tak czy inaczej, po zjedzeniu polewki i zdjęciu kotła, Blaise, Enzo i pozostali walnęli się do posłań w swoich namiotach, zaś Cedric i Maurice udali się na wartę. Panowi Cillianmour wino zaszumiało w głowie i zmogło go czysto i szybko, tak, jak było trza w tych niekomfortowych okolicznościach.
Miało to jednak swoje konsekwencje. Paskudny posmak w ustach po kiepskim winiaczu i ćmiący ból głowy. Nie był to kac, ale nie było to też dobre samopoczucie. Tak czy inaczej, grupa zwinęła swój obóz, osiodłała konie i ruszyła w dalszą drogę ku miastu Poussenc.
Pobożny człek nie zdążyłby odmówić trzech pacierzy, a na wpół przysypanym trakcie zamajaczyły sylwetki ludzi na koniach. Ciężko było je dostrzec - tak jeźdźcy jak i wierzchowce okryci byli białą barwą. Kiedy zbliżyli się, prowadzący wzniósł dłoń w futrzanej rękawicy, pozdrawiając zdążających ludzi Cillianmour'a i jego samego. Był to rycerz (chociaż chyba się z barbarzyńcami bratał, bo na swych szerokich barach miał solidny, czarny płaszcz z kapturem, obity niedźwiedzim futrem, a nie tylko rękawice miał futrzane, ale także i obuwie, opasane skórzanymi taśmami niczym jakiś Norsmen), potężnej postury, na karym, parującym i wściekle prychającym perszeronie. U boku siodła przytroczony miał potężnych rozmiarów brzeszczot o rękojeści na dwoje rąk. Za nim jechali znacznie bardziej niepozorni yeomani w liczbie czterech.
Cała grupa była mało widoczna na tym śnieżnym padole, gdyż ichnie barwy ladrów i tabardów były równie czystej bieli. Zdobił je herb rodu Everett, czarny lis heraldyczny. Rycerz miał także tkaninę w innych barwach, przytroczoną do juków - ani chybi prywatne barwy.
- Oi, wy tam, ludzie! Droga zawarta z rozkazu Diuka Montfort. Zaraza w Poussenc ludzi morzy, przeto kordon ustawion. Gardłowa sprawa i takoż karana gardłem za pchanie się nie tam, gdzie trza. Grzecznie przeto upraszam o zwrócenie podjezdków nazad i truchtanie stąd, co koń wyskoczy.
Wypowiedział te słowa tubalnym głosem, co świetnie współgrało się z gniewną manierą, autorytetem i doborem słów. Jakby kto nie spojrzał na barwy, to by pomyślał: cham, a przynajmniej prostak. Tak czy inaczej - barw orszaku, do którego się zwracał, nie przywuważył - były okryte futrami i płaszczami. _________________ Ulfir Egillsson, Norsmen -Wichry Północy
Wstaję od stołu podchodze do Orderica zwracając się do niego
- Ide spocząć w swoich komnatach...jutro o świcie ruszamy, tobie proponuje zrobić to samo - mówię rzeczowo
Kiwam głową w stronę Orderica pożegnalnie i zmierzam w stronę swoich pokoi. Przechodząc koło karczmarza mówię mu nie spoglądając na niego
- O świcie wyruszamy, zbudź mnie i Sir Orderica przed świtaniem i przygotuj poranny posiłek dla nas dwóch - mówię krótko
WchodzÄ™ do swojego pokoju zamykam drzwi na skobel i przygotowuje siÄ™ do snu.
"Trzeba wypocząć nie wiadomo kiedy teraz będzie czas na sen jak dotrzemy do Markiza...wojna to wycieńczająca sprawa" _________________ #Sesja Przyjaciel czy Wróg? ==>Ingwar Ingersson, krasnolud #Ciężkie jest życie na morzu==>Hektor Lombard, człowiek
Biedactwo. Pewnie jej starszy zszedł. Albo ta morowe powietrze go owiało. Agh. Niedobrze. Niedobrze... Chciałbym pocieszyć to biedne człecze dziecko, ale jakoś nie potrafię znaleźć w swym sercu odpowiednich słów pocieszenia. Na poprawienie ducha bojowego może i by się coś znalazło, ale człowiek i do tego młoda kobieta... zbyt miękkie to to, aby to podziałało.
Podchodzę powoli i ostrożnie. Delikatnie zdejmuję jej rękę z drzwi i sprawdzam czy są zamknięte. Potem przysuwam sobie jedno krzesło, na którym zasiadam. Po chwili wahania nie wiedząc jak tutaj dobrze zadziałać, ujmuję jej dłoń i chowam w swoich wielkich łapskach.
- Rinn Marie? Co się stało? Czy Twój Gnoli... znaczy ojciec...? - pytam się cicho.
Nie dokańczam pytania. Albo stary zszedł, albo jest tego bliski. Prawie na pewno...
A może gorzej? Może cała jej rodzina zachorowała? W końcu dziewczyna cały czas mieszka w karczmie.
Czekam na jej odpowiedź. _________________ Przyjaciel czy wróg? - Rhunar Ragnison, Magnus Regenbogen
Lily et Pique - Gundrik Grundisonn
Prostuję się w siodle i patrzę ponuro na przybysza jedynym ocalałym okiem. Mój wzrok nie zaszczyca towarzyszących mu yeomanów. Podjeżdżam trochę bliżej, jako że nie lubię zdzierać gardła... zwłaszcza na drodze.
- J'ai Cillianmour z włości Lyonesse. Wdzięcznym za ostrzeżenie, jednakoż honor nie pozwala mi zawrócić, skorom raz już w duszy swej przysiągł pomóc w utrzymaniu kordonu i rozwiązaniu tej, jak to skromnie waść określił... gardłowej sprawy. _________________ #Przyjaciel czy Wróg => Alex Zir, człowiek, magister alchemik.
#Przekleństwo Wzgórz Hager => Brokk Imrakson, krasnolud
#Sylvania - Ziemia Przeklętych => Gerhard, człowiek
#Lily et Pique - Blaise Cillianmour, szlachcic
Usilnie starałem sobie przypoknieć jakie rody maja takie barwy kiedy przemówił do mnie sir Vingaard. Wyrwany z zamyślenia odpowiadam:
-Tak, niedługo podąże w Twoje ślady sir Vingaardzie, musze jednak jeszcze spożyć nieco jadła i chciałbym sie dowiedzieć kim jest ów szlachcic. Życze ci spokojnej nocy.
Jeszcze przez kilka uderzeń serca spoglądam na nowo przybyłych, zastanawiając się czy bedziemy wkrótce sprzymierzeńcami, czy też stocze pojedynek z tym szlachcicem jako zdrajcą korony.
Po chwili odwracam sie od okna i kieruje sie do karczmarza.
-Przygotuj mi, poczciwy człowieku, komnate w twoim przybytku i niech już tam na mnie czeka ciepła kąpiel. Teraz jednak życzeniem mym jest dobrze wypieczona jagnięcina... do mojego rachunku dodaj również należność za wino które piłem z sir Vingaardem.
Wracam do stolika który nie tak dawno opuściłem lecz tym razem siadam bokiem do drzwi, by móc zobaczyć ludzi nimi wchodzących. _________________ Lily et Pique: Orderic du Limont
Vingaard skierował się do swej komnaty na spoczynek, aczkolwiek krótki - ledwo co wstał dzień, a on niedawno z wyra się zwlókł.
Natomiast Orderic nie mógł z dokładnością określić ziem ani nazwiska możnego, który przybył do zajazdu z takim orszakiem, podobnie jak jego towarzyszki. Z całą pewnością jednakże mógł określić, że był tutejszy. Z prowincji Quenelles, prawdopodobnie albo z okolic lasu Chalons albo stołecznego miasta.
Nie doczekał się wejścia gości na salon. Rycerz rozmawiał właśnie z właścicielem zajazdu na zewnątrz, a zmęczenie wreszcie dopadło Orderica, który opuścił salę i udał się na gościnne pokoje, uprzednio takowy zamawiając wraz z kąpielą. Wkrótce, spał w ten biały dzień.
Reszta dnia, jak widać, upłynęła na odpoczynku, posiłkach i zajmowaniu się tak sprzętem, jak i wierzchowcami. Nadeszła noc, ostatnia już w tym zajeździe, po czym obaj błędni rycerze osiodłali konie, zabrali rynsztunek i zapasy, opłacili swój pobyt i ruszyli ponownie na trakt ku Chinon.
Poranne promienie słońca ogrzewały twarze wolno jadących młodzików. Rosa odparowywała z liści i traw, a gęste, liściaste leśne poszycie dawało poczucie skrytości.
Gundrik
Dziewczyna nie zwracała na krasnoluda uwagi, pogrążona w swej zgryzocie. Dopiero po chwili, z wielkim szlochem, wydukała z siebie ledwo zrozumiałe przez płacz słowa w bretońskim:
- Tata umiera... dopadła go cholera. Medyk... mówi... że umrze do końca tygodniaaaa! - zaniosła się w tym momencie wysokim płaczem, wtulając twarz w rękaw krzata.
Z jednej strony to swego rodzaju dobra wieść - Czarna Śmierć nie zawitała (jeszcze, i oby Przodkowie tak pozostało) do karczmy. Natomiast przypadek cholery oznaczał problem z miejskim zapasem wody. W cholerę poważny problem.
Blaise
Waligóra zmierzył wzrokiem jednookiego przybysza. Ten odkrył przed nim herbowe barwy, co stężała twarz rycerza nagrodziła lekkim rozluźnieniem.
- Monsieur Cillianmour, musicie wiedzieć, na co się piszecie. Tam śmierć, mor i zaraza. Doprowadzę was do mego lorda i nadzorcy kordonu. On zadecyduje, co z wami.
Zawrócił wierzchowca i ruszył stępa, a za nim jego yeomani i Blaise ze swoimi zbrojnymi. Wkrótce, cały ten orszak trafił do rozłożonego po obu stronach drogi, warownego obozu otoczonego świeżo zbitym ostrokołem z niewielką obserwacyjną wieżą. Wszędzie krzątało się mnóstwo zbrojnych i służących w liberiach rodu Everett (gdyż tak zwał się lord ich oraz tegoż waligóry z traktu) oraz gości. _________________ Ulfir Egillsson, Norsmen -Wichry Północy
Poruszamy się szybkim cwałem mijamy kolejne drzewa w miarę szybko, jazda taka nie przemęcza zbytnio zwierzęcia, a poruszamy się w przyzwoitym tempie.
Czaprak mego konia powiewa na wietrze,a ladry ściśle przywierają do mego konia.
Ganelon przyzwyczajon do takiej jazdy ze mną gdyż najczęściej właśnie tak podróżuję na nim od dzieciństwa.
Gdy słońce powoli podnosi się coraz wyżej, w końcu zwalniam do kłusa
spoglÄ…dajÄ…c na Orderica.
Prostuję się bardziej w siodle i sięgam po bukłak. Upijam z niego lekki łyk by zwilżyć gardło i podaję go Ordericowi.
- Piękny dzionek się szykuje...lepszej pogody nie można sobie wymarzyć na jazdę.Przydałoby się na jakimś krótkim zasięgu przegonić trochę konie coby nam się nie rozleniwiły i szybciej krew przetoczyła się.
Niedługo czeka ich ciężka praca - klępię Galeona po boku szyji...
Zresztą nas też...
Rozgrzane są dobrze po paru godzinach podróży to i nie ma obaw o jakową kontuzję.
RozglÄ…dam siÄ™ po okolicy
- Przydałoby się przywdziać zbroję...nie wiadomo nigdy co na trakcie może się przydażyć,a nie są to najspokojniejsze tereny...a ja nie mam ochoty by coś mnie zaskoczyło z opuszczonymi portkami... - mówię spokojnie
Odruchowo wyciągam troszkę miecz z pochwy i wkładam z powrotem sprawdzając czy gładko wychodzi.
Poprawiam tarczę,która znajduję się na lewym tylnim boku mego konia.
Sprawdzam mocowanie kopii,która sterczy pionowo, pokazując swe piękne ubarwienie biało - czerwone.
Oraz sprawdzam torbÄ™ ze zbrojÄ… oraz z zapasami czy dobrze siÄ™ trzyma.
Nie raz się zdarzało iż źle zamocowane do konia wyposażenie w trakcie galopu wysypało się po połowie traktu. _________________ #Sesja Przyjaciel czy Wróg? ==>Ingwar Ingersson, krasnolud #Ciężkie jest życie na morzu==>Hektor Lombard, człowiek
Rycerzowi skinąłem jedynie głową gdy wspomniał o śmierci i zarazie. Pierwsze widywałem, aż za nadto podczas minionych podróży.
Gdy dotarliśmy do obozu uważnie się mu przyjrzałem. Notuję w pamięci co ważniejsze herby, prócz wspomnianego już Everett. Jestem ciekaw kto został pociągnięty do obowiązku, lub szuka okazji do chwały w tym grobowym przedsionku. Szukam też wzrokiem psów. Nie od dziś wiadomo, że zwierzęta częstokroć są przyczyną wszelkich chorób.
Ufam, że rycerz lub któryś z wyznaczonych sług poprowadzi mnie do namiotu zajmowanego przez nadzorcę. Na miejscu zeskakuję z konia i zostawiam go pod pieczą zbrojnych. Czekam na zaproszenie i wchodzę do środka. _________________ #Przyjaciel czy Wróg => Alex Zir, człowiek, magister alchemik.
#Przekleństwo Wzgórz Hager => Brokk Imrakson, krasnolud
#Sylvania - Ziemia Przeklętych => Gerhard, człowiek
#Lily et Pique - Blaise Cillianmour, szlachcic
Uch... w cholerę problem. Cholernie w cholerę, że tak się, cholera, wyrażę.
Przytuliłem mocno do siebie biedne dziecko, aby mogło się wypłakać.
- Tak mi przykro - rzekłem najlżejszym tonem jakim mogłem.
Hah... bez przesady. Stary pryk wyciągnie w końcu nogi i nie będzie się dalej męczy. To plus! Odejdzie w lepsze miejsce, więc nie ma co tyle beczeć, ale cóż poradzić na dziewczęce serce tęskniące za swoim papą.
Gorzej z interesem. Noż cholera. Jak będzie mało ludzi, interes upadnie. Jak będzie dużo, na pewno przywleką tutaj zarazę.
Trzeba będzie coś wymyślić. Higiena jak to mówili w Marienburgu. Taaak... tam krasnoludzcy inżynierowie zrobili takie cuda, że nawet zasrany przez całą kamienicę kibel był czysty jak łza.
A tutaj? Brud, smród i ubóstwo... no dobra bez przesady, ale i tak jest kiepsko.
Pogłaskałem dziewcze po głowie, odsunąłem ją trochę od siebie i spojrzałem prosto w oczy.
- Marie. Będziesz chciała widzieć swego ojca zanim odejdzie, tak? - powiedziałem poważniejszym tonem - Zaraza to nie przelewki. Cholera może też przejść na Ciebie. Wiem, że teraz jesteś zrozpaczona, ale muszę Cię ostrzec zanim zrobisz coś nierozsądnego. Jeżeli chcesz iść do ojca musisz się zabezpieczyć, aby morowe powietrze Ciebie też nie ogarnęło. Rozumiesz? _________________ Przyjaciel czy wróg? - Rhunar Ragnison, Magnus Regenbogen
Lily et Pique - Gundrik Grundisonn
Nie mo¿esz pisaæ nowych tematów Nie mo¿esz odpowiadaæ w tematach Nie mo¿esz zmieniaæ swoich postów Nie mo¿esz usuwaæ swoich postów Nie mo¿esz g³osowaæ w ankietach