Forum forum.drachenfels.pl
Forum Zamku Drachenfels
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UzytkownicyUzytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   Zaloguj si, by sprawdzi wiadomo禼iZaloguj si, by sprawdzi wiadomo禼i   ZalogujZaloguj 
[Strona Glowna Zamku]    [Komnata Konstanta]
Wichry P贸艂nocy - Rozdzia艂 Trzeci
Id do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 37, 38, 39, 40  Nast阷ny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez mo縧iwo禼i zmiany post體 lub pisania odpowiedzi    Forum forum.drachenfels.pl Strona Glowna -> Wichry P贸艂nocy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz nast阷ny temat  
Autor Wiadomo舵
Ethereal
Landgraf
Landgraf


Do潮czy: 22 Lip 2005
Posty: 2989
Sk眃: Elbl膮g

PostWys砤ny: Wto Gru 31, 2013 19:18    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ulfir by艂 zaskoczony s艂owami Kowala. Nie by艂 te偶 wcale pewien, czy w razie jego 艣mierci, jego ludzie p贸jd膮 za W臋偶ob贸jc膮 i b臋d膮 go s艂ucha膰. Mogliby 艂acno go wykorzysta膰 alibo wbi膰 top贸r w plecy. Czego mo偶na by艂o si臋 spodziewa膰 po nich? Poza tym, Ulfir przywyk艂 do my艣li, 偶e samotnie zmierzy si臋 ze swym losem.

Namy艣li艂 si臋 d艂ugo przed odpowiedzi膮... a i tak nie podj膮艂 decyzji.

- Je艣li polegniesz, Kowalu, wtedy zadecyduj臋. Mo偶e by膰 tak, 偶e po艂udniowiec nie odda mi swych przedmiot贸w - a do walki z nim mi niespieszno. Mo偶e by膰 tak, 偶e odprawi臋 twych ludzi. Mo偶e by膰 tak, 偶e wezm臋 ich ze sob膮, a artefakty odbior臋 w艂贸cz臋dze. Zadecyduj臋 o tym sam, je艣li padniesz w Hongandze.

Przyjrza艂 si臋 mu uwa偶nie. Dziwny by艂 cz艂ek z tego Kislevity.

- Walcz m臋偶nie i umieraj godnie, wielki jarlu. - rzek艂, po czym oddali艂 si臋 z zamiarem powiadomienia ludu we fjordzie o nadchodz膮cej Hongandze.
_________________
Ulfir Egillsson, Norsmen - Wichry P贸艂nocy
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
Jaracz
Markgraf
Markgraf


Do潮czy: 29 Cze 2005
Posty: 2221
Sk眃: Olsztyn

PostWys砤ny: Pon Sty 06, 2014 15:16    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Aderus, Kain, Ulfir

Ten dzie艅 mia艂 trwa膰 wiecznie w pie艣niach skald贸w. Ulfir poni贸s艂 wie艣膰 o rych艂ej potyczce W臋drowca i Aderusa Kowala. Pomimo 偶e jeszcze poprzedniego wieczora odpierali napa艣膰 maruder贸w i chowali zmar艂ych, to jednak przybyli przed bramy fjordu t艂umnie. Ka偶dy w niewyja艣niony spos贸b 偶ywi艂 u艣pione prze艣wiadczenie, 偶e 艣ciera膰 si臋 b臋d膮 tytani, a bogowie stawiaj膮 na szali nie losy dw贸ch m臋偶贸w, a przysz艂o艣膰 ziem p贸艂nocy.

Rze艣kie powietrze owiewa艂o twarze zebranych, kt贸rzy utworzyli lu藕n膮 艣cian臋 odgradzaj膮c膮 bramy fjordu od walcz膮cych. Mo偶na by艂o wychwyci膰 tu spojrzenia jarla, woj贸w tutejszych, jak i przyby艂ych wraz z Aderusem. By艂y te偶 kobiety i dzieci - te mniejsze chowaj膮ce si臋 za sukniami matek, jak i doro艣lejsze trzymaj膮ce si臋 ojc贸w. Kto艣 wskaza艂 ciemny kszta艂t przelatuj膮cego przez niebosk艂on kruka.

Starzec z t艂umu, wieszcz膮cy zwykle dla swych rodak贸w, rzek艂 偶e to z艂y znak. Zw艂aszcza gdy swe si艂y i racje mierzy膰 mia艂o dw贸ch m臋偶贸w w Hongandze...

--------------

Kazdin i Lestat

Bestia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 odrzucaj膮c na boki grudy zmarzni臋tej ziemi. Wci膮偶 ci臋偶ko oddycha艂a, a wypuszczane z wizgiem powietrze k艂臋bi艂o si臋 w oparach g臋stej mg艂y przed jej pyskiem. Naraz te偶 schyli艂a si臋 i zni偶y艂a kark, w pe艂ni ods艂aniaj膮c klatk臋. Ktokolwiek tam by艂 nie odzywa艂 si臋 przez d艂u偶szy moment, ale czuli艣cie na sobie jego spojrzenie.

Pierwsza odezwa艂a si臋 bestia wypuszczaj膮c z siebie mieszank臋 gard艂owego bulgotania i charkotu, kt贸ry z trudem mo偶na by艂o uzna膰 za j臋zyk, ale by艂o to czym艣 zdecydowanie wi臋cej ni偶 warkotem zwierz臋cia. Towarzyszy艂o temu wyci膮gni臋cie pazurzastego palca w waszym kierunku.

- Nie - odpowiedzia艂a jej posta膰 w klatce, a jej g艂os zabrzmia艂 wyra藕nie, tak jakby chcia艂a 偶eby艣cie j膮 us艂yszeli - To nie gobliny Sarm'haelu.

Bestia poruszy艂a si臋 ponownie i szarpni臋ta lekko pasami, post膮pi艂a kilka krok贸w w wasz膮 stron臋. Posta膰 w klatce wci膮偶 nie jest w pe艂ni dostrzegalna, ale pomi臋dzy pr臋tami widzicie fragmenty brunatnej szaty. S艂ycha膰 r贸wnie偶 klekot ko艣cianych i drewnianych fetyszy, kt贸rymi jest obwieszona klatka.

- Witajcie! - tym razem zwr贸ci艂 si臋 ju偶 bezpo艣rednio do was - Wybaczcie wie偶臋. Bior膮c pod uwag臋, 偶e znajdujemy si臋 na bezkresnych polach, szansa na to 偶e si臋 podkopi臋 w艂a艣nie pod ni膮, by艂a wyj膮tkowo nik艂a. Powiedzia艂bym 偶e jedna do miliona. Postaram si臋 oczywi艣cie wam zrekompensowa膰 strat臋. Mog臋 wam podarowa膰 worek monet na budow臋 kolejnej i zach臋cam do mniej eremickich warunk贸w.

Po g艂osie mo偶na z ca艂膮 pewno艣ci膮 stwierdzi膰 偶e macie do czynienia z cz艂owiekiem u偶ywaj膮cym reikspielu. Konkretnego dialektu jednak nie mo偶ecie rozpozna膰.

_________________
#Przyjaciel czy Wr贸g => Alex Zir, cz艂owiek, magister alchemik.
#Przekle艅stwo Wzg贸rz Hager => Brokk Imrakson, krasnolud
#Sylvania - Ziemia Przekl臋tych => Gerhard, cz艂owiek
#Lily et Pique - Blaise Cillianmour, szlachcic
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email Odwied stron autora
ckapsel
Mistrz Rycerski
Mistrz Rycerski


Do潮czy: 21 Sie 2006
Posty: 440
Sk眃: Pruszk贸w

PostWys砤ny: Sro Sty 08, 2014 20:13    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Wyst膮pi艂em krok do przodu by zr贸wna膰 si臋 z krasnoludem.

-Ach witaj w臋drowcze – sk艂oni艂em si臋 lekko- Za wie偶膮 p艂aka膰 nie b臋dziemy ani pomsty szuka膰 skoro m贸wisz 偶e szansa jedna na milion to by艂a to musia艂o si臋 to zdarzy膰.

Zamacha艂em teatralnie r臋k膮 w powietrzu
-Nie rozpatrujmy jednak rzeczy przesz艂ych a skupmy si臋 na przysz艂ych wydarzeniach. Wszyscy jak wida膰 nie nale偶ymy do ordynarnych ludzi skoro spotykamy si臋 w takim miejscu… to fakt wiec nie ma co tematu rozwija膰 i dopytywa膰 si臋 o szczeg贸艂y, a o woreczku jeszcze zd膮偶y si臋 porozmawia膰, jednak偶e.

-Lestat Lioncourt w艂贸czykij i raczkuj膮cy pisarz mi艂o mi – wskaza艂em r臋k膮 na Kazdina – Ten tu nie wysoki jegomo艣膰 to wielki wojownik Kazdin. Krasnoludzki wali g贸ra i … skruszacz 偶e tak u偶yj臋 neologizmu. A was panie jak zw膮 ?
_________________
#Sesja Wichry P贸艂nocy - Lestat Lioncourt
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵
Cranmer
Graf
Graf


Do潮czy: 17 Sie 2006
Posty: 1751
Sk眃: z nienacka :D

PostWys砤ny: Sro Sty 08, 2014 20:36    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

- Mam nadziej臋, 偶e mnie tym skruszaczem nie obra偶asz.

Opu艣ci艂em m艂ot i opar艂em si臋 na nim.

- Z艂oto, z艂otem ale bardziej przyda si臋 zawarto艣膰 pokroju jad艂o i napitek, tutaj chuja czy tam ku艣k臋, jak kto wra偶liwe ucho ma, kupi za z艂oto w 艣rodku dupy, znaczy pustkowia.
_________________
#Wichry P贸艂nocy, Kazdin
#Ci臋偶kie jest 偶ycie na morzu, Miguel Rodriguez de Gillera
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
Jaracz
Markgraf
Markgraf


Do潮czy: 29 Cze 2005
Posty: 2221
Sk眃: Olsztyn

PostWys砤ny: Wto Sty 21, 2014 01:08    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Aderus, Kain i Ulfir

Oto o czym mieli 艣piewa膰 bardowie...

Kain pod膮偶y艂 za bram臋 fiordu, gdzie mia艂 oczekiwa膰 Kr贸la. Przyby艂 wcze艣niej by rozejrze膰 si臋 po arenie walki. Chcia艂 pozna膰 pod艂o偶e na kt贸rym przyjdzie mu stoczy膰 bitw臋. Aderus Koval, samozwa艅czy kr贸l Norsci wyzwa艂 go na pojedynek. Zab贸jca usiad艂 na ziemi ze skrzy偶owanymi nogami i w my艣lach rozpocz膮艂 wizualizacj臋 walki. Aderus b臋dzie walczy艂 w艂贸czni膮. Broni膮 magiczn膮 i niebezpieczn膮. Zasi臋g dawa艂 przewag臋 przeciwnikowi, lecz Kain mia艂 wiedz臋 setek bitew i musia艂 j膮 wykorzysta膰. Wynik, tylko to si臋 liczy艂o i ta my艣l ci膮gle wype艂nia艂a jego my艣li. Wsta艂 i otrzepa艂 d艂ugi, szary i poniszczony p艂aszcz, kt贸rym okrywa艂 si臋 od wielu lat. 艢lady krwi dawno ju偶 zakrzep艂y, a dziury robi艂y si臋 w nim coraz wi臋ksze. Kain sta艂 czekaj膮c na przeciwnika, opieraj膮c si臋 na mieczu. Dwa topory wbite w ziemi臋 spoczywa艂y, cho膰 ich w艂a艣ciciel wiedzia艂, 偶e pragn膮 one krwi. Teraz jednak nie obchodzi艂o go to. Czeka艂 spokojnie, a偶 w ko艅cu Aderus si臋 pojawi. Wzrok mia艂 nie przenikniony a twarz poznaczona czarnymi bliznami nie wyra偶a艂a niczego. Totalna pustka zion臋艂a z oblicza zab贸jcy.

Gdy Aderus si臋 pojawi艂, Kain nadal spokojnie czeka艂, a偶 odleg艂o艣膰 mi臋dzy nimi zmniejszy si臋 do dw贸ch metr贸w i Aderus zajmie pozycj臋 do walki.
Kr贸l Norski stan膮艂 naprzeciw po艂udniowca w odleg艂o艣ci jednego kroku ponad d艂ugo艣膰 jego w艂贸czni. Gotowy nadzia膰 wroga na ostrze pchni臋ciem szyj臋 lub twarz w zale偶no艣ci gdzie by艂o mniej pancerza.

Nast臋pne kr贸tkie chwile zadecydowa艂y o przysz艂o艣ci Norski. Obaj awanturnicy zawierzyli swojej szybko艣ci. W臋drowiec niemal niezauwa偶alnym ruchem wyci膮gn膮艂 zza pasa, ukryty pod po艂膮 p艂aszcza pistolet. D艂o艅 pow臋drowa艂a ku g贸rze, tak 偶e gdy lufa unios艂a si臋 na wysoko艣膰 szyi rywala, palec nacisn膮艂 spust. Aderus zareagowa艂 ju偶 w chwili gdy ujrza艂 bro艅 wysuwaj膮c膮 si臋 z ukrycia. Chwyci艂 obur膮cz w艂贸czni臋 i sam chcia艂 zrobi膰 wypad do przodu celuj膮c w艂贸czni膮 r贸wnie偶 na wysoko艣ci g艂owy.

Pistolet wypali艂 z bardzo g艂o艣nym hukiem, dymem i trzaskiem. Grot w艂贸czni wbi艂 si臋 w cia艂o. Z ust obu przeciwnik贸w wyrwa艂 si臋 krzyk b贸lu. Jeden z nich jednak kr贸tki i urwany, podczas gdy drugi przeci膮g艂y i pe艂en zaskoczenia.

Aderus poczu艂 silny ucisk, a potem kr贸tki 艣widruj膮cy b贸l zanim straci艂 zmys艂y. Jego g艂owa zosta艂a odrzucona do ty艂u pod wp艂ywem si艂y uderzenia. Osun膮艂 si臋 z czo艂em prze艣widrowanym o艂owian膮 kul膮. S膮cz膮ca si臋 obficie krew zacz臋艂a zalewa膰 jego oczy i twarz.

W臋drowiec upad艂 na kolana czuj膮c jak si艂y opuszczaj膮 jego rami臋 oraz towarzysz膮cy temu okropny b贸l. Okrwawiony grot w艂贸czni wystawa艂 z ramienia tu偶 przy barku. Czarny or臋偶 dodatkowo obci膮偶a艂 i tak s艂abn膮c膮 ko艅czyn臋. Natomiast d艂o艅 zosta艂a zmasakrowana i poparzona przez pistolet, kt贸ry wybuch艂 przy wystrzale.


Wszyscy 艣wiadkowie tego zdarzenia zamarli w bezruchu. Wszyscy bowiem oczekiwali d艂ugiego i epickiego starcia. Tymczasem wszystko zako艅czy艂o si臋 w przeci膮gu dw贸ch sekund. Norsmeni b臋d膮 jednak przez wiele lat opowiada膰 偶e widzieli na w艂asne oczy jak legendarna Valkirya odziana w 艣wietlisty pancerz pojawia si臋 u cia艂a Aderusa, zabieraj膮c jego dusz臋 w za艣wiaty. Ka偶dy Norsmen te偶 wiedzia艂 co to oznacza.

Aderus: Otworzy艂e艣 oczy. Masz wra偶enie jakby ca艂y 艣wiat wok贸艂 ciebie osnuwa艂a mg艂a. Fjord, zebrani ludzie, jak i W臋drowiec kl臋cz膮cy w ka艂u偶y krwi. Nie mia艂e艣 jednak si艂y by wsta膰. Tak jakby twoje mi臋艣nie spowi艂a senna niemoc. Jednak po kilku chwilach o艣lepi艂a ci臋 jasno艣膰 kt贸ra pojawi艂a si臋 nagle obok ciebie. Poczu艂e艣 dotkni臋cie czole i nagle si艂a pocz臋艂a wraca膰 w twe ko艅czyny. Mog艂e艣 wsta膰, a gdy to zrobi艂e艣 ujrza艂e艣, 偶e obok ciebie stoi pi臋kna niewiasta o jasnych w艂osach splecionych w d艂ugi warkocz. Jej zgrabne, cho膰 umi臋艣nione cia艂o odziane by艂o w 艣wietlisty pancerz. Zbrojna by艂a we w艂贸czni臋, a g艂ow臋 okrywa艂a p贸艂otwartym he艂mem.

- Chod藕 za mn膮 dzielny wojowniku - rzek艂a 艣piewnym g艂osem 艂api膮c ci臋 za d艂o艅. 艢wiat kt贸ry ci臋 otacza艂 zacz膮艂 znika膰 we mgle, a sama mg艂a pocz臋艂a si臋 rozrzedza膰 by艣 m贸g艂 ujrze膰 przepi臋kne wzg贸rza i r贸wniny o kolorach tak 偶ywych i tak wyra藕nych, jak nic co dotychczas widzia艂e艣 w swym 偶yciu. Zapieraj膮ce dech w piersiach widoki odebra艂y ci niemal mow臋.

Czeka艂 na ciebie prawdziwy 艣wiat, sute wieczerze z bogami i chwa艂a na nowych polach bitwy.

Kain: Jak przez mg艂臋 widzia艂e艣 jak co艣 艣wietlistego pojawia si臋 obok cia艂a Aderusa. 脫w zwiewny mira偶 szybko przybra艂 posta膰 kobiety. Widzia艂e艣 na w艂asne oczy jak dusza niedosz艂ego kr贸la wstaje i znika wraz z ow膮 艣wietlist膮, kobiec膮 sylwetk膮 z tego 艣wiata. Co艣 ci m贸wi艂o 偶e wiesz gdzie si臋 uda艂a.

Twoj膮 uwag臋 jednak na nowo przyku艂 b贸l pulsuj膮cy z d艂oni i barku. Wiesz dobrze jak 藕le z tob膮 jest. Krwawisz obficie z barku i wiesz 偶e bez pomocy przepowiednia si臋 spe艂ni.

_________________
#Przyjaciel czy Wr贸g => Alex Zir, cz艂owiek, magister alchemik.
#Przekle艅stwo Wzg贸rz Hager => Brokk Imrakson, krasnolud
#Sylvania - Ziemia Przekl臋tych => Gerhard, cz艂owiek
#Lily et Pique - Blaise Cillianmour, szlachcic
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email Odwied stron autora
kain
Mod Mag贸w
Mod Mag贸w


Do潮czy: 20 Lut 2005
Posty: 2262

PostWys砤ny: Sro Sty 22, 2014 09:44    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Kain upad艂 na kolana a 艣wiat przed oczami poczernia艂 mu. Walka by艂a szybka i taka mia艂a by膰. Nie liczy艂 si臋 spos贸b wygranej, liczy艂 si臋 fakt 偶e jeszcze 偶y艂. Jeszcze, niby nie wiele, niby jego 偶ycie Bogowie Losu w艂a艣nie wa偶yli w swych d艂oniach, lecz dla kogo艣 kto prze偶y艂 setki lat wystarcza艂o. Zab贸jca wielokrotnie wymyka艂 si臋 艣mierci z obj臋膰 i nie zamierza艂 teraz polec. Nie na tym wypizdowiu, nie w tej dziurze zapomnianej przez cywilizacje wi臋c chwyci艂 wi臋c pocz膮艂 dzia艂a膰.

Proch, jeszcze troch臋 go mia艂, tak samo jak i butelk臋 gorza艂ki. Kl臋cza艂, bowiem grot d艂ugiej w艂贸czni ci膮偶y艂, a on sam nie chcia艂 prosi膰 o pomoc. W ko艅cu skoro samemu dotar艂 na miejsce pojedynku to i sam wr贸ci z niego. Wzi膮艂 艂yk gorza艂ki, i pocz艂apa艂 pierw do cia艂a Aderusa, by zabra膰 to czego potrzebowa艂. Krew, wla艂 troch臋 do fiolki, kt贸ra mia艂a by膰 cz臋艣ci膮 handlu z Vitk膮 a potem zacz膮艂 dzia艂a膰.

N贸偶, u偶y艂 go by odci膮膰 spory kawa艂ek materia艂u z p艂aszcza i po艂o偶y艂 go na ziemi. Obok niego wysypa艂 troch臋 prochu i kolejny kawa艂ek materia艂u, kt贸ry zamierza艂 podpali膰 przez hubk臋 i krzesiwo. Zrobi艂 to tworz膮c delikatny ogie艅, wi臋cej mu nie by艂o potrzeba.
Gorza艂k膮 pola艂 miejsce gdzie grot w艂贸czni wbi艂 si臋 w cia艂o (zar贸wno od do艂u jak i z ty艂u) i sykn膮艂 z b贸lu cho膰 wiedzia艂, 偶e najgorsze mia艂o nadej艣膰. I tak te偶 si臋 sta艂o. Szybkim szarpni臋ciem wyci膮gn膮艂 grot z cia艂a i posypa艂 krwawi膮c膮 obficie ran臋 prochem, kt贸r膮 podpali艂.

B贸l targn膮艂 zwyci臋zc膮, a potem jego g艂owa opad艂a na klatk臋. Je艣li jeszcze mia艂 si艂臋 obwi膮za艂 ran臋 uci臋t膮 wcze艣niej szmat膮 i ran臋 pola艂 do ko艅ca alkoholem. Wszyscy mogli widzie膰 jak Kain pada na ziemi臋 ponownie.

Zatamowa艂 krew a to najwa偶niejsze, reszta przyjdzie z czasem lecz pozosta艂a d艂o艅. Teraz jednak nie m贸g艂 si臋 ni膮 zaopiekowa膰. Kl臋cza艂 na ziemi, czekaj膮c a偶 krew przestanie p艂yn膮膰. Czas zwolni艂 dla zab贸jcy i zacz膮艂 p艂yn膮膰 bardzo wolno. Ulfir, liczy艂 偶e Norsmen wyjdzie do niego i pomo偶e mu, cho膰 my艣l ta ulecia艂a r贸wnie szybko jak si臋 pojawi艂a. Nie liczy艂 na niczyj膮 pomoc, bowiem przez ca艂e 偶ycie musia艂 radzi膰 sobie sam. Sta艂 si臋 samotnikiem, cho膰 nie raz, nie dwa otacza艂 si臋 sobie podobnymi to jednak zawsze liczy艂 na siebie.
_________________
#sesja Miasto: Dante Cavenaghi
#sesja Wichry P贸艂nocy: Kain

Kobiet potrafi膮cych s艂u偶y膰 za materac jest wiele na tym naszym nie najweselszym ze 艣wiat贸w. Ale znalezienie dowcipnie czy roztropnie gadaj膮cego materaca nie jest ju偶 takie proste
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
Ethereal
Landgraf
Landgraf


Do潮czy: 22 Lip 2005
Posty: 2989
Sk眃: Elbl膮g

PostWys砤ny: Sob Sty 25, 2014 16:09    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ulfir, tak samo jak reszta zgromadzonych, pogr膮偶ony by艂 w szoku, mo偶e nawet niedowierzaniu. Pojedynek by艂 niczym b艂ysk gromu - kr贸tki i dobitny. Aderus Kowal, Kr贸l Thralli, samozwa艅czy w艂adca Norski leg艂 pokotem, pora偶ony przez dziwaczn膮, obosieczn膮 bro艅 po艂udniowca. Gdyby nie ona, W臋drowiec pad艂by martwy. Czarna w艂贸cznia w komplecie z mordercz膮 szybko艣ci膮 Kowala pozbawi艂yby go 偶ycia.

Aderus zgin膮艂. Czy sprawy przyj臋艂y dobry obr贸t? Czy jego fjord, i inne ziemie Norski, wreszcie przestan膮 偶y膰 w cieniu samozwa艅c贸w i uzurpator贸w? W臋偶ob贸jca szczerze w to w膮tpi艂. 艢mier膰 Kr贸la Thralla nie przynios艂a mu optymizmu.

Obserwowa艂, jak po艂udniowiec walczy o swoje wyciekaj膮ce 偶ycie, powstrzymuj膮c krwotok i wypalaj膮c ran臋 dziwacznym, p艂on膮cym proszkiem. Widzia艂, jak leg艂 bez ruchu. Widzia艂 te偶, jak zebra艂 juch臋 powalonego m臋偶a. Dziwne. M贸g艂 to zako艅czy膰 teraz - dobi膰 tego strasznego cz艂eka i uwolni膰 艣wiat od jego ci臋偶aru, jego fatum. Odebra膰 mu artefakty i samemu kontynuowa膰 misj臋. Aczkolwiek... W臋drowiec okaza艂 si臋 by膰 zmy艣lnym i wprawnym wojem. Z tego co m贸wi艂, powali艂 ju偶 wielu wys艂annik贸w Varrla i mia艂 zamiar ul偶y膰 ramionom Czarnoksi臋偶nika od ci臋偶aru jego zawszonego 艂ba.

Jak to us艂ysza艂 raz z ust pewnego po艂udniowca: "na wojnie si臋 nie wybiera". Ten w艂贸cz臋ga m贸g艂 by膰 toporem, kt贸ry wypatroszy艂by szale艅stwo k艂臋bi膮ce si臋 za Wrotami Zharr.

Nie marnuj膮c wi臋cej czasu, ruszy艂 na pomoc po艂udniowcowi. W nast臋pnych chwilach, mia艂 zebra膰 przedmioty poleg艂ego, a jego ludziom nakaza膰 nie wszczynanie wendety wobec rannego. Czarna w艂贸cznia kusi艂a... ale po raz kolejny jej moc przywiod艂a m臋偶nego cz艂owieka do jego zguby. Nie by艂a warta gar艣ci norskiego 艣niegu.
_________________
Ulfir Egillsson, Norsmen - Wichry P贸艂nocy
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
Jaracz
Markgraf
Markgraf


Do潮czy: 29 Cze 2005
Posty: 2221
Sk眃: Olsztyn

PostWys砤ny: Sro Sty 29, 2014 22:27    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ulfir i Kain

Po艂udniowiec pijany wci膮偶 nag艂ym zrywem adrenaliny na kolanach podsun膮艂 si臋 do cia艂a Aderusa. Ka偶dy jego krok okupiony by艂 niespotykanym b贸lem i tylko wieloletnie zaprawienie cia艂a trzyma艂o jeszcze wojownika przy 偶yciu. To jednak wylewa艂o si臋 z niego wraz z juch膮 kt贸ra 艣cieka艂a po ramieniu i boku. Fiolka wy艂uskana dr偶膮c膮 d艂oni膮 i podstawiona pod skro艅 niedosz艂ego kr贸la Norski, szybko nape艂ni艂a si臋 szkar艂atem. W臋drowiec jednak zacz膮艂 ju偶 odp艂ywa膰 i powoli przechyla膰 si臋 na jedn膮 stron臋. Zm臋czone oczy nie widzia艂y ju偶 nic. Powieki opada艂y samoistnie pod wp艂ywem w艂asnego ci臋偶aru. Fiolka nape艂ni艂a si臋 do po艂owy, a Kain mia艂 w sobie jeszcze tyle 艣wiadomo艣ci, by kciukiem wprowadzi膰 zatyczk臋 na miejsce. Potem leg艂 na boku nie bacz膮c ju偶 na b贸l jaki przeszy艂 jego cia艂o gdy w艂贸cznia poruszy艂a si臋 w ranie. Ten b贸l musia艂 ju偶 nale偶e膰 do innej osoby...

Ulfir ruszy艂 na pomoc po艂udniowcowi. Wraz z nim za艣 ludzie z fjordu. Wojownicy Aderusa zamierzali za艣 zaj膮膰 si臋 swoim zmar艂ym przyw贸dc膮. Te ziemie niejedn膮 艣mier膰 ju偶 widzia艂y. Tak i wielu rannych. Kobiety wiedzia艂y jak si臋 zaj膮膰 ranami, nawet tymi gro藕nymi, na tyle by to Bogowie zadecydowali o 艣mierci lub 偶yciu W臋drowca. U艂o偶ono go przy kominku w domostwie jednej z owdowia艂ych c贸r p贸艂nocy. Okryto kocami i futrami. Pozostawa艂o jedynie czeka膰.

Pos艂uszny przed艣miertnemu przykazaniu Ulfir zebra艂 przedmioty Aderusa. 呕aden z jego wojownik贸w nie oponowa艂. Pogr膮偶yli si臋 w cichym smutku, jaki mo偶e tylko 偶ywi膰 kto艣 kto wie 偶e jego przyw贸dca uszed艂 do za艣wiat贸w. Smutek by艂 zatem pomieszany z pogodn膮 my艣l膮. Jedynie kobieta, kt贸ra kroczy艂a za nim bezg艂o艣nie p艂aka艂a przez dwa dni i dwie noce, nie 艣cieraj膮c swych 艂ez z policzk贸w. P贸藕niej miano m贸wi膰, 偶e z tych 艂ez powsta艂y najpi臋kniejsze kryszta艂y jakie widzia艂 艣wiat. Kryszta艂y kt贸re mia艂y mie膰 wed艂ug poda艅 moc uzdrawiania.

Po dw贸ch dniach, sytuacja si臋 nie zmieni艂a. Pomimo 偶e cia艂o w臋drowca nadludzko szybko regenerowa艂o si艂y, ten wci膮偶 le偶a艂 nieprzytomny. Jedyn膮 zmian膮 okaza艂a si臋 mocna w kolorze czarna blizna, przypominaj膮ca kszta艂tem 偶y艂臋 艂膮cz膮c膮 serce i ran臋 po w艂贸czni. Tam gdzie za艣 grot utkwi艂 rozlewa艂a si臋 czarna, smolista plama. Jednak nie by艂o to zaka偶enie, gdy偶 rana nie ropia艂a. Wr臋cz przeciwnie zasklepi艂a si臋.
Ulfir wszystko to wiedzia艂, gdy偶 kobieta opiekuj膮ca si臋 rannym do niego pierwszego zwr贸ci艂a si臋 o rad臋 maj膮c nadziej臋 偶e spotka艂 si臋 ju偶 z takimi ranami. Dopiero p贸藕niej wezwano vitk臋 i to on zadecydowa艂 by r臋ki nie odcina膰.

_________________
#Przyjaciel czy Wr贸g => Alex Zir, cz艂owiek, magister alchemik.
#Przekle艅stwo Wzg贸rz Hager => Brokk Imrakson, krasnolud
#Sylvania - Ziemia Przekl臋tych => Gerhard, cz艂owiek
#Lily et Pique - Blaise Cillianmour, szlachcic
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email Odwied stron autora
Ethereal
Landgraf
Landgraf


Do潮czy: 22 Lip 2005
Posty: 2989
Sk眃: Elbl膮g

PostWys砤ny: Sob Lut 08, 2014 17:13    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ulfir pierwszy raz widzia艂 takie rany i blizny, jakie mia艂 ten cz艂owiek. To by艂 kolejny niepokoj膮cy atrybut tego w艂贸cz臋gi z Po艂udnia. Syn Egilla by艂 pewien, 偶e ten cz艂owiek nie by艂... naturalny. Nie nale偶a艂 ju偶 do tego 艣wiata, a jedn膮 nog膮 by艂 w 艣wiecie bog贸w. Na staj臋 cuchn臋艂o od niego mrocznymi sprawkami, figlami i okrucie艅stwem istot, kt贸re do woli rozprawia艂y 偶ywotami cz艂eczymi.

Opiekunkom poleci艂 kontynuowa膰 swoje dzie艂o i zasi臋gn膮膰 pomocy u tutejszego vitki. Spotka艂 si臋 r贸wnie偶 z jarlem.

- Jarlu... czas mi rusza膰 w drog臋. Udam si臋 na po艂udnie, ku g贸rom Thjazi, jako zamierza艂em. Zabior臋 ze sob膮 ludzi i przedmioty Kowala. Opiekujcie si臋 W臋drowcem z po艂udnia. Miejcie jednak na艅 baczenie. To cz艂ek prawdziwie przekl臋ty przez bog贸w, na jego ramionach siedzi 艣mier膰. Wiesz, co to znaczy. Nie tykajcie jego rzeczy. Dajcie mu ozdrowie膰... je艣li prze偶yje. W艂贸cznia... czarna w艂贸cznia Kowala nale偶y teraz do niego. Zas艂u偶y艂 sobie na ni膮. To z艂y przedmiot, mami umys艂y i dusze m臋偶贸w. Jak mniemam, omami艂 te偶 Kr贸la Thralli. My艣la艂em, co by go zniszczy膰... ale to zbyt ryzykowne. Nie podejm臋 si臋 tego, a wy r贸wnie偶 nie powinni艣cie. I strze偶cie si臋 przede jego zwodniczym wp艂ywem.

Nabra艂 powietrza w p艂uca i odetchn膮艂 ci臋偶ko.

- Kr贸l Thralli nie 偶yje. By膰 mo偶e nie pojawi si臋 ju偶 偶aden uzurpator, kt贸ry spr贸buje narzuci膰 naszym fjordom sw膮 w艂adz臋. Ale jest gorszy przeciwnik. Czarnoksi臋偶nik z P贸艂nocy. Ma misja jest mu na pochybel, ale obawiam si臋, 偶e 偶aden cz艂ek na tej ziemi nie strzyma przed takim wrogiem. Ale on... ten w艂贸cz臋ga... mo偶e. Powali艂 ju偶 nie jednego wys艂annika Kreyarzhada Varrla i zabra艂 sprzed mu nosa potrzebne przedmioty. Niech idzie i morduje op臋ta艅c贸w dalej. Mo偶e ubije dla nas samego Varrla. Czas poka偶e. Je艣li si臋 zbudzi, pozw贸lcie mu za艂atwi膰 swe sprawy, zabra膰 swe rzeczy i ruszy膰 w dalsz膮 podr贸偶. Dajcie mu zapasy na drog臋... ale nie go艣膰cie go d艂u偶ej. On przyci膮ga 艣mier膰 i z艂y los na tych wok贸艂 siebie. Je艣li b臋dzie pyta艂, pokierujcie go do g贸r Ulfwerenar. Zmiennokszta艂tne bestie b臋d膮 dla niego godnym przeciwnikiem.

Ulfir skrycie obawia艂 si臋, 偶e W艂贸cz臋ga by艂 elementem jakiego艣 podst臋pu... albo, 偶e m贸g艂by przej膮膰 sched臋 po Varrlu. Odp臋dzi艂 na razie te my艣li. Trzy Norny mia艂y wszystko pokaza膰 wed艂ug swoich zamys艂贸w, w swoim czasie.

- Zostan臋 do czasu pogrzebu Aderusa. Potem wyrusz臋 z moj膮 now膮 dru偶yn膮. Dzi臋ki ci, jarlu, za go艣cin臋 i pomoc. Skierujcie do bog贸w ofiary i mod艂y o powodzenie w mej wyprawie.
_________________
Ulfir Egillsson, Norsmen - Wichry P贸艂nocy
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
Jaracz
Markgraf
Markgraf


Do潮czy: 29 Cze 2005
Posty: 2221
Sk眃: Olsztyn

PostWys砤ny: Nie Mar 02, 2014 20:22    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ulfir i Kain

Pod koniec dnia Po艂udniowiec obudzi艂 si臋. Wyrwany ze snu, niczym z jakiego艣 koszmaru 艂yka艂 powietrze jakby w marze nocnej dusi艂 si臋. Jak zwykle niczego nie pami臋ta艂 ze swojego pochodu po za艣wiatach, z kt贸rych zosta艂 wyrwany by wr贸ci膰 do 艣wiata 偶ywych - nie z w艂asnej woli, a jak legendy g艂osz膮, z woli samych bog贸w.
Nie trzeba m贸wi膰, 偶e wydarzenie to odbi艂o si臋 wielkim poruszeniem we fjordzie. Ten kt贸ry mia艂 lec martwy od ciosu 艣miertelnego zadanego przez Aderusa, wsta艂 偶yw. Rana z kt贸rej wcze艣niej jucha wraz z 偶yciem wycieka艂a by艂a zasklepiona. Plwano i czyniono gesty przeciw urokom, gdy偶 jasnym by艂o 偶e czarnoksi臋stwo mia艂o w tym sw贸j udzia艂. Nieliczni tylko dostrzegali w tym rol臋 kogo艣 pot臋偶niejszego od 艣miertelnych sztukmistrz贸w mrocznej magii.
Nikt oczywi艣cie na Po艂udniowca r臋ki nie podni贸s艂. Mo偶e dlatego 偶e si臋 go bali. Mo偶e dlatego 偶e pomimo u偶ycia broni palnej pokona艂 przeciwnika w uczciwym pojedynku, a mo偶e dlatego 偶e nikt z mieszka艅c贸w tego miejsca nie by艂 po prawdzie zwolennikiem samozwa艅czego kr贸la. Na pewno za艣 nikt nie wyst臋powa艂 przeciw W臋drowcy z uwagi na tradycj臋 go艣ciny.

Wieczorem odby艂 si臋 pogrzeb Aderusa. Cia艂o sp艂on臋艂o na drewnianym 艂o偶u, by uczci膰 jego poch贸d i walk臋 w za艣wiatach. Zgodnie z jego ostatni膮 wol膮 do Ulfira do艂膮czy艂a 艣wita z艂o偶ona z jedenastu woj贸w i dziewczyny niemniej wojowniczej jak druhowie. Tylko to dziewcz臋 uroni艂o 艂zy za Kowalem. Nie 艂ka艂a jednak niczym niewiasty po艂udniowc贸w 艂kaj膮 za swymi m臋偶ami. 艁ka艂a za wojownikiem, tak jak mog艂a tylko p艂aka膰 kobieta nauczona p贸艂nocnych zwyczaj贸w.

Nazajutrz Ulfir i W臋drowca ruszyli w podr贸偶. Ka偶dy w swoj膮 stron臋. Pierwszy prowadz膮c swoj膮 now膮 艣wit臋. Drugi, szukaj膮c godnego siebie przeciwnika i dzier偶膮c zdobyczn膮, czarn膮 w艂贸czni臋.

-------------------------------------------------------------

[color=orange]Kain

G贸ry wysokich syn贸w. To tam wed艂ug s艂贸w vitki czeka艂 艂a艅cuchami spi臋ty jeden ze stra偶nik贸w. W miejscu gdzie artefakty maj膮 zosta膰 z艂膮czone. Taka istota musia艂a by膰 pot臋偶na, a tym samym godna spotkania z Tob膮 – tym kt贸ry kroczy po ziemi od czas贸w samego Asvara Kulla.
G贸ry wysokich syn贸w... legendy p贸艂nocnego ludu nie pozostawia艂y cienia w膮tpliwo艣ci. Giganty, kt贸rych istnienie zosta艂o wrzucone ju偶 dawno mi臋dzy ba艣nie. Postanowi艂e艣 na w艂asnej sk贸rze sprawdzi膰 czy w istocie s膮 to jedynie mityczne istoty. Ruszy艂e艣 na zach贸d w kierunku g贸r Jotunheim. Miejsce to by艂o rozleg艂e bo przecinaj膮ce ca艂膮 wschodni膮 stron臋 p贸艂wyspu i stanowi艂o swoist膮 bram臋 l膮dow膮 do Norski... gdyby kto艣 by艂 na tyle szalony by podr贸偶owa膰 przez s膮siaduj膮c膮 z nimi Krain臋 Troli.
Aby si臋 tam dosta膰, trzeba by艂o omin膮膰 las Tannigniost, kt贸ry m贸g艂 jedynie spowolni膰 tw贸j marsz, a nast臋pnie uda膰 si臋 na niezmierzone pola Fimbulu. Nie musia艂e艣 na szcz臋艣cie przemierza膰 ich szeroko艣ci, gdy偶 s膮siadowa艂y na po艂udniu z interesuj膮cymi ci臋 g贸rami. Dzi臋ki magicznym butom podr贸偶, kt贸ra normalnie zaj臋艂aby miesi膮ce, tobie zaj臋艂a tydzie艅. Po drodze na szcz臋艣cie mog艂e艣 uzupe艂ni膰 zapasy w kilku fjordach. Nie zawsze witano ci臋 przychylnie, ale jad艂a nigdy nie odm贸wiono. Przez ca艂膮 podr贸偶 czu艂e艣 jakby przyci膮ganie, form臋 zewu w kierunku p贸l Fimbulu. Niekt贸re z przedmiot贸w kt贸re by艂y w twoim posiadaniu stara艂y si臋 ciebie skierowa膰 na p贸艂nocny wsch贸d ale opiera艂e艣 si臋 tej pokusie... p贸ki co. Najmocniej emanowa艂a t膮 moc膮 w艂贸cznia, na kt贸rej wspiera艂e艣 si臋 w trakcie swej w臋dr贸wki. Podpieranie si臋 na niej by艂o naturalne, na tyle oczywiste 偶e dopiero po na wysoko艣ci Stormstaadu u艣wiadomi艂e艣 sobie 偶e nie wypuszczasz jej z r膮k. Nie chowasz ani nawet nie odk艂adasz na bok. Nie mog艂e艣 te偶 znale藕膰 偶adnego powodu dla kt贸rego mia艂by艣 si臋 pozby膰 tego or臋偶a.

Odbijaj膮c z okolic najwi臋kszego w tych rejonach miasta portowego, na po艂udniowy wsch贸d, wkroczy艂e艣 w g贸ry Jotunheim. Od razu zauwa偶y艂e艣 jak niejednolit膮 mieszank膮 teren贸w jest to miejsce. Wysokie niezdobyte szczyty s膮siadowa艂y z 艂agodnymi pag贸rkami i wzniesieniami, na kt贸rych mo偶na by艂o wypasa膰 stada owiec, gdyby kto艣 tylko odwa偶y艂 si臋 tu mieszka膰. Niewielkie doliny otula艂y mniejsze rzeczki uciekaj膮ce w stron臋 uj艣cia do Morza Szpon贸w. Zwierzyna by艂a tu liczna i nie zawsze drapie偶na. Zastanawia膰 mog艂o, czemu 偶adne z p贸艂nocnych plemion nie chcia艂o zaj膮膰 tych teren贸w. Odpowied藕 mia艂e艣 otrzyma膰 ju偶 nied艂ugo.

Z chwil膮 gdy wst膮pi艂e艣 w g贸ry, nie mog艂e艣 si臋 ju偶 kierowa膰 wskaz贸wkami. Musia艂e艣 zda膰 si臋 na moc przedmiot贸w, kt贸re mia艂e艣. Przedmiot贸w kt贸re r贸wnie mocno chcia艂y spotka膰 si臋 z innymi artefaktami, jak i trafi膰 na legendarne miejsce z艂膮czenia. Zew ten jednak by艂 na tyle s艂aby, 偶e szybko zacz膮艂e艣 gubi膰 drog臋. Ci臋偶ko by艂o porusza膰 si臋 w niezbadanych rejonach i wielokrotnie wraca艂e艣 do tej samej doliny, z kt贸rej zaczyna艂e艣 danego dnia sw膮 podr贸偶. Zapasy zacz臋艂y ci si臋 kurczy膰, a buty przesta艂y ci s艂u偶y膰, jako 偶e nie mog艂e艣 ju偶 pokonywa膰 du偶ych dystans贸w – zw艂aszcza 偶e nie wiedzia艂e艣 gdzie konkretnie zmierzasz.

W nocy poprzedzaj膮cej dzie艅, w kt贸rym musia艂by艣 podj膮膰 decyzj臋 o zawracaniu po zapasy, zdarzy艂o si臋 co艣 co mog艂o odmieni膰 tw贸j los. Niespotykane rzeczy bowiem zawsze przytrafiaj膮 si臋 legend膮 – tak mieli w przysz艂o艣ci 艣piewa膰 skaldowie.

Z ci臋偶kiego snu w jaki zapad艂e艣 po m臋cz膮cej w臋dr贸wce, wybudzi艂 ci臋 jaki艣 szmer. Podnios艂e艣 powieki i odruchowo zacisn膮艂e艣 mocniej d艂o艅 na w艂贸czni, kt贸r膮 trzyma艂e艣 przez ca艂y czas. Po drugiej stronie ogniska, na ziemi siedzia艂 nieznajomy. Sk贸ra niczym papier by艂a obci膮gni臋ta na wyra藕nie odcinaj膮cej si臋 czaszce. Oczy ca艂kowicie bia艂e wpatrywa艂y si臋 w ciebie, a siwa broda wydawa艂a si臋 by膰 nierealna. Odziany by艂 w zbroj臋 dopasowan膮 zar贸wno z cz臋艣ci sk贸rzanych, kolczyk, jak i p艂ytowych. Z tego co zauwa偶y艂e艣 nie by艂 uzbrojony.

http://ferrebeekeeper.files.wordpress.com/2012/10/tumblr_le45qtblrg1qeqirko1_5004.jpg

- Witaj W臋drowcze – odezwa艂 si臋, a g艂os jego by艂 trzeszcz膮cy, ponury, zimny i s艂yszalny w samej duszy - D艂ugo odzyskiwa艂em si艂臋, by m贸c z tob膮 si臋 rozm贸wi膰.


Dalsza cz臋艣膰

-----------------------------

Ulfir

Asbjorn, Bjorn, Einar, Freyr, Harald, Ingvar, Lars, Orjan, Rune, Sigmund, Kastor, Elwira. To imiona twych dru偶ynnik贸w. Ka偶dy z nich sprawia艂 wra偶enie zaprawionego w bojach woja, kt贸ry widzia艂 niejedno. Nawet kobieta, kt贸rej rysy zdradza艂y po艂udniowe, zapewne breto艅skie pochodzenie, mia艂a determinacj臋 wymalowan膮 na twarzy. Wszyscy zgodnie z ostatni膮 wol膮 Aderusa zgodzili si臋 pod膮偶y膰 za tob膮. W ich oczach zosta艂e艣 namaszczony przez ostatniego kr贸la Norski by kontynuowa膰 jego misj臋.

Ruszyli艣cie w g贸ry Thjazi oddalone o tydzie艅 drogi od Grottiburgu. Po drodze odwiedzili艣cie Wormsburg uzupe艂niaj膮c zapasy i przekraczaj膮c rzek臋 na 艂odzi naj臋tej u Skaelinga za uczciw膮 op艂at膮. Niegdysiejsza siedziba Eryka, syna Wielkiego Jarla by艂a w istocie imponuj膮ca. Nie by艂o to miasto kupieckie, jakim chwal膮 si臋 po艂udniowcy. Nie by艂o tu wielkich mur贸w i wspania艂ych pomnik贸w. By艂y za to olbrzymie domy zbudowane na kamiennych wzniesieniach. Jeden wspanialszy od drugiego. Cho膰 wiele si臋 s艂ysza艂o o braku m臋stwa w艣r贸d Skaeling贸w, to z pewno艣ci膮 nadrabiali to liczebno艣ci膮. Dziatwa rodzi艂a si臋 tu mnogo i ros艂a w si艂臋 by szybko chwyta膰 za or臋偶.
Ten w艂a艣nie fjord wesp贸艂 z oddalonym o kolejny tydzie艅 drogi Gnivstagiem pozyskiwa艂 drewno na budulec dla d艂ugich 艂odzi. Nawet teraz, gdy przekraczali艣cie rzek臋 widzieli艣cie jak norsmeni szykuj膮 si臋 do sp艂awiania ogromnych beli wyci臋tych z lasu Tanngniost, a w zasadzie jego obrze偶y poskromionych przez dzielnych mieszka艅c贸w Wormsburga.

Wy jednak nie zostali艣cie tu na d艂ugo. Ugoszczeni mi臋siwem, miodem i zapasy na dalsz膮 drog臋 zostali艣cie przeprawieni na drugi brzeg. Dzie艅 p贸藕niej weszli艣cie na wzniesienia stanowi膮ce przedpole niskich g贸ry Thjazi.

Nie mia艂e艣 jasnych wskaz贸wek jak dotrze膰 do niskiego ludu. Mira nie da艂a ci tej wiedzy na po偶egnanie. Rzek艂a jedynie 偶eby艣 j膮 tam odszuka艂. Je艣li podr贸偶owa艂a bezpo艣rednio do swego domu, z pewno艣ci膮 ju偶 tu dotar艂a i na ciebie czeka. Ty jednak mia艂e艣 jeszcze znale藕膰 odpowiedni膮 艣cie偶k臋. Nie mia艂e艣 innego wyj艣cia jak zda膰 si臋 na zew artefaktu, kt贸ry by艂 w twym posiadaniu. Jak mia艂o si臋 okaza膰, post膮pi艂e艣 s艂usznie.

Dr膮g odebrany szamanowi powi贸d艂 ci臋 g艂臋biej w g贸ry prowokuj膮c do korzystania ze 艣cie偶ek, kt贸rych by艣 sam nie znalaz艂 lub nawet zignorowa艂 s膮dz膮c 偶e nigdzie nie prowadz膮. Tam gdzie przekraczali艣cie wzg贸rze pokryte zieleni膮, czasami dostrzegali艣cie wy偶艂obione 艣lady po ko艂ach wozu. Z regu艂y stare, cho膰 ich obecno艣膰 艣wiadczy艂a o tym, 偶e 艣cie偶ka ta by艂a cz臋sto wykorzystywana swojego czasu. Przez ca艂y czas pogoda wam dopisywa艂a. Tak jakby bogowie si臋 do was u艣miechali. Tak te偶 zreszt膮 m贸wili twoi dru偶ynnicy, kt贸rzy wdzi臋czni Olrikowi ulewali ka偶dego wieczora miodu z beczu艂ki wyniesionej z Wormsburga.

Dziesi膮tego dnia od opuszczenia Grottiburgu dosta艂e艣 jasny znak 偶e albo masz szcz臋艣cie, albo bogowie si臋 za tob膮 w istocie wstawiaj膮, albo moc artefaktu jest na tyle pot臋偶na by by膰 skutecznym przewodnikiem na niezbadanych terenach.

Dotarli艣cie do doliny, kt贸r膮 przecina艂a niedu偶a rzeka utworzona z wodospadu kt贸rego pocz膮tek nikn膮艂 gdzie艣 w g贸rze. Przekroczyli艣cie 艣cian臋 wody st膮paj膮c po szerokiej p贸艂ce skalnej, by stan膮膰 w o艣wietlonej jasno grocie nie wi臋kszej ni偶 g艂贸wna izba d艂ugiego domu. 殴r贸d艂em 艣wiat艂a by艂y dziwne kryszta艂y, niechybnie magiczne umieszczone w topornych, metalowych okowach zakotwiczonych bezpo艣rednio w 艣cianach. Na przeciwleg艂ej do wodospadu 艣cianie za艣 znajdowa艂y si臋 okr膮g艂e, du偶e, kamienne drzwi. P艂yta by艂a wy偶sza od kt贸regokolwiek z woj贸w i idealnie ociosana. Jej brzegi by艂y zatopione w skale, tak 偶e dopiero po d艂u偶szych i uwa偶niejszych ogl臋dzinach mo偶na by艂o stwierdzi膰, 偶e nie zosta艂a ona wykuta bezpo艣rednio w 艣cianie groty. Nie by艂a natomiast oznaczona 偶adnymi runami, wzorami i rytami. By艂a g艂adka.


Dalsza cz臋艣膰
_________________
#Przyjaciel czy Wr贸g => Alex Zir, cz艂owiek, magister alchemik.
#Przekle艅stwo Wzg贸rz Hager => Brokk Imrakson, krasnolud
#Sylvania - Ziemia Przekl臋tych => Gerhard, cz艂owiek
#Lily et Pique - Blaise Cillianmour, szlachcic
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email Odwied stron autora
kain
Mod Mag贸w
Mod Mag贸w


Do潮czy: 20 Lut 2005
Posty: 2262

PostWys砤ny: Pon Kwi 14, 2014 13:52    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Z ci臋偶kiego snu w jaki zapad艂e艣 po m臋cz膮cej w臋dr贸wce, wybudzi艂 ci臋 jaki艣 szmer. Podnios艂e艣 powieki i odruchowo zacisn膮艂e艣 mocniej d艂o艅 na w艂贸czni, kt贸r膮 trzyma艂e艣 przez ca艂y czas. Po drugiej stronie ogniska, na ziemi siedzia艂 nieznajomy. Sk贸ra niczym papier by艂a obci膮gni臋ta na wyra藕nie odcinaj膮cej si臋 czaszce. Oczy ca艂kowicie bia艂e wpatrywa艂y si臋 w ciebie, a siwa broda wydawa艂a si臋 by膰 nierealna. Odziany by艂 w zbroj臋 dopasowan膮 zar贸wno z cz臋艣ci sk贸rzanych, kolczyk, jak i p艂ytowych. Z tego co zauwa偶y艂e艣 nie by艂 uzbrojony.





- Witaj W臋drowcze – odezwa艂 si臋, a g艂os jego by艂 trzeszcz膮cy, ponury, zimny i s艂yszalny w samej duszy - D艂ugo odzyskiwa艂em si艂臋, by m贸c z tob膮 si臋 rozm贸wi膰.
Kain wiele w 偶yciu widzia艂, wi臋c 艣rednio go to zaskoczy艂o cho膰 fakt, 偶e nie znajomy podszed艂 niezauwa偶ony do jego obozowiska sprawi艂, 偶e zab贸jca poczu艂 si臋 nieswojo. Nie by艂 uzbrojony, wi臋c i Kain od艂o偶y艂 sw膮 bro艅 wszelak膮. Podszed艂 do ogniska i po艂o偶y艂 r臋ce nad ogniem chc膮c ogrza膰 si臋.
- Witaj.. Kim jeste艣? - zapyta艂 by potem doda膰 - Czemu偶 to chcia艂e艣 ze mn膮 rozmawia膰, czym sobie zas艂u偶y艂em..?
- Moje imi臋 nawet dzi艣 wymawiaj膮 z szacunkiem - masz wra偶enie 偶e si臋 u艣miechn膮艂 - Gdy kroczy艂em po tej ziemi 艣piewo pie艣ni o mych zwyci臋stwach i czynach. Jestem Eryk, wybraniec Olrika. Ten kt贸ry dzier偶y艂 czarn膮 w艂贸czni臋 bog贸w. Jestem tu, bowiem w za艣wiatach nie ma wojownik贸w, kt贸rzy byliby w stanie si臋 ze mn膮 mierzy膰. Nie ma tam godnego wyzwania. Zwi膮za艂em zatem sw膮 dusz臋 z czarn膮 w艂贸czni膮, najpot臋偶niejszym or臋偶em by wraz z jej posiadaczem ponownie dokonywa膰 wielkich czyn贸w. To jest bowiem przeznaczeniem ka偶dego kto chwyci ten or臋偶. Tylko wielcy mog膮 z niej korzysta膰.
Jego g艂os trzasn膮艂 jak 艂ami膮ca si臋 ga艂膮zka, ale Eryk nie przestawa艂 m贸wi膰.
- Chcia艂em spotka膰 tego z kim przyjdzie mi dzieli膰 wszystkie zwyci臋stwa, bowiem 艣wiat ten rodzi wielu bohater贸w i potwor贸w, kt贸re tylko czekaj膮 na to by ich pokona膰.
Milcza艂 w skupieniu wys艂uchuj膮c s艂贸w Eryka, kt贸rego imi臋 i czyny nic nie m贸wi艂y zab贸jcy. Wzmianka, 偶e nie ma w za艣wiatach wojownika, r贸wnego mu sprawi艂a, 偶e na twarzy Kaina pojawi艂 si臋 u艣miech.
- W艂贸cznia...Przyby艂e艣 tu tylko dla tego, 偶e pokona艂em Aderusa i odziedziczy艂em po nim ten patyk - spojrza艂 z pogard膮 na w艂贸czni臋
Mia艂a w sobie co艣, nie m贸g艂 temu zaprzeczy膰 ale on zarania dziej贸w i odk膮d, m臋偶czyzna z czarnymi bliznami, pami臋ta艂 top贸r i miecz by艂y synoniem prawdziwego or臋偶a.
- A tu i teraz… mo偶esz mi rzuci膰 wyzwanie… chyba 偶e wolisz rozmawia膰 ? - zapyta艂 z lekk膮 ironi膮 Eryka.

- Wyzwanie? Hahahahaha! - za艣mia艂 si臋 sucho Eryk, a w 艣miechu jego przebrzmiewa艂 j臋k pot臋pienia - Nie mo偶emy walczy膰. M贸g艂bym co najwy偶ej si臋gn膮膰 po tw膮 dusz臋, sprawi膰 偶e osiwiejesz lub nawiedzic ci臋 w koszmarach… to czyny niegodne wojownika, a sztuczki jakie m贸g艂by wykorzysta膰 czarownik lub tch贸rz. Bez r贸偶nicy.
Wskaza艂 na le偶膮c膮 obok ciebie w艂贸cznie.
- Ja jestem tym or臋偶em. Mog臋 walczy膰 jedynie gdy twoja d艂o艅 trzyma t臋 bro艅. Gdy za艣 tak b臋dzie wiedz 偶e moc w艂贸czni i moc mej duszy w niej zakl臋tej… nic im si臋 nie r贸wna na tym, ani na tamtym 艣wiecie. Bym jednak m贸g艂 zn贸w poczu膰 zew walki, musisz powiedzie膰 ‘Przyjmuj臋 ci臋’ - 偶achn膮艂 si臋 - Takim warunkiem obarczyli mnie bogowie gdym sk艂ada艂 przed nimi pro艣b臋 o powr贸t do tego 艣wiata.
- A je艣li tego nie zrobi臋 ? - zapyta艂 Kain czekaj膮c na odpowied藕.
Eryk milcza艂 przed d艂u偶szy moment.
- Wtedy nie b臋d臋 w stanie u偶yczy膰 ci swej si艂y. W艂贸cznia b臋dzie zwyk艂ym or臋偶em, gdy偶 op臋tany zawi艣ci膮 nie pozwol臋 ci skorzysta膰 z jej mocy.
Decyzja. Uwielbia艂 je podejmowa膰, i cho膰 nie zawsze by艂y one poprawne wiele si臋 nauczy艂 przez ten czas. Spojrza艂 rozm贸wcy w oczy i rzek艂:
- A wi臋c niech tak b臋dzie. Nie potrzebuj臋 Ciebie ani Twej si艂y, bowiem je艣li Ty dawa艂e艣 si艂臋 i moc Aderusowi Kovalowi a ja go pokona艂em znaczy to jedno.. nie jeste艣 godzie艅 by mi s艂u偶y膰. Gdy trafi臋 w za艣wiaty sprawdzimy swe si艂y … lecz teraz.. tu… w tym momencie… nie masz nic co mo偶esz mi zaoferowa膰. Ja nie s艂u偶臋 nikomu. Ja nie przyjmuj臋 nikogo. Ja bior臋, zabieram co chc臋...
Eryk wsta艂 natychmiast jakby chcia艂 si臋 na ciebie rzuci膰, ale zaraz si臋 rozlu藕ni艂 u艣wiadamiaj膮c sobie 偶e nie mo偶e ci nic zrobi膰.
- Aderus… - warkn膮艂 - nie by艂 godzien mej si艂y. Ale b臋dzie jak chcesz. Je艣li nie chcesz mego wsparcia oddaj w艂贸czni臋 pierwszemu kt贸rego spotkasz.
- Ha… oddam j膮… je艣li zechc臋… Nie Tobie Eryku decydowa膰… lecz nim odejdziesz mo偶esz mi co艣 rzec. Kim jest 贸w pierwszy stra偶nik? - zapyta艂 siedz膮c jeszcze na swoim miejscu
- Nie okazujesz mi szacunku, a 艣miesz jeszcze zadawa膰 pytania? Gdybym mia艂 cho膰by i w膮t艂e mi臋艣nie i kruszej膮ce ko艣ci pobi艂bym ci臋 tu gdzie stoisz.
- Lecz nie masz… m贸wisz o swojej sile..pot臋dze..lecz ja jej nie widz臋.. Tw贸j poprzedni s艂ugus pad艂.. m贸wisz 偶e nie by艂 godzien Twej si艂y a mimo to da艂e艣 mu j膮 … chyba 偶e go ok艂ama艂e艣 co czyni Ci臋 nie tylko oszustem ale i zdrajc膮… - podsumowa艂 s艂owa Eryka, obracaj膮c je przeciw niemu samemu.
- Kto rzek艂, 偶e da艂em sw膮 si艂臋 Aderusowi? By艂 w膮t艂ym thrallem. Uzurpatorem niegodnym kr贸lewskiego tronu.
- Nie mi to ocenia膰 - podsumowa艂 wyw贸d Eryka Kain - Czy jeszcze jaki艣 pow贸d jest, 偶e ukaza艂e艣 mi si臋 i oferowa艂e艣 swoj膮 moc ? - cho膰 nie by艂o tego mo偶na wyczu膰 ostatnie s艂owo by艂o wypowiedziane z ironi膮.
- Je艣li my艣lisz 偶e go pokonasz bez mojej pomocy, jeste艣 g艂upcem Kainie. Id藕 na stracenie ze 艣wiadomo艣ci膮 偶e b臋d臋 obserwowa艂 twoj膮 pora偶k臋.
Po tych s艂owach zacz膮艂 na twoich oczach znika膰, rozwiewa膰 si臋 z wi臋kszym podmuchem wiatru. Po kilku sekundach nie by艂o po nim 艣ladu, pr贸cz pami臋ci o samej rozmowie.
Kain zosta艂 sam wpatruj膮c si臋 w czarn膮 w艂贸czni臋. Nie lubi艂 jak kto艣 mu co艣 ka偶e, cho膰 Eryk by艂 kiedy艣 mo偶e i pot臋偶nym wojem ale teraz to przesz艂o艣膰. Wsta艂 powoli ubieraj膮c si臋 i gotuj膮c sw贸j rynsztunek i siebie do dalszej w臋dr贸wki. Czas spotka膰 pierwszego stra偶nika. Dr偶a艂 ca艂y z podniecenia. Mo偶e w ko艅cu kto艣 godny zako艅czy jego tu艂aczk臋… U艣miech pojawi艂 si臋 na jego twarzy. By艂 got贸w. W艂贸cznia idealnie nadawa艂a si臋 jako co艣 czym mo偶na by艂o si臋 podpiera膰. Bro艅...prawdziw膮 bro艅 mia艂 na plecach.
Ruszy艂e艣 dalej kierowany determinacj膮 i prowadzony przez moc artefakt贸w. Przekroczy艂e艣 prze艂臋cz prowadz膮c膮 wg艂膮b g贸r. Wszed艂e艣 na tereny gdzie g贸ry zacz臋艂y osi膮ga膰 imponuj膮ce rozmiary. Niekt贸re szczyty mog艂y by膰 nawet wy偶sze od tych kt贸re ros艂y w pa艣mie g贸r 艣rodkowych. Niekt贸re przypomina艂y megalityczne konstrukcje kt贸re nie mog艂y zosta膰 stworzony tylko i wy艂膮cznie si艂膮 natury. Mimo to p贸艂ki skalne by艂y szerokie, wzg贸rza umo偶liwia艂y przej艣cie, a przez przesmyki mog艂yby maszerowa膰 ca艂e oddzia艂y. 艁atwo przychodzi艂o wyobra藕ni ujrzenie krocz膮cych t臋dy olbrzym贸w.
Po spotkaniu z Erykiem twoja w臋dr贸wka nabra艂a jakby nowego kierunku. Artefakty mocniej zacz臋艂y ci膮gn膮膰 w jedn膮 stron臋. Tobie pozostawa艂o jedynie odnajdywa膰 naj艂atwiejsz膮 drog臋. Po czterech kolejnych dniach, licz膮c ju偶 kurcz膮ce si臋 zapasy i wiedz膮c 偶e nie wystarcz膮 ju偶 na drog臋 powrotn膮, stan膮艂e艣 w dolinie, kt贸r膮 przecina艂a niewielka rzeczka kt贸ra sw贸j pocz膮tek bra艂a u podn贸偶a g贸ry. Gdy zbli偶y艂e艣 si臋 do 藕r贸d艂a, ujrza艂e艣 przesmyk przecinaj膮cy ca艂膮 艣cian臋 skaln膮 niczym olbrzymie p臋kni臋cie. Wewn膮trz by艂o ciemno. Przygotowa艂e艣 pochodni臋 i ruszy艂e艣 do 艣rodka.
Wpierw powita艂 ci臋 nieprzyjemny ch艂贸d i wilgo膰 skraplaj膮ca si臋 na 艣cianach. Nie widzia艂e艣 nad sob膮 sklepienia, ani nie prze艣witywa艂o nad tob膮 偶adne 艣wiat艂o. 艢cie偶ka wiod艂a z pocz膮tku prosto, ale po kilkudziesi臋ciu metrach zacz臋艂a opada膰 i wi膰 si臋 sprowadzaj膮c ci臋 do podziemi. Kilka razy musia艂e艣 zmierzy膰 si臋 ze schodami, o stopniach kt贸re dla ciebie by艂y prawdziwymi uskokami. Zeskakiwanie by艂o wycie艅czaj膮ce dla n贸g. Wspinaczka w drodze powrotnej, mo偶liwa tylko z lin膮 i hakiem.
Straci艂e艣 ju偶 rachub臋 czasu. Ile tak w臋drowa艂e艣? P贸艂 dnia? Dzie艅? Dwa? Kilkukrotnie musia艂e艣 przystawa膰 na odpoczynek. Raz nawet zapad艂e艣 w kr贸tki sen. W ko艅cu jednak dotar艂e艣 do kresu swej w臋dr贸wki.
Olbrzymia grota rozci膮ga艂a si臋 przed tob膮. Ciemno艣膰 tu zosta艂a rozproszona md艂ym, zielonkawym 艣wiat艂em bij膮cym od grzyb贸w licznie za艣cielaj膮cych 艣ciany, sufit i kamienne pod艂o偶e groty. Same 艣ciany nie by艂y g艂adkie. Sprawia艂y wra偶enie poszarpanych pod艂u偶nymi szramami, a liczne p贸艂ki skalne sprawia艂y 偶e ca艂o艣膰 wydawa艂a si臋 by膰 niesamowitym labiryntem zbudowanym wok贸艂 olbrzymiej pustej przestrzeni. Niedu偶a rzeczka przecina艂a ca艂膮 szeroko艣膰 jaskini. Nurt by艂 jednak nie szerszy ni偶 metr. Przy jednej ze 艣cian musia艂o doj艣膰 do st膮pni臋cia, bowiem olbrzymia ha艂da kamieni si臋gaj膮ca niemal do po艂owy wysoko艣ci tej gigantycznej jaskini, za艣ciela艂a odcinek oko艂o sze艣ciu metr贸w.
Je艣li prowadzi艂o st膮d jakie艣 wyj艣cie, znalezienie go zajmie ci wiele dni – na ka偶dej z p贸艂ek bowiek m贸g艂 si臋 znale藕膰 tunel wiod膮cy dalej. Jednak artefakty prowadzi艂y ci臋 do tego miejsca.
Kain nie nale偶a艂 do wielkich my艣licieli. Zanurzenie w rzece nie zda艂o rezultatu wi臋c postanowi艂 uda膰 si臋 do g贸ry. W ko艅cu g贸ry by艂y jego celem. Przygotowa艂 si臋 i pocz膮艂 si臋 wspina膰.
Naj艂atwiejsz膮 droga do wspinaczki wiod艂a przez ha艂d臋 gruzowiska, wi臋c przekraczaj膮c ca艂膮 grot臋 zabra艂e艣 si臋 do wspinania.
Ledwie zacz膮艂e艣 si臋 wspina膰, a tw贸j wzrok spocz膮艂 na ukrytym mi臋dzy grzybami, mchem i kamieniami 艂a艅cuchu o rdzewiej膮cych ogniwach. Ka偶de z nich wykonane z pr臋ta grubego jak twoja r臋ka. Jeden koniec 艂a艅cucha nikn膮艂 w 艣cianie. Drugi jak powiod艂e艣 wzrokiem, wi贸d艂 do ha艂dy po kt贸rej si臋 w艂a艣nie wspina艂e艣.
Ha艂da za艣 w艂a艣nie zacz臋艂a dr偶e膰 i rusza膰 si臋 pod twoimi stopami...
艁a艅cuch...m臋偶czyzna z艂apa艂 jeden jego koniec i zacz膮艂 ci膮gn膮膰 (wal臋 na pa艂臋 偶eby nie by艂o). Oczywi艣cie wcze艣niej zszed艂 z ha艂dy, by m贸c mocno zaprze膰 si臋 stopami o ziemi臋.
Poci膮gn膮艂e艣 i w tym momencie te偶 ha艂da zacz臋艂a si臋 podnosi膰 unosz膮c za sob膮 艂a艅cuch i ciebie razem z nim. Pu艣ci艂e艣 si臋 odruchowo, by nie zawisn膮膰. Gruzowisko zacz臋艂o si臋 osypywa膰 w trakcie ruchu. Kolejne kamienie odpada艂y l膮duj膮c na ziemi. Mech odpada艂 p艂atami, a twoim oczom zacz臋艂a si臋 ukazywa膰 humanoidalna sylwetka...




Powiedzie膰 偶e posta膰 ta g贸ruje nad tob膮 to za ma艂o. Mierz膮cy wi臋cej jak siedem metr贸w wysoko艣ci olbrzym m贸g艂by uchodzi膰 za megalityczn膮 statu臋. Jego sk贸ra jest niebieskawo-zielonkawa od mchu kt贸ry jeszcze nie odpad艂 do ko艅ca. Twarz jest kanciasta, a g臋sta broda po偶贸艂k艂a.
Odziany w zbroj臋 i sk贸ry gigant wydawa艂 si臋 zdezorientowany. Przetoczy艂 g艂ow膮 w prawo i w lewo jakby czego艣 szukaj膮c. Zauwa偶y艂e艣 偶e 艂a艅cuchy s膮 przypi臋te do obr臋czy spinaj膮cych nadgarstki.
“Du偶y skurwiel” - pomy艣la艂 wojownik a w jego oczach pojawi艂 si臋 szacunek do owej istoty. Podszed艂 spokojnie, nie wyci膮gaj膮c broni i krzykn膮艂:
- Mo偶e pom贸c, bo widz臋 偶e cosik Ci臋 te 艂a艅cuchy uwieraj膮 ?
Kainowi raz przysz艂o mierzy膰 si臋 z kim艣 podobnych rozmiar贸w, lecz od tej istoty bi艂a si艂a. Pot臋ga. Nim wyzwie go...zamierza艂 pierw upewni膰 si臋, 偶e czyni dobrze i godnie. Cho膰 raz chcia艂 zachowa膰 si臋...w porz膮dku. 艢mier膰 tej dziewczyny...ci膮偶y艂a mu. Pod艣wiadomie.
Gigant dopiero gdy si臋 odezwa艂e艣 opu艣ci艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na ciebie. Pochyli艂 si臋 lekko.

- Cz艂owiek? - w g艂臋bokim g艂osie przebrzmiewa艂o zdziwienie - 艁a艅cuchy mo偶e zdj膮膰 tylko przeznaczenie - m贸wi艂 bardzo powoli - Kim jeste艣?
Kain usiad艂 ze skrzy偶owanymi nogami na przeciw olbrzyma. Nie zamierza艂 z nim walczy膰 a przynajmniej na razie. Bronie od艂o偶y艂 na bok, bowiem nie chcia艂 go prowokowa膰 bez potrzeby a jedynie porozmawia膰. Przynajmniej na razie.

- Jestem W臋drowcem… tak mnie zw膮 - sk艂ama艂 - przyby艂em z daleka. M贸wisz o przeznaczeniu… lecz to dla mnie zagadka. Kim jeste艣 i dlaczego Ci臋 skuto pot臋偶ny olbrzymie ?

- Skuto? To wynik… mojej decyzji. Chaos przyby艂 na te ziemie, a ja mu odm贸wi艂em. Nie mog膮c mnie zabi膰… Vergosh Przekl臋ty wesp贸艂 z mymi zdradzieckimi pobratymcami zamkn膮艂 mnie tu. Bogowie za艣 uznali wyrok, ale rzekli 偶e okowy spadn膮 gdy wybije godzina z艂膮czenia. Czuj臋 偶e jest blisko… fragmenty… masz je?

Kain przytakn膮艂 lecz dopyta艂;

- Kim jest Vergosh...czy on tak jak i Ty jest olbrzymem lecz do艂膮czy艂 do Chaosu ?

- Nie… Vergosh nie jest z mego rodu. Vergosh to pot臋偶ny czarnoksi臋偶nik. Przyby艂 niedawno do Wysokich G贸r. Je艣li masz fragmenty, z艂膮cz je w tym miejscu, a okowy me spadn膮. B臋d臋 m贸g艂 ponownie stan膮膰 do walki z mym oprawc膮.

- Nie mam wszystkich element贸w… one s膮 tylko 艣rodkiem do celu. Przyb臋d膮 tu inni z reszt膮 przedmiot贸w. Jedni chc膮 je wykorzysta膰 by ratowa膰 ten kraj, inni by go splugawi膰 i utopi膰 w chaosie. Jak Ci na imi臋 olbrzymie, bo nie odpowiedzia艂e艣?

- Vergosh...pewnie masz na my艣li Varrla… wiesz gdzie mog臋 go spotka膰 ? - zapyta艂 i doda艂 - Powiedz mi czemu mi powiedziano, 偶e jeste艣
pierwszym stra偶nikiem..C贸偶 to mog艂o znaczy膰
? - pad艂o kolejne pytanie.

- Jestem Styrmir Gro藕ny - rzek艂 gigant - Bogowie chcieli bym strzeg艂 tego miejsca. Tylko dlatego zgodzili si臋 na wyrok Vergosha. Mam go strzec, by prawi z艂膮czyli fragmenty. Je艣li 偶ycie me zostanie zabrane, drugi stra偶nik nadejdzie. Je艣li zawiod臋, pazury i k艂y zst膮pi膮 na przekl臋tych. Tak rzecz膮 s艂owa przepowiedni W臋drowcze. Lecz ty nie masz wszystkich element贸w. Nie mog臋 ci臋 podda膰 pr贸bie.

- Ile jest tych element贸w ? - pad艂o pytanie - Jaka偶 to pr贸ba miala by mnie czeka膰 ?
- Gdyby艣 zebra艂 wszystkie elementy musia艂by艣 dowie艣膰 偶e jeste艣 prawym cz艂owiekiem. Musia艂by艣 mnie przekona膰, 偶ebym pozwoli艂 ci te przedmioty z艂膮czy膰 w artefakt. Element贸w jest za艣… dziewi臋膰.


- C贸偶...czyli straci艂em tylko czas. Chcia艂em walczy膰 z Tob膮 lecz … - nast膮pi艂o milczenie by po chwili m贸g艂 kontynuowa膰 - nie dzi艣 i nie teraz nam b臋dzie to dane. Powiedz mi Stymirze, czy 艣mier膰 Varrla r贸wnie偶 oswobodzi Ci臋 z tych kajdan, bo cho膰 nie chc臋 z Tob膮 walczy膰, ch臋tnie zwr贸c臋 Ci wolno艣膰 ?

Gigant nie odpowiedzia艂 na pytanie. Zamiast tego zada艂 w艂asne.

- Czemu chcia艂e艣 ze mn膮 walczy膰?

Kain wsta艂 i rzek艂:

- 呕yj臋 od ponad wieku, od kiedy Asvar Kul zosta艂 Wybra艅cem… Walczylem z wieloma, lecz 偶yj臋 i nie mog臋 umrze膰, p贸ki za swe zbrodnie nie odpokutuj臋. Ca艂e 偶ycie walcz臋 lecz nikt mi nie dor贸wna艂 do tej pory. Magowie, czempioni, giganci, potwory..oni wszyscy, kt贸rzy stan臋li mi na drodze nie 偶yj膮. Chcia艂em Ci臋 wyzwa膰 by przekona膰 si臋 o swojej i Twojej sile lecz … Ty masz wa偶niejszy cel do spe艂nienia. Czy ta odpowied藕 Ci臋 zadowala ?

- Zadowala - kiwn膮艂 g艂ow膮 - Je艣li 偶ycie ci ci膮偶y mog臋 je odebra膰. Mog臋 te偶 da膰 mu cel. Zrobi臋 jedn膮 z tych dw贸ch rzeczy, bowiem przychodz膮c tu dowiod艂e艣 偶e艣 odwa偶ny i zaradny.

- Cel chcesz mi da膰. Ch臋tnie zobacz臋 co oferujesz Pot臋偶ny gigancie… - czekanie nast膮pi艂o po tych s艂owach. Do walki Kain nie rwa艂 si臋 cho膰 ch臋tnie by si臋 sprawdzi艂 lecz...mo偶e to nie by艂 ten czas.

- Sam rzek艂e艣 偶e jeste艣 Wojownikiem. Dowiod艂e艣 偶e艣 odwa偶ny. Z twych s艂贸w wynika 偶e艣 dumny. Dostrzegam potencja艂 w ludzkiej rasie, pomimo 偶e jeste艣cie od nas mniejsi. Sta艅 do walki z Chaosem przy moim boku, gdy ju偶 spadn膮 okowy. Niszcz plugawe moce tam gdzie si臋 pojawisz. Taki cel nigdy nie wyga艣nie, a twoi bogowie, je艣li nie trzymaj膮 strony Czw贸rki, b臋d膮 zadowoleni.

- Bogowie mnie przekln臋li Gigancie...cho膰 faktycznie Tw贸j cel wydaje si臋 by膰 s艂uszny. Nim jednak podejm臋 decyzj臋, chcia艂bym dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej o Tobie, historii twoich braci i o tych artefaktach. Sk膮d si臋 wzi臋艂y, kto je stworzy艂 ?

Gigant poruszy艂 si臋 rozlu藕niaj膮c mi臋艣nie - dopiero teraz zauwa偶y艂e艣 偶e w zasadzie sta艂 bez ruchu przez ca艂y czas.

- Dobrze. Usi膮d藕 zatem, bowiem zajmie to troch臋 czasu. Je艣li jednak dobrze czuj臋, mamy go jeszcze du偶o zanim pozosta艂e fragmentu tu trafi膮…

Gdy otworzy艂 usta po raz kolejny, zacz膮艂 opowiada膰 o minionych czasach...Wiele czasu min臋艂o i doszed艂 zak艂ad, kt贸ry mia艂 wy艂oni膰 pot臋偶niejszego. Kain jednak nie doceni艂 przeciwnika a jego kar膮 mia艂a by膰 1000-letnia s艂u偶ba u boku Olbrzyma. I tak z zab贸jcy sta艂 si臋 stra偶nikiem. Wartownikiem tego miejsca.
_________________
#sesja Miasto: Dante Cavenaghi
#sesja Wichry P贸艂nocy: Kain

Kobiet potrafi膮cych s艂u偶y膰 za materac jest wiele na tym naszym nie najweselszym ze 艣wiat贸w. Ale znalezienie dowcipnie czy roztropnie gadaj膮cego materaca nie jest ju偶 takie proste
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
Ethereal
Landgraf
Landgraf


Do潮czy: 22 Lip 2005
Posty: 2989
Sk眃: Elbl膮g

PostWys砤ny: Sob Wrz 27, 2014 02:53    Temat postu: Sesja solo - post pierwszy Odpowiedz z cytatem

Dotarli艣cie do doliny, kt贸r膮 przecina艂a niedu偶a rzeka utworzona z wodospadu kt贸rego pocz膮tek nikn膮艂 gdzie艣 w g贸rze. Przekroczyli艣cie 艣cian臋 wody st膮paj膮c po szerokiej p贸艂ce skalnej, by stan膮膰 w o艣wietlonej jasno grocie nie wi臋kszej ni偶 g艂贸wna izba d艂ugiego domu. 殴r贸d艂em 艣wiat艂a by艂y dziwne kryszta艂y, niechybnie magiczne umieszczone w topornych, metalowych okowach zakotwiczonych bezpo艣rednio w 艣cianach. Na przeciwleg艂ej do wodospadu 艣cianie za艣 znajdowa艂y si臋 okr膮g艂e, du偶e, kamienne drzwi. P艂yta by艂a wy偶sza od kt贸regokolwiek z woj贸w i idealnie ociosana. Jej brzegi by艂y zatopione w skale, tak 偶e dopiero po d艂u偶szych i uwa偶niejszych ogl臋dzinach mo偶na by艂o stwierdzi膰, 偶e nie zosta艂a ona wykuta bezpo艣rednio w 艣cianie groty. Nie by艂a natomiast oznaczona 偶adnymi runami, wzorami i rytami. By艂a g艂adka.

Ulfir nie dziwowa艂 si臋 rozwojowi wypadk贸w. W艂贸cz臋ga z po艂udnia ju偶 kilkukrotnie dowi贸d艂, 偶e nie by艂 zwyk艂ym cz艂ekiem. Jego przekl臋te, obli藕nione czerni膮 cia艂o znios艂o niepokoj膮ce efekty ciosu r贸wnie przekl臋tej dzidy. Ponury zastanawia艂 si臋, czy duch z or臋偶a go przypadkiem nie op臋ta艂... i co to oznacza艂oby dla niego i dla reszty Norsmen贸w.

Syn Egilla po偶egna艂 samozwa艅czego kr贸la Norski tak, jak nale偶a艂o po偶egna膰 ka偶dego m臋偶a, kt贸ry leg艂 na Hongandze. Mimo, i偶 nie darzy艂 Aderusa Kowala, Kr贸la Thralli, sympati膮... to jednak zas艂u偶y艂 on sobie na szacunek. Wywalczy艂 sw贸j status, przekona艂 ludzi ze swego otoczenia, a ci za nim poszli. Pokona艂 Eryka Czarn膮 R臋k臋 w wojnie domowej i rozbi艂 w puch najazd Chaosyt贸w z p贸艂nocy. Poszukiwa艂 artefakt贸w na pochybel Varrlowi. Jego 艣mier膰 mo偶e wywo艂a膰 problemy na jego dawnych w艂o艣ciach... i os艂abi膰 pozycj臋 Norsmen贸w w nadchodz膮cej szarpaninie z fanatykami Czarnoksi臋偶nika. Za to ten po艂udniowiec 偶y艂. Los by艂 przewrotny. Zamieni艂 jednego niepewnego, tymczasowego sojusznika na drugiego, kt贸ry w dodatku by艂 przekl臋ty.

Ulfir mia艂 nadziej臋, 偶e on i ten niepokoj膮cy w臋drowiec nie s膮 jedynymi, kt贸rzy szukali przedmiot贸w i chcieli walczy膰 z Varrlem. Inaczej, mog艂oby si臋 okaza膰, 偶e tylko on mia艂 stawi膰 czo艂o nawa艂nicy. Sama my艣l o tym przysparza艂a ci臋偶aru jego ramionom.

Po po偶egnaniach, wyruszeniu i zapoznaniu si臋 z now膮 dru偶yn膮, Ulfir porzuci艂 na jaki艣 czas ponure rozmy艣lania i skupi艂 si臋 na podr贸偶y... oraz jej celu. G贸ry Thjazi. Mia艂 cich膮 nadziej臋, 偶e Mira i jej wsp贸艂plemie艅cy dotarli tam przed nim, cali i zdr贸w. Nie po艣wi臋ca艂 natomiast zbyt wiele uwagi swoim nowym dru偶ynnikom, ponad sprawy niezb臋dne. Nawet kobieta, atrakcyjna i pi臋kna jako Bretonka, pomimo (albo w艂a艣nie dlatego) i偶 przekuta w stal, ani chybi przez Aderusa czy jego ludzi, nie interesowa艂a go bardziej ni藕li reszta. Teraz cel by艂 jasny. G贸ry Thjazi. Podziemne sadyby tamtejszego ludu. Mira. Jej s艂owa, przepowiednia... I niezbadane, niebezpieczne g艂臋biny, gdzie ani chybi czeka艂 na niego kolejny przedmiot. Czu艂 to, czu艂, jak kostur szamana Underjordisar ci膮gn膮艂 go ku temu nieznanemu artefaktowi.

Popasy i wizyty we fjordach by艂y kr贸tkie. W臋偶ob贸jcy zale偶a艂o na jak najszybszym dotarciu do schronienia, jakie oferowa艂y sob膮 groty ludu Thjazi. Wtedy mo偶na by艂oby odpocz膮膰, zasi臋gn膮膰 j臋zyka, poduma膰 o tym, co dalej - i podj膮膰 decyzje, dzia艂ania.

Kiedy dotarli do doliny z wodospadem w g艂臋bi g贸r Thazji, rozpozna艂 robot臋 tego ludu. 艢wiec膮ce kryszta艂y ani chybi wyci膮gni臋to z trzewi ziemi. 呕elazne okowy by艂y toporne, gdy偶 podziemni nie s艂yn臋li z obr贸bki metali - ale kamienia ju偶 tak, czego dowodem by艂y masywne, idealnie wykute i obrobione drzwi w kolistej formie. Ulfir obejrza艂 je, oraz reszt臋 jaskini, uwa偶nie i niespiesznie - po czym zacz膮艂 dzia艂a膰. Zacz膮艂 od prostego rytua艂u go艣cia - pukania w drzwi i zapowiadania siebie i swych towarzyszy. Je艣li to nie przynios艂oby rezultat贸w, mia艂 zamiar powtarza膰 to kilka razy, mocniej i g艂o艣niej - a potem, je艣li nadal nie otrzymaliby odzewu, spr贸bowa膰 naprze膰 na drzwi si艂膮, z pomoc膮 co t臋偶szych woj贸w. Po uprzednim upewnieniu si臋, 偶e kto艣 nie zastawi艂 tu jakich艣 podst臋pnych side艂.

Rytua艂 go艣cia powt贸rzony trzykrotnie przyni贸s艂 w ko艅cu spodziewany efekt. Us艂yszeli艣cie st艂umiony przez skaln膮 艣cian臋 odzew gdzie艣 zza p艂yty. Potem nast臋pny ale ten poni贸s艂 si臋 solidnym echem, przez co nie mogli艣cie ju偶 oceni膰 czy dochodzi zza okr膮g艂ej p艂yty, czy te偶 z innego kierunku. Zastygli艣cie w oczekiwaniu wpatrzeni we wrota, pewni 偶e zaraz si臋 otworz膮. I tak te偶 si臋 sta艂o. P艂yta drgn臋艂a i zacz臋艂a si臋 cofa膰 przy osypuj膮cym si臋 kamiennym pyle. Gdy schowa艂a si臋 na p贸艂 metra, zacz臋艂a si臋 toczy膰 w prawo ods艂aniaj膮c kolejn膮 grot臋, ukryt膮 za t膮 w kt贸rej ju偶 byli艣cie. Ujawni艂a si臋 te偶 stoj膮ca w przej艣ciu posta膰. Cz臋艣膰 woj贸w wzdrygn臋艂a si臋 i si臋gn臋艂a odruchowo po bro艅, bowiem by艂a to istota kar艂owata, odziana w podarte, acz liczne szmaty i wyra藕nie przygarbiona. By艂e艣 jednym z niewielu, kt贸rzy rozpoznali przedstawiciela Thjazi - oszpeconych kuzyn贸w wysokich syn贸w g贸r.

- Witaj Ulfirze, synu Egila - rzek艂a i wykona艂a zapraszaj膮cy gest w twoim kierunku - Pod膮偶aj za mn膮, do naszego kr贸lestwa.

Odwr贸ci艂a si臋 i zacz臋艂a i艣膰 kulawym krokiem wg艂膮b groty, kt贸ra teraz ujawni艂a si臋 wam w ca艂ej okaza艂o艣ci. By艂a o wiele wi臋ksza od przedsionka i bardziej nieregularna. W wielu miejscach na r贸偶nych wysoko艣ciach by艂y poprzewieszane sznurowane mosty. W wielu miejscach wyciosano w kamieniu regularne sto艂y, nisze, siedziska. Grota te偶 mia艂a niezliczon膮 ilo艣膰 wyj艣膰 w postaci niskich, jak i wysokich portali prowadz膮cych do zaciemnionych korytarzy. Dominowa艂 kamie艅, ale jego surowo艣膰 by艂a gdzieniegdzie z艂amana przez toporne metalowe ozdoby lub sk贸rzane zas艂ony. Ujrze膰 to wszystko by艂o wam dane tylko dzi臋ki 艣wiec膮cym md艂ym 艣wiat艂em kryszta艂om.
Grota nie by艂a pusta. Wiele podobnych do waszego gospodarza postaci kr膮偶y艂o w zasiegu wzroku - czy to po skalnej posadzce, czy to po sznurowych mostach. Gdy was dostrzega艂y, zastyga艂y nieruchomo obserwuj膮c wasze przybycie spod g艂臋bokich kaptur贸w skrywaj膮cych brzydot臋 twarzy.

Gdy pod膮偶yli艣cie za przewodnikiem, ujrzeli艣cie 偶e wrota zosta艂y wci膮gni臋te i przetoczone na bok przez masywnego potwora skulonego teraz przy 艣cianie. Gdyby si臋 wyprostowa艂 o trzy lub cztery g艂owy przewy偶sza艂by wzrostem najwy偶szego z woj贸w. W barkach by艂by szerszy ni藕li dw贸ch, ale ko艅czyny mia艂 przy tym groteskowo chude i d艂ugie. Pysk, bo twarz膮 tego nazwa膰 nie mo偶na, by艂 strasznie brzydki, pokryty krostami i brodawkami. Z dolnych warg wystawa艂y k艂y, a czaszk臋 zdobi艂y rzadkie, d艂ugie w艂osy. Na szyi i nadgarstach owa bestia mia艂a metalowe okowy od kt贸rych poci膮gni臋ty by艂 艂a艅cuch nikn膮cy gdzie艣 w 艣cianie.
Na powitanie cz艂eka spod g贸r, Ulfir skin膮艂 powa偶nie g艂ow膮. Nie ba艂 si臋 i nie wzdrygn膮艂. Thjazi byli mistrzami kamienia - mo偶na by艂o jedynie podziwia膰 ich przemy艣lno艣膰 oraz kunszt. Stworzyli przesuwaj膮ce si臋 drzwi z kamienia, praktycznie niemo偶liwe do sforsowania. Zabezpieczyli si臋 co najmniej dwoma przew臋偶eniami w tych dw贸ch komnatach-grotach, gdzie mogli w dziesi臋ciu przeciwstawi膰 si臋 tysi膮cowi, bij膮c ich pojedynczo, podczas gdy ci tylko by sobie przeszkadzali.

Kiedy kroczyli po wielkiej grocie, Ulfir uwa偶nie wszystko obserwowa艂. Nie m贸g艂 pozby膰 si臋 natr臋tnej my艣li, i偶 Thjazi mieli wiele wsp贸lnego z krasnoludami. Brodaty lud r贸wnie偶 po mistrzowsku obrabia艂 kamie艅, 偶y艂 pod g贸rami i mieszka艂 w wykutych przez siebie grotach. I r贸wnie偶 nie by艂 uznawany za pi臋kny. Daleko jednak by艂o im w brzydocie do pokrzywdzonych pod tym wzgl臋dem skarla艂ego pomiotu olbrzym贸w (chocia偶 kt贸偶 tam wiedzia艂, jakie kaprawe mordy skrywa艂y si臋 pod obfitym zarostem Khazad贸w). Daleko te偶 im by艂o por贸wnywa膰 si臋 w waleczno艣c. Thjazi nie s艂yn臋li z bitno艣ci czy m臋stwa… ani, po prawdzie, jakiegokolwiek rozlewu krwi. Nie byli r贸wnie偶 tak sprawni w obr贸bce metalu. Ukochali sobie wy艂膮cznie kamie艅. Ale, tak jak brodacze, skrywali swe kobiety przed oczyma niepowo艂anych os贸b.

Zastanawiaj膮ce by艂o, dlaczego Thjazi kroczyli zakutani i zakapturzeni po艣r贸d siebie. Czy za艂o偶yli swe szmaty specjalnie na przybycie go艣ci z zewn膮trz? Mieli ich jednak tak du偶o i zachowywali si臋 tak naturalnie, 偶e to by艂o ma艂o prawdopodobne. Zaprawd臋, skrytym by艂 lud spod G贸r Thjazi.

Jedynym bardziej odkrytym by艂 贸w zdeformowany stw贸r, wykorzystywany jako od藕wierny i ko艅 poci膮gowy w jednym. Ulfir odczuwa艂 mieszane emocje na jego widok - niech臋膰, obrzydzenie, wsp贸艂czucie, l臋k, oboj臋tno艣膰. Szczeg贸lnie zapad艂a mu w g艂owie my艣l, i偶 贸w stw贸r przez sam膮 sw膮 natur臋 sta艂 si臋 niewolnikiem. Nawet, je艣li by艂 dobrze karmiony i traktowany (a nie wygl膮da艂 na takiego) oraz zbyt g艂upi, aby poj膮膰 istot臋 wolno艣ci, to jednak Ulfir znalaz艂 w nim pewn膮 alegori臋 samego siebie. Cz艂owieka, kt贸ry sta艂 si臋 zabawk膮 bog贸w i ich ziemskich wys艂annik贸w. Zosta艂 te偶 obarczony ci臋偶kim brzemieniem losu, kt贸rego nie spos贸b by艂o zrzuci膰 bez olbrzymich konsekwencji. Sta艂 si臋 niewolnikiem b贸stw, losu oraz samej swej ludzkiej natury. Jedyn膮 nadziej膮 by艂o sprosta膰 przeciwno艣ciom losu i poszuka膰 w mi臋dzyczasie szcz臋艣cia… oraz zem艣ci膰 si臋 na tych, na kt贸rych nale偶a艂o si臋 zem艣ci膰, oraz nie pozwoli膰, aby ktokolwiek w przysz艂o艣ci ograniczy艂 mu wolno艣膰 bez jego zgody.

Wasz przewodnik powi贸d艂 was przez grot臋. Tylko kilkukrotnie ujrzeli艣cie pod kapturami twarze spogl膮daj膮cych na was kar艂贸w. Za ka偶dym razem by艂y one okrutnie zniekszta艂cone i groteskowe. Twoi dru偶ynnicy zacz臋li szepta膰 mi臋dzy sob膮. Wychwyci艂e艣 s艂owa zdradzaj膮ce niepok贸j i pogard臋 dla kryj膮cej si臋 w g贸rach rasy. Zaraz jednak kto艣 z woj贸w warkn膮艂 uspokajaj膮c rozmowy.

Ulfir nie dziwi艂 si臋 zachowaniu swoich woj贸w. Byli to wszak Norsmeni, ludzie p贸艂nocy, nawykli do ogl膮dania twarzy im podobnych. Okazyjnie widywali krasnoludy czy istoty odmienione mocami bog贸w, jednak偶e by艂y to zjawiska, a nie dzie艅 powszedni. A teraz trafili po艣r贸d pokr臋conych, skrytych i dziwacznych kar艂贸w o legendarnej wr臋cz szpetocie.

Grota ko艅czy艂a si臋 urwiskiem. Szerok膮 p贸艂k膮 za kt贸r膮 rozci膮ga艂a si臋 przepa艣膰, a za ni膮 jawi艂a si臋 kolejna p贸艂ka po kt贸rej porusza艂y si臋 niewielkie, okutane w szaty postacie. Przez przepa艣膰 przerzucono kilka sznurowych most贸w chybocz膮cych si臋 zdradziecko. Jeden za艣, pot臋偶ny i kamienny, imponowa艂 monumentalno艣ci膮. Podwieszony do nikn膮cego w mroku sufitu za pomoc膮 艂a艅cuch贸w o olbrzymich ogniwach trwa艂 niemal nieruchomo. Sk艂ada艂 si臋 z solidnych blok贸w po艂膮czonych takimi samymi 艂a艅cuchami. Kto d艂u偶ej by si臋 przyjrza艂, uzna艂by, 偶e kamienne bloki tworz膮ce 艣cie偶k臋 niemal niezauwa偶alnie bujaj膮 si臋.
Zaiste niesamowity by艂 to widok. Jednak dopiero gdy spu艣cili艣cie wzrok do do艂u, w waszych piersiach mog艂o zabrakn膮膰 dechu. Na 艣cianach obu urwisk – zar贸wno tego na kt贸rym stali艣cie, jak i tego po drugiej stronie przepa艣ci – rozci膮ga艂o si臋 podziemne miasto. Osadzone pod dziwnymi k膮tami konstrukcje wykonane z kamienia i drewna, niechybnie by艂y domami. Na licznych p贸艂kach po艂膮czonych skalnymi b膮d藕 sznurowanymi mostami mrowi艂o si臋 od spacerowicz贸w. Wszystko za艣 o艣wietla艂y nieregularnie rozmieszczone kryszta艂y w wi臋kszych b膮d藕 mniejszych skupiskach. Miasto 偶y艂o intensywniej ni藕li Stormstaad.

Syn Egilla by艂 pod wra偶eniem tego miejsca. Onegdaj by艂 w Stormstaadzie, a tak偶e, jako m艂odzieniec, kt贸ry nie przeszed艂 jeszcze pr贸by wieku, na ziemiach Po艂udniowc贸w - w wielkim, gwarnym i smrodliwym mie艣cie Marienburg. I chocia偶 sadyba Thjazich by艂a z pewno艣ci膮 mniejsza od tamtego portu, to jednak by艂a na sw贸j spos贸b dalekro膰 bardziej wspania艂a. Nors u艣miechn膮艂 si臋 - by膰 mo偶e, je艣li brzemi臋 losu oka偶e si臋 do艣膰 lekkie, uda mu si臋 odwiedzi膰 jeszcze inne miejsca. Jak na przyk艂ad warowni臋 krasnolud贸w, a偶eby por贸wna膰 jej podziemia z miejscem Thjazich.

Przewodnik poprowadzi艂 was do dziwnej konstrukcji stoj膮cej na skraju urwiska. Przypomina艂a wygl膮dem wywr贸con膮 dnem do g贸ry 艂贸d藕, a w zasadzie jej po艂贸wk臋. By艂a jednak wyciosana w kamieniu i przyczepiona na sztywno 艂a艅cuchami do posadzki skalnej i do 艣ciany na odleg艂o艣ci dwudziestu krok贸w. Zamiast tarcz na burtach umieszczono kamienne dyski, a ka偶dy z nich by艂 opleciony grub膮 lin膮, kt贸ra nast臋pnie nikn臋艂a w g艂臋bi owej dziwnej 艂odzi i spada艂a w d贸艂 za urwisko. Ko艂o tej dziwnej konstrukcji sta艂y trzy masywne istoty, przypominaj膮ce od藕wiernego.

Ponury nie po艣wi臋ci艂 zbyt wiele uwagi ot臋pia艂ym “twarzowcom”, taksuj膮c za to wzrokiem ca艂膮 t膮 konstrukcj臋. Musia艂a co艣 symbolizowa膰 - podr贸偶, z pewno艣ci膮. Ale dlaczego akurat tak?

Thjazi bez s艂owa wszed艂 pod dach 艂odzi, przeszed艂 na kraw臋d藕 urwiska i stan膮艂 na drewnianej platformie, szerokiej na dziesi臋膰 krok贸w i d艂ugiej na kolejnych dziesi臋膰. Otoczona by艂a na kraw臋dziach niskimi barierkami. Karze艂 gestem zaprosi艂 was by艣cie poszli w jego 艣lady. Gdy tylko ostatni z woj贸w zaj膮艂 miejsce na platformie, rozleg艂 si臋 trzask bicza i ponure, g艂臋bokie j臋kni臋cie w dziwnym j臋zyku. Platforma drgn臋艂a i zacz臋艂a powoli opada膰 zsuwaj膮c si臋 wraz z wami w g艂膮b przepa艣ci. Wasz przewodnik, w przeciwie艅stwie do kilku nerwowych woj贸w, wykazywa艂 g艂臋boki spok贸j.

Wasza nietypowa podr贸偶 zako艅czy艂a si臋 jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w ni偶ej. Wyszli艣cie za przewodnikiem na p贸艂k臋 skaln膮, a potem zag艂臋bili艣cie si臋 w mniej ucz臋szczany korytarz. Sklepienie tu by艂o niskie i pokryte l艣ni膮cymi w blasku kryszta艂贸w 偶y艂ami jaki艣 niebieskich minera艂贸w. Wasz膮 podr贸偶 przerwa艂a na moment Elwira. Zatrzyma艂a si臋, j臋kn臋艂a i dotkn臋艂a sklepienia w taki spos贸b, jakby by艂a to najpi臋kniejsza rzecz, kt贸r膮 widzia艂a.

Ulfir r贸wnie偶 zachowywa艂 spok贸j. Rzeczywi艣cie, skojarzenie 艂odzi z podr贸偶膮 by艂o trafne. Ale nadal zastanawia艂 si臋, dlaczego akurat 艂贸d藕? Czy偶by Thjazi mieli wi臋cej wsp贸lnego z 偶eglarzami powierzchni, ni偶 powszechnie s膮dzono?

Po chwili wznowili艣cie marsz za swoim milcz膮cym przewodnikiem, by trafi膰 do niedu偶ej sali, r贸wnie偶 w nieregularny spos贸b wyciosanej w skale. S膮dz膮c za艣 po nios膮cym si臋 w oddali szumie, do stworzenia tej komnaty mog艂a si臋 przyczyni膰 przep艂ywaj膮ca nieopodal podziemna rzeka. Ca艂膮 jedn膮 艣cian臋 pomieszczenia zajmowa艂y siedziska, na kt贸rych usadowi艂y si臋 Thjazi. By艂o ich dwunastu. Ka偶dy z nich za艣 by艂 odziany w do艣膰 lu藕ne szaty. Ich odzienie wygl膮da艂o zdecydowanie lepiej ni偶 艂achmany, kt贸rymi si臋 okrywali napotykani do tej pory przedstawiciele tej tajemniczej rasy. Tutaj kraw臋dzie by艂y obszyte srebrnymi ni膰mi. W mankiety wpleciono kolorowe kamienie. Stoj膮ce ko艂nierze ozdobione za艣 by艂y brylantami. Ka偶dy z tej dwunastki nosi艂 g艂臋boki kaptur skrywaj膮cy oblicze, a mankiety by艂y na tyle d艂ugie i lu藕no u艂o偶one, 偶e skrywa艂y r贸wnie偶 ich d艂onie. Jeden z nich, ten najbardziej po lewej przem贸wi艂. G艂os brzmia艂 starczo i dziecinnie zarazem.

- Witaj Ulfirze, synu Egilla. Ty i twoja 艣wita jeste艣cie tu mile widziani. Jednak wyjaw wpierw cel swej podr贸偶y do naszych jaski艅.

Wreszcie, trafili przed oblicza rz膮dc贸w tego miejsca. Ulfir przyjrza艂 si臋 im uwa偶nie. Nawet delegaci i handlarze wysy艂ani na powierzchni臋 przez Thjazich nie byli tak bogato przystrojeni. Te szlachetne kamienie musia艂y by膰 warte fortun臋, szczeg贸lnie po艣r贸d ludzi Po艂udnia, kt贸rzy cenili sobie tak obrobione b艂yskotki. Dla Ulfira, jak i dla wi臋kszo艣ci wolnych Norsmen贸w, bardziej drogocenne by艂y te srebrne nici oraz szaty. Srebro, w formie sieka艅c贸w, sceattas i wyrob贸w, symbolizowa艂o p艂aciwo i wergild na mro藕nym p贸艂wyspie. Ubi贸r za艣 nie nadawa艂 si臋 do noszenia przez ros艂ych ludzi, ale sama tkanina wygl膮da艂a na drog膮. Norsmeni, cho膰 ubierali si臋 dosy膰 jednostajnie, to wielce wa偶yli sobie jako艣膰 i faktur臋 swych tkanin.

- Witajcie i wy, rz膮dcy g贸r Thjazi. Ja, Ulfir, syn Egilla, wygnaniec, W臋偶ob贸jca i nosiciel losu, przyby艂em do was, gdy偶 tak nakaza艂a ma powinno艣膰. Przemierzam wzd艂u偶 i wszerz ca艂y kraj, a偶eby odzyska膰 zapomniane przedmioty wielkiej mocy. Razem po艂膮czone maj膮 sta膰 si臋 zbawieniem Norski… lub jej zgub膮, je偶eli trafi膮 w r臋ce Czarnoksi臋偶nika z P贸艂nocy.

Nie pyta艂, sk膮d znaj膮 jego imi臋. Wie艣ci, szczeg贸lnie w czasach tak ciekawych jak te, potrafi艂y obiega膰 艣wiat z pr臋dko艣ci膮 b艂yskawicy - cho膰 wydawa艂o si臋 to niemo偶liwe. Mogli je us艂ysze膰 w plotkach powtarzanych we fjordach. Mog艂a im je wyjawi膰 Mira, je艣li tu powr贸ci艂a. Mogli je otrzyma膰 od duch贸w, je艣li si臋 z nimi konsultowali.

- Wiem, 偶e jeden z tych przedmiot贸w spoczywa w trzewiach g贸r Thjazi. Zanim o tym porozmawiamy, rzeknijcie mi… czy Mira, c贸ra tych g贸r, wr贸ci艂a bezpiecznie do swego domu z wizyty w mym fjordzie? Pragn臋 z ni膮 si臋 rozm贸wi膰.

Tym razem odezwa艂 si臋 drugi z kar艂贸w. Mia艂 g艂os podobny do swego poprzednika.

- Mira zdradzi艂a nam twe imi臋. Rzek艂a te偶 偶e jeste艣cie sobie przeznaczeni. Tako偶 te偶 m贸wi膮 jej bracia, kt贸rzy przybyli do waszego domostwa. Zanim pom贸wisz z Mir膮, rzeknij czy to wszystko jest prawd膮.

Ulfir d艂ugo mieli艂 s艂owa, kt贸rymi mia艂 im odpowiedzie膰.

- Mira opowiedzia艂a mi o przedmiotach i pomog艂a w ostatnim dniu pobytu we fjordzie. Rzek艂a mi, 偶e je艣li odnajd臋 te relikty, b臋d臋 jej godzien.

Wypowiadaj膮c te s艂owa, zdumia艂 si臋. Zdumia艂, zadziwi艂. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e w pewnym stopniu ruszy艂 na t膮 ca艂膮 wypraw臋 z powodu baja艅 przekazanych mu przez dziewk臋, kt贸ra postawi艂a przed nim r贸wnie bajkowe zadanie… oraz wymagania. Musia艂 to przemy艣le膰.

Ile si艂 tego 艣wiata go ju偶 zniewoli艂o?

Teraz odezwa艂 si臋 trzeci z Thjazi. Ruch kaptura zdradzi艂 jego przytakni臋cie g艂ow膮.

- Dobrze. Zatem b臋dzie ci dane m贸wi膰 z c贸r膮 tych g贸r. Mir膮. Gdy b臋dziesz got贸w, wr贸膰 tu by odby膰 pr贸b臋 kamienia.

Wskaza艂 na jeden z wykutych w skale portali wiod膮cych do korytarza, z kt贸rego bi艂a wielobarwna 艂una.

Przeszed艂e艣 przez portal i odruchowo zmru偶y艂e艣 oczy. Znalaz艂e艣 si臋 w korytarzu o 艣cianach wy艂o偶onych kolorowymi kamieniami. Niekt贸re z nich 艣wieci艂y sprawiaj膮c 偶e ca艂y korytarz l艣ni艂 艣wiat艂em odbitym od wypolerowanych i wyszlifowanych klejnot贸w. Nie by艂 d艂ugi, ale i tak jego warto艣膰 by艂a niewyobra偶alna. Przej艣cie wychodzi艂o na niedu偶膮, zbudowan膮 na planie ko艂a sal臋, z kt贸rej odchodzi艂y kolejne odnogi korytarzy. Wchodz膮c do niej poruszy艂e艣 zwieszaj膮c膮 si臋 ze szczytu portalu firan臋 z kryszta艂贸w naplecionych na rzemienie. Zacz臋艂y odbija膰 si臋 od siebie z delikatnym, wysokim d藕wi臋kiem tworz膮cym po chwili co艣 na kszta艂t muzyki.

W 艣rodku ustawiono cztery kamienne 艂awy otaczaj膮ce donic臋, z kt贸rej wyrasta艂o drzewo. nie by艂o du偶e, ani roz艂o偶yste. Widywa艂e艣 okazalsze. By艂o jednak osobliwe, gdy偶 li艣cie by艂y krwi艣cie czerwone. Ponadto obecno艣膰 zieleni tak g艂臋boko pod ziemi膮 by艂a zaskakuj膮ca. Drzewo sta艂o w snopie 艣wiat艂a padaj膮cego z dziury ustawionej centralnie nad nim. 艢wiat艂o by艂o intensywne i kontrastowa艂o z blaskiem kamieni.

Na jednej z 艂aw siedzia艂a Mira. Wygl膮da艂a tak jak j膮 zapami臋ta艂e艣. Pi臋kna kobieta, o troch臋 wynios艂ym spojrzeniu zielonych oczu. Podnios艂a g艂ow臋 gdy wszed艂e艣 i kiwn臋艂a g艂ow膮 na przywitanie.

Ulfir po raz kolejny podziwia艂 kunszt tubylc贸w. Nie widzia艂 jeszcze, jak potrafili obrabia膰 kryszta艂. Nie handlowali nim. Podejrzewa艂 ju偶, 偶e potrafi膮 robi膰 z nim cuda, kiedy ujrza艂 艣wiat艂a zamkni臋te w kryszta艂ach. Ale to… to by艂o po prostu co艣 pi臋knego. Bogactwo i umiej臋tno艣ci ludu Thjazi musia艂y dor贸wnywa膰 Khazadom. I jeszcze te d藕wi臋ki, ta melodia...

艢wiat艂o o艣lepi艂o na chwil臋 norskiego m臋偶a - podobnie jak niespodziewany widok czego艣 w rodzaju dziedzi艅ca. I znajomej osoby. Kiedy si臋 ju偶 otrz膮sn膮艂, podszed艂 ra藕nym krokiem.

- Ca艂a i zdrowa. Dobrze. Ciesz臋 si臋. Opowiedz. - nie wytrzyma艂 i wydusi艂 to z siebie jednym tchem - Jak w臋dr贸wka? Co艣 si臋 wydarzy艂o? Co z twoimi pobratymcami? Co z moim domem, rodzin膮, fjordem? Co z moimi lud藕mi? Co…

Prze艂kn膮艂 gorzk膮 偶贸艂膰 gniewu i 偶膮dzy zemsty.

-...z Trygve?

Przez jej twarz przemkn膮艂 grymas zmartwienia gdy wspomnia艂e艣 o witce. Zaraz jednak znikn膮艂 na rzecz tego samego nieprzeniknionego wyrazu.

- Trygve wci膮偶 panuje nad wiosk膮. Zaczyna uczy膰 twoich pobratymc贸w mrocznych 艣cie偶ek. Nie otwarcie, o nie… jest na to zbyt sprytny. Ale przes膮cza plugawstwo w ka偶dym swoim s艂owie dr膮偶膮c dziury w duszach syn贸w i c贸r p贸艂nocy. Twoja rodzina jest p贸ki co bezpieczna. Za moj膮 spraw膮 ruszyli do twego domu, by tam oczekiwa膰 twego powrotu. Wiesz jednak, 偶e narazie nie mo偶esz tego uczyni膰.

Ostatnie zdanie by艂o zarazem stwierdzeniem i pytaniem, jakby chcia艂a si臋 upewni膰 twych zamiar贸w.

- A to skurwia艂y eunuch… nie do艣膰 mu by艂o s艂u偶y膰 za m臋sk膮 dziwk臋 dla swoich przyjaci贸艂 z p贸艂nocy, a teraz kazi m贸j lud.

Zacisn膮艂 pi臋艣ci w wielkim gniewie.

- A ja nie mog臋 tam wr贸ci膰 i go zar偶n膮膰, bo mnie kurwisyn wygna艂, a ludzie na to przyzwolili, bo ich gniewem bo偶ym postraszy艂. Kiedy to wszystko si臋 sko艅czy, znajd臋 go. Znajd臋 i ka偶臋 mu opasa膰 trzewiami drzewo!

Odetchn膮艂 i zasiad艂 ci臋偶ko obok dziewczyny. Przez chwil臋 milcza艂, pochylony. D艂onie mia艂 z艂膮czone, a 艂okciami opar艂 si臋 o kolana. Zacz膮艂 m贸wi膰, wpatruj膮c si臋 bez wyrazu w na艣cienne klejnoty. M贸wi艂 o tym, co go spotka艂o od chwili wygnania. Pokaza艂 jej kostur, kt贸ry wydar艂 z martwych r膮k szamana Underjordisar, oraz magiczny miecz przekuty na nowo, znaleziony w podziemiach g贸r Vanaheim. Pomin膮艂 szczeg贸艂y dotycz膮ce Sygin, skupi艂 si臋 za to na wydarzeniach we fjordzie Grottisburg. Opisa艂 jej posta膰 W艂贸cz臋gi z Po艂udnia, a tak偶e Aderusa. Nie pomin膮艂 szczeg贸艂贸w i zako艅czy艂 sw膮 opowie艣膰 na przybyciu do ludu Thjazich.

Zaraz potem, po tak d艂ugim potoku s艂贸w, zmilcza艂 - jakby przypomnia艂 sobie o swej ma艂om贸wno艣ci. Musia艂 jednak wypowiedzie膰 te s艂owa. Musia艂 komu艣 si臋 zwierzy膰 z ca艂o艣ci swej wyprawy.

Mira s艂ucha艂a ze spokojem twojej opowie艣ci. Mia艂e艣 przez moment wra偶enie 偶e si臋 u艣miechn臋艂a, a jej tajemniczy wzrok ociepli艂 si臋, gdy pod膮偶y艂a my艣lami za twymi s艂owami. Gdy sko艅czy艂e艣 trwa艂a przez moment w milczeniu, kt贸re nasta艂o. Jej wzrok jednak w臋drowa艂 od 艣ciany do 艣ciany. Tak jakby chcia艂a 艣ledzi艂a echo opowie艣ci zagnie偶d偶aj膮ce si臋 w otaczaj膮cych was ska艂ach.

- Zaprawd臋 jeste艣 tym, kt贸ry przynosi zmiany - rzek艂a a w jej s艂owach przebrzmiewa艂a moc - Przepowiedziane zosta艂o 偶e niewolnik zasi膮dzie na tronie p贸艂nocy. Przepowiedziane zosta艂o, 偶e przedmiot o wielkiej mocy zostanie z艂膮czony za jego spraw膮 i 偶e to on przegna chaos i z艂o si臋gaj膮ce pazurami po lud zrodzony w wichrach. Tymczasem na w艂asne oczy widzia艂e艣 upadek tego, kt贸remu to by艂o przeznaczone. Ty dzier偶ysz przedmioty kt贸re z艂膮cz膮 si臋 w jeden.

Z ka偶dym kolejnym jej s艂owem mia艂e艣 wra偶enie 偶e jej g艂os nabiera g艂臋bi. Odbija艂 si臋 echem od 艣cian. Jej oczy zmatowia艂y, straci艂y kolor szarzej膮c i zapatrzy艂y si臋 w dal, jakby wpatrywa艂a si臋 w co艣 odleg艂ego. Poczu艂e艣 dziwny ucisk w sercu.

- Odebra艂e艣 przeznaczeniu koleje losu i trzymasz je w r臋kach. Ci kt贸rzy po tobie nadejd膮 b臋d膮 m贸wi膰 o tobie... Jednak strze偶 si臋. Przeznaczenie to pot臋ga, kt贸rej nie nale偶y traktowa膰 lekko. Ono widzi 偶e nie kroczysz jej 艣cie偶k膮. Widzi to i zrobi wszystko by temu zapobiec. B臋dzie chcia艂o ci臋 zniewoli膰. Strze偶 si臋 Ulfirze synu Egila.

Po tych s艂owach jej oczy ponownie nabra艂y koloru. Odetchn臋艂a g艂臋biej, jakby przez ten ca艂y czas m贸wi艂a jednym tchem i przymkn臋艂a powieki.

Przez ca艂e te widowisko, Ulfir spogl膮da艂 z pewnym przestrachem i nabo偶nym szacunkiem na Mir臋. Rzeczywi艣cie by艂a wieszczk膮, istot膮 natchnion膮 przez bog贸w. Spae-kona. Jej s艂owa tylko utwierdza艂y go w prze艣wiadczeniu, i偶 by艂 on nosicielem losu. Dodawa艂o mu to powagi… lecz r贸wnie偶 zn贸w go przyt艂acza艂o.

Zignorowa艂 ucisk w sercu. Rozwa偶y艂 obydwie opcje - podsyci膰 go i zdusi膰. Nie wybra艂 偶adnej z nich, skupiaj膮c umys艂 i serce na uspokojeniu si臋. Tu i teraz nie by艂a wiekopomna chwila. Niech sobie bogowie poczekaj膮, a偶 ich pionek podejmie decyzj臋.

Pokiwa艂 g艂ow膮 na ostatnie s艂owa Miry. Nie pojmowa艂, jak mia艂 walczy膰 z przeznaczeniem - lecz dobrze mu by艂o z tym, i偶 chocia偶 chwilowo i cz臋艣ciowo odzyska艂 w艂adz臋 nad swym losem. Pozosta艂o jedynie go utrzyma膰, rosn膮膰 w si艂臋… i podj膮膰 decyzj臋 wtedy, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila.

- Dzi臋kuj臋 ci, Miro, za wieszczb臋. - westchn膮艂 ci臋偶ko - C贸偶 teraz?

- Teraz - odpar艂a - Przejdziesz pr贸b臋 kamienia. Na drodze spotkasz wiele przeszk贸d i symbole. Kieruj si臋 swoim sercem w wyborach, a ujrzysz raz jeszcze me oblicze.

Wsta艂a z 艂awki i poprowadzi艂a ci臋 z powrotem do sali, gdzie zasiada艂o dwunastu Thjazi. Tym razem jednak nie by艂o tu twych towarzyszy. Mira za艣 nie przekroczy艂a progu, zostaj膮c w wielobarwnym korytarzu. Pomieszczenie tym razem sk膮pane by艂o w p贸艂mroku. Sylwetki kar艂贸w ledwo widoczne, majaczy艂y si臋 niewyra藕nymi konturami. Wyszed艂e艣 na 艣rodek.

- Ulfirze, synu Egila - zacz膮艂 jeden z nich - Od dawna ju偶 trzymamy piecz臋 nad artefaktem, danym nam przez Ojca. Jednak powierzy艂 nam go wraz z przepowiedni膮.

Kolejny g艂os si臋 odezwa艂 z ich strony.

- Przepowiednia g艂osi, 偶e artefakty musz膮 zosta膰 u偶yte, by odp臋dzi膰 czasy mroku i 偶a艂oby. Jednak mog膮 te偶 do nich doprowadzi膰. Jedynie ten, kto dowiedzie swej warto艣ci wobec Thjazi, b臋dzie godzien uczestniczy膰 w zmianach i b臋dzie godzien dzier偶y膰 przedmiot zmian. Spr贸bujesz teraz swych si艂 w kamiennym labiryncie. Je艣li nas ponownie odnajdziesz, odnajdziesz te偶 artefakt. Je艣li nie podo艂asz zadaniu, twe ko艣ci do艂膮cz膮 do poprzednich 艣mia艂k贸w.

Jakby na zawo艂anie, jedna ze 艣cian sali rozja偶y艂a si臋 dwoma kryszta艂ami o艣wietlaj膮cymi wej艣cie do korytarza, kt贸rym jeszcze nie st膮pa艂e艣. Us艂ysza艂e艣 brz臋k pod swoimi stopami. Kto艣 rzuci艂 pod twe nogi p臋k trzech d艂ugich kluczy. Jeden z nich mia艂 kolor rdzawej miedzi, drugi kolor zimnej stali, trzeci kolor jasnego z艂ota. Nikt wiecej si臋 nie odezwa艂. Thjazi milczeli. Pozosta艂o ci jedynie wkroczy膰 do labiryntu.

Z chwil膮 gdy przekroczy艂e艣 pr贸g, ogarn臋艂a ci臋 ciemno艣膰 kt贸rej nie mog艂e艣 przebi膰 wzrokiem. Serce podskoczy艂o ci do gard艂a. Poczu艂e艣 za sob膮 ch艂贸d kamienia. Niczym magiczna sztuczka, tam gdzie przed chwil膮 by艂 portal prowadz膮cy do sali, teraz sta艂a 艣ciana. Dla wojownika, przyzwyczajonego do d藕wi臋k贸w natury, g艂os贸w towarzyszy, szumu wiatru, czy trzasku ogniska, cisza by艂a niemal og艂uszaj膮ca. Nawet powietrze ba艂o si臋 drgn膮膰. Gdy wci膮gn膮艂e艣 je w nozdrza, poczu艂e艣 dra偶ni膮c膮, charakterystyczn膮 wo艅 st臋chlizny.

St艂amsi艂e艣 wij膮cy si臋 niczym robal na dnie 偶o艂膮dka strach. D艂o艅mi namaca艂e艣 艣ciany wok贸艂 siebie. Korytarz by艂 w膮ski i wydawa艂o si臋 偶e wiedzie w jednym tylko kierunku. Ruszy艂e艣 zatem powoli do przodu, uwa偶nie badaj膮c drog臋 przed sob膮. Po kilkunastu krokach robal jednak powr贸ci艂. Tym razem zacz膮艂 s膮czy膰 sw贸j jad powoli. Zacz膮艂e艣 czu膰 zw膮tpienie.

Nie wiesz po jakim czasie, ale mrok zacz膮艂 zamienia膰 si臋 w p贸艂mrok. Dostrzeg艂e艣 za艂amanie 艣wiat艂a wskazuj膮ce na zakr臋t w korytarzu, kt贸ry osi膮gn膮艂e艣 po kolejnych kilkunastu krokach. Odruchowo zas艂oni艂e艣 twarz ramieniem , cofn膮艂e艣 si臋 o krok i zmru偶y艂e艣 oczy przed jasno艣ci膮, w kt贸rej spowita by艂a okr膮g艂a sala. Gdy wzrok si臋 przyzwyczai艂, zacz膮艂e艣 rozr贸偶nia膰 poszczeg贸lne kszta艂ty, a偶 w ko艅cu mog艂e艣 dostrzec detale.

Pomieszczenie nie by艂o du偶e. Rozmiarami przypomina艂o to, w kt贸rym rozmawia艂e艣 z dwunastk膮 Thjazi. O艣wietlone kilkunastoma kryszta艂ami pozwalaj膮cymi dostrzec tylko jedno wyj艣cie wiod膮ce do kolejnego korytarza po przeciwleg艂ej stronie. Na 艣rodku sali za艣 umieszczone troje drzwi. M贸g艂by艣 je omin膮膰, a nawet przej艣膰 mi臋dzy nimi. Na pierwszy rzut oka nie wydawa艂y si臋 broni膰 drogi do niczego.

Osadzone w solidnych framugach, si臋ga艂y niemal trzech metr贸w wysoko艣ci. Przez ka偶de z nich mog艂o przej艣膰 dw贸ch m臋偶czyzn krocz膮cych obok siebie. Skrzyd艂a by艂y bogato rze藕bione, w geometryczne wzory i runy, kt贸rych przeczyta膰 nie potrafi艂e艣. Ka偶de z nich mia艂o dziurk臋 od klucza oraz metalowy pier艣cie艅. Dopiero po chwili u艣wiadomi艂e艣 sobie, 偶e drzwi wraz z framugami nie si臋gaj膮 pod艂o偶a, unosz膮c si臋 na stop臋, nad kamienn膮 posadzk膮.

Ulfir u艣miechn膮艂 si臋 z przek膮sem, wykrzywiaj膮c swoje g臋ste w膮sy - jednak w u艣miechu tym, jak zawsze, nie by艂o ani cienia weso艂o艣ci.

Kolejne pr贸by. M贸g艂 si臋 ich spodziewa膰. Musia艂 ka偶demu z osobna i wszystkim razem wielokrotnie udowodni膰, 偶e to on by艂 tym w艂a艣ciwym nosicielem losu. Natur膮 przepowiedni, guse艂 i wszelakich rzeczy tycz膮cych si臋 mistyki tudzie偶 b贸stw by艂a ich pogarda dla wszelkich rzeczy konkretnych - miejsca, czasu, osoby… Za艣 natur膮 ludzi by艂o ci膮g艂e prze艣wiadczenie, jakoby to ich pokolenie… jakoby to w艂a艣nie oni 偶yli w czasach przepowiedzianych. Ba, niekt贸rzy z nich uwa偶ali si臋 za przepowiedzianych bohater贸w. Dlatego w艂a艣nie tych kilku co m膮drzejszych, pragn膮cych 偶y膰 spokoju, wymy艣li艂o pr贸by. Mordercze pr贸by, kt贸re zabija艂y tych zbyt g艂upich i zbyt pysznych. Protest贸w nie by艂o, nie mog艂o by膰. Czy偶 istotnie wybraniec nie pokona艂by z 艂atwo艣ci膮 wszelakich pr贸b, skoro przepowiedziano mu udzia艂 w przepowiedni? Jakby nie podo艂a艂, to nie by艂by bohaterem przepowiedni, a zwyczajnym oszustem.

Sprawunki 艣wiata doczesnego, 艣wiata iluzji, a prawdziwego 艣wiata bog贸w i dusz - oraz bezustanny konflikt mi臋dzy nimi oboma - zala艂 dzisiaj Ulfira wyj膮tkowo gorzk膮 porcj膮 偶贸艂ci… kt贸r膮 ten musia艂 prze艂kn膮膰. Podj膮艂 decyzj臋, by gra膰 dalej w gierki bog贸w. Nie mia艂 zamiaru cofa膰 si臋 przed zasadami, jak pierwszy lepszy tch贸rz czy oszust.

Lecz ogarn臋艂o go zw膮tpienie, gdy zosta艂 zamkni臋ty w mrokach tego… grobowca. Zastanawia艂 si臋 ilu tutaj musia艂o zgin膮膰… i by膰 mo偶e nie tylko dlatego, 偶e byli pyszni i g艂upi.

Muzyka: https://www.youtube.com/watch?v=aujxZ7T2FJ0

D艂u偶sz膮 chwil臋 zaj臋艂o mu zastanowienie si臋 nad o艣wietlon膮 sal膮 i trzema parami drzwi… oraz wyj艣ciu do innego korytarza, dalej. C贸偶 mog艂y te drzwi oznacza膰? Postanowi艂 je zbada膰 z bliska… i zobaczy膰, czy przypadkiem klucze, jakie mu rzucono, pasowa艂y do tych偶e drzwi. W umy艣le zrodzi艂o mu si臋 pewne przekonanie, by otworzy膰 te 艣rodkowe. By艂o to godne pie艣ni skalda. Rozdarty, 艣ciskany przez pot臋偶niejsze si艂y nosiciel losu. Chc膮cy brn膮膰 w艂asn膮 艣cie偶k膮, a otoczony przez inne. Lecz, r贸wnie dobrze, w艂asn膮 艣cie偶k膮 m贸g艂 okaza膰 si臋 korytarz - i ca艂kowite zignorowanie tych drzwi. Mia艂 zamiar wstrzyma膰 si臋 od decyzji do momentu zbadania drzwi… i ich zamk贸w.

Gdy przyjrza艂e艣 drzwiom z bliska, rozwia艂y si臋 wszelkie w膮tpliwo艣ci a potwierdzi艂y twe domys艂y. Dziurki od klucza by艂y okute kolorow膮 blach膮. Ka偶da z nich by艂a innego koloru i pasowa艂y do barwy metalu, z kt贸rego wykonano twoje klucze. Jednak偶e poza kolorem twoj膮 uwag臋 poch艂on臋艂a zgo艂a inna rzecz.

Gdy tylko znalaz艂e艣 si臋 na dwa kroki od trojga drzwi, runy wyryte na skrzyd艂ach zacz臋艂y na twoich oczach p艂yn膮膰 i uk艂ada膰 si臋 w zrozumia艂e dla ciebie s艂owa. Jednak nie mog艂e艣 by膰 pewien, czy to aby runy zmieni艂y sw膮 posta膰, czy to ty z jak膮艣 nadnaturaln膮 pomoc膮 nie zacz膮艂e艣 pojmowa膰 ich znaczenia.

Na lewych drzwiach, gdzie dziurka od klucza oznaczona by艂a barw膮 rdzy wyryto s艂owo “Walka”.

Na 艣rodkowych, oznaczonych barw膮 stali wyryto s艂owo “Zemsta”.

Na ostatnich, oznaczonych barw膮 z艂ota wyryto s艂owo “Pot臋ga”.

W pewnym sensie domys艂y Ulfira zosta艂y potwierdzone. Zemsta, reprezentowana przez 艣rodkowe drzwi, wydawa艂a si臋 by膰 osobistym bod藕cem popychaj膮cym go coraz dalej i dalej - aby w ko艅cu powr贸ci膰 do fjordu i zem艣ci膰 si臋 na Trygve. Jednak偶e wyb贸r nie by艂 taki prosty. Walka… ca艂a ta wyprawa, ca艂e jego 偶ycie, 偶ycie ka偶dego Norsmena by艂o walk膮. Walk膮 o przywilej podj臋cia d艂oni swego ojca i udania si臋 do prawdziwego 艣wiata, do Valhalli, w glorii i chwale. Pot臋ga natomiast by艂a najlepszym, najlogiczniejszym wyborem. Dzi臋ki pot臋dze Ulfir m贸g艂 wype艂ni膰 swoj膮 misj臋, zem艣ci膰 si臋 na Trygve oraz wywalczy膰 zwyci臋stwo dla siebie i Norski. Podszed艂 do ostatnich drzwi, wyjmuj膮c z艂oty klucz. Ju偶 go mia艂 wsadzi膰 do zamka… kiedy nagle si臋 zatrzyma艂.

Ka偶de z tych trzech drzwi kusi艂o. Odpowiada艂o na pal膮ce dla Norsmena kwestie. Osobiste kwestie. Prywat臋.

- Nie przyby艂em tu po prywat臋, a po przedmiot bog贸w. - powiedzia艂 g艂o艣no i cofn膮艂 si臋. Ci臋偶ko mu by艂o odrzuci膰 takie obietnice, jakie dawa艂y te drzwi… jednak偶e przyby艂 tutaj po co艣 innego. Wa偶niejszego. Ka偶d膮 z rzeczy oferowanych przez drzwi m贸g艂 zdoby膰 p贸藕niej. W艂asnymi r臋koma.

Obszed艂 drzwi i zacz膮艂 szuka膰 mo偶liwo艣ci noszenia ze sob膮 艣wiat艂a - czy to przez od艂upany kawa艂ek kryszta艂u czy te偶 jak膮艣 porzucon膮 pochodni臋 lub materia艂y do stworzenia takowej i skrzesania ognia. Tak czy inaczej, ruszy艂 dalej w korytarz, trzymaj膮c bro艅 w pogotowiu i wysilaj膮c wszystkie swoje zmys艂y tak, jak nigdy przedtem. Wa偶y艂y si臋 losy nie tylko jego, ale tak偶e jego bliskich, jego fjordu… i jego Norski.

Ruszy艂e艣 dalej mijaj膮c troje zawieszonych w powietrzu drzwi. Gdy opuszcza艂e艣 komnat臋, mia艂e艣 wra偶enie jakby 艣wiat艂a kryszta艂贸w lekko przygas艂y za tob膮. Przest臋puj膮c pr贸g prowadz膮cy do korytarza, us艂ysza艂e艣 za sob膮 pot臋偶ny huk i 艂omot.

Obejrza艂e艣 si臋, by ujrze膰 jak dwoje drzwi fraz z framugami le偶膮 na ziemi po艂amane w nieregularne kawa艂ki. Trzecie w艂a艣nie si臋 przechyli艂y i uderzy艂y z kolejnym hukiem roztrzaskuj膮c si臋 na twoich oczach.

Tak jak Ulfir si臋 spodziewa艂, ta komnata, te drzwi - to by艂a tylko pr贸ba si艂y woli. Nie zboczy艂 ze 艣cie偶ki. Post膮pi艂 dobrze. Pokrzepiony efektem swej decyzji, ruszy艂 ra藕no dalej.

Korytarz przyj膮艂 ci臋 powiewiem 艣wie偶ego powietrza. W pierwszej chwili mia艂e艣 wra偶enie 偶e jeste艣 blisko wyj艣cia na powierzchni臋. Poczu艂e艣 bowiem w nozdrzach znany zapach morza. Korytarz zakr臋ci艂, a temperatura si臋 obni偶y艂a. Ju偶 po chwili pod twoimi butami zachrz臋艣ci艂 艣nieg, a sufit pocz膮艂 si臋 podnosi膰.

Po chwili zobaczy艂e艣 na swojej drodze jak膮艣 sylwetk臋. Dostrzeg艂e艣 偶e si臋 nie rusza, ale te偶 jej poza przeczy艂a temu by czeka艂a na ciebie. Posta膰 niew膮tpliwie wojownika zastyg艂a w trakcie marszu, zas艂aniaj膮c twarz wyci膮gni臋t膮 do przodu d艂oni膮.

Gdy si臋 zbli偶y艂e艣 mog艂e艣 ujrze膰 偶e ca艂a jest pokryta szronem, a ledwo widoczna sk贸ra twarzy jest niebieska. Nieszcz臋艣nik, o ile to nie wymy艣lna lodowa figura, musia艂 zamarzn膮膰 w marszu. Jednak temperatura nie by艂a na tyle niska, by tobie to grozi艂o.

Nie uszed艂e艣 daleko, gdy korytarz zacz膮艂 si臋 rozszerza膰, a ty min膮艂e艣 jeszcze kilka takich postacie. Wszystkie zastyg艂y w ruchu. Jedne z przera偶eniem wymalowanym na twarzy. Inne z ponur膮 determinacj膮. Jedna z nich nale偶a艂a nawet do dziwnego osobnika nosz膮cego ci臋偶k膮 sukni臋 wyszywan膮 w dziwne znaki. Wspiera艂 si臋 o kiju, kt贸rego szczyt wygl膮da艂 niczym pochodnia.

Oczywi艣cie nie by艂o tam ju偶 偶adnego p艂omienia.Zostawiaj膮c za sob膮 to dziwne cmentarzysko lub zbi贸r rze藕b, wyszed艂e艣 w ko艅cu do ogromnej groty, kt贸rej sklepienie nikn臋艂o w jasnym blasku bia艂ego 艣wiat艂a, w kt贸rym k膮pa艂o si臋 wn臋trze tego przepastnego, skalnego pomieszczenia. Widok jak si臋 przed tob膮 roztacza艂 by艂 i艣cie pora偶aj膮cy.

艢cie偶ka kt贸r膮 szed艂e艣 schodzi艂a w d贸艂, wprost do skalnej doliny. Obni偶enie terenu dodatkowo pot臋gowa艂o wielko艣膰 groty. Im dalej wg艂膮b patrzy艂e艣, tym 艣nieg ust臋powa艂 zielonej trawie. Na ko艅cu 艣cie偶ki sta艂o domostwo. Zbudowana z pot臋偶nych bali chata mog艂aby zawstydzi膰 niejeden d艂ugi dom. Dach zosta艂 pokryty 偶o艂t膮 s艂om膮. nad drzwiami prowadz膮cymi do 艣rodka zawieszono dwie skrzy偶owane w艂贸cznie osadzone na okr膮g艂ej tarczy. Wej艣cie obudowano gankiem. Obok zbudowano zagrod臋 o niskim, drewnianym p艂ocie, wewn膮trz kt贸rej pas艂a si臋 trzoda. Po twojej lewej, dolina przechodzi艂a w zatoczk臋, na brzeg kt贸rej wyci膮gni臋ta zosta艂a 艂贸d藕. By艂y tam te偶 porozrzucane sieci oraz sprz臋t rybacki.

Zacz膮艂e艣 schodzi膰 w stron臋 domostwa, jako 偶e nie widzia艂e艣 na razie 偶adnych innych wyj艣膰 z groty. Zaraz zostawi艂e艣 za sob膮 bia艂e po艂acie 艣niegu i kroczy艂e艣 trawiastym zboczem. W pewnym momencie ujrza艂e艣 poruszenie na ganku. Nie by艂e艣 dalej jak trzydzie艣ci metr贸w. Drzwi si臋 otworzy艂y i wychyli艂a si臋 z nich jaka艣 sylwetka. Trzymaj膮c przy boku ogromny kosz, ruszy艂a do zagrody. Zaraz pozna艂e艣 po warkoczu 偶e to kobieta. W po艂owie drogi przystan臋艂a spostrzegaj膮c ci臋. Od艂o偶y艂a kosz na ziemi臋 i wyprostowa艂a si臋 nie spuszczaj膮c ci臋 z oczu. Nie wygl膮da艂a na uzbrojon膮.

- Ingrid! - us艂ysza艂e艣 jej g艂os - Kto艣 idzie! Go艣cia b臋dziemy mie膰!

Gdy si臋 zbli偶y艂e艣, mog艂e艣 ju偶 oceni膰 偶e wygl膮da m艂odo. Ma nie wi臋cej jak czterna艣cie lat. Czarne w艂osy ma splecione w warkocz, a oczy cho膰 osadzone w dzieci臋cej twarzy, nios膮 twarde spojrzenie. Ubrana jest w prost膮 sukni臋 spi臋t膮 pasem.

Kolejna pr贸ba. Tym razem moce tej jaskini sprawi艂y, 偶e 艣wiat wok贸艂 wygl膮da艂 tak, jak powinien wygl膮da膰 na zewn膮trz. Jednak偶e, na zewn膮trz zima ju偶 min臋艂a - a tutaj wydawa艂a si臋 trwa膰 w swym bezlitosnym u艣cisku. Jednak偶e Ulfir w膮tpi艂, by nawet najt臋偶sza burza 艣nie偶na pozbawi艂a 偶ycia tych nieszcz臋艣nik贸w w ten spos贸b, nie niszcz膮c jednocze艣nie tego imponuj膮cego domostwa. Ci ludzie przybyli tu po to samo - po przedmiot. Wygl膮dali na Po艂udniowc贸w, szczeg贸lnie ten cz艂ek z dziwnym kosturem.

Ponury nie zosta艂 potraktowany w ten spos贸b i na razie si臋 na to nie zanosi艂o. Czy偶by jego pr贸ba mia艂a wygl膮da膰 inaczej? A mo偶e ci zamarzli, bo pope艂nili sw贸j ostatni b艂膮d?

Te kobiety i ten dom musia艂y by膰 cz臋艣ci膮 pr贸by. Ulfir ruszy艂 ku nim, w duchu gotuj膮c si臋 na… cokolwiek.

Bez s艂owa zbli偶y艂e艣 si臋 do domostwa. Kobieta kt贸r膮 ujrza艂e艣 jako pierwsz膮 w istocie mog艂a uchodzi膰 jeszcze za dziecko. Sylwetka ju偶 zdradza艂a jednak jej p艂e膰. Warkocz czarnych w艂os贸w spada艂 po ramieniu na obojczyk. Kiwn臋艂a ci g艂ow膮 na powitanie.

- Wejd藕 w dom - rzek艂a ju偶 do ciebie - Ugo艣cimy. Widz臋 偶e strudzony jeste艣 po w臋dr贸wce.

Nie czekaj膮c na odpowied藕 ruszy艂a do drzwi i zaraz za nimi znikn臋艂a zostawiaj膮c otwarte. Wej艣cie n臋ci艂o blaskiem kominka oraz zapachem pieczonego mi臋sa. Zmys艂y ci臋 nie oszuka艂y. Gdy tylko wszed艂e艣 na ganek i zajrza艂e艣 do 艣rodka zobaczy艂e艣 przestronne wn臋trze, na 艣rodku kt贸rego sta艂o palenisko. Nad ogniem piek艂 si臋 nabity na ruszt zwierz. Dym unosi艂 si臋 do g贸ry, do pot臋偶nego komina utwardzonego wypalon膮 glin膮. St贸艂 przy jednej ze 艣cian nie by艂 du偶y. Jednak z powodzeniem mog艂oby do niego si膮艣膰 sze艣ciu ros艂ych woj贸w, a i miejsca na dwie dziewki by starczy艂o. Na 艣cianach oraz pod艂odze zalega艂o kilka sk贸r i futer, kt贸re niechybnie nale偶a艂y do pot臋偶nych zwierz膮t, s膮dz膮c po samej wielko艣ci. Gdy wszed艂e艣, twoje oczy ujrza艂y jeszcze dwie gospodynie, kt贸re usta艂y w krz膮taniu by na ciebie spojrze膰. Obie by艂y starsze od dziecka, kt贸re spotka艂e艣 na zewn膮trz. Jedna by艂a czarnow艂osa, g艂ow臋 drugiej spowija艂y p艂omienie rudych w艂os贸w. Obie te偶 by艂y jednakowo pi臋kne. Ich oczy zdradza艂y wpierw niepok贸j. Lecz zaraz rozpromieni艂y si臋.

http://designyoutrust.com/wp-content/uploads/2011/05/unnamed_6d24s0ft13.jpeg
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/03/Woman_redhead_natural_portrait_1.jpg

- Witaj w臋drowcze - rzek艂a rudow艂osa - B臋dziesz z nami jad艂?
- Nie pytaj Ingrid, tylko szykuj dodatkowy talerz - zbeszta艂a j膮 czarnow艂osa wskazuj膮c ci zach臋caj膮co miejsce przy stole - Widzisz 偶e strudzony. Skadia, rusz si臋 i zdejmij mi臋so z rusztu. Ju偶 ma do艣膰.

Ulfir skin膮艂 g艂ow膮 na przywitanie, rozejrza艂 si臋 po izbie i zasiad艂, gdzie mu wskazano. Pod czaszk膮 k艂臋bi艂o si臋 mu kilka pal膮cych pyta艅. Zdecydowa艂 si臋 jednak tylko na jedno, najwa偶niejsze:

- Czemu 偶yjecie w miejscu pr贸b?

- To nasz dom - odpowiedzia艂a ze zdziwieniem czarnow艂osa - Czemu mieliby艣my 偶y膰 gdzie indziej?

- Jak ci臋 zw膮? - dorzuci艂a rudow艂osa - Ja jestem Ingrid, to jest moja siostra Ranghilda - wskaza艂a drug膮 kobiet臋 - To za艣 Skadia. Najm艂odsza z nas.

- Ulfir syn Egilla. Czasem m贸wi膮, 偶e jestem Ponury, albo W臋偶ob贸jc膮. 呕yjecie tutaj same? Nie macie m臋偶贸w?

- Nie - potwierdzi艂a twoje domys艂y Ingrid - Nigdy nie mia艂y艣my m臋偶贸w. Niestety. Chocia偶 nie ma co si臋 dziwi膰. Ma艂o kto tu zagl膮da.

- M贸wi艂e艣 co艣 o pr贸bach? - wtr膮ci艂a si臋 zaciekawiona Skadi - Co to za pr贸by?

- Po ca艂ej Norsce w臋druj膮 r贸偶ni ludzie… i nieludzie… kt贸rzy po偶膮daj膮 przedmiot贸w bog贸w. W r贸偶nych celach. Przypuszczam, 偶e ci na zewn膮trz to byli jedni z nich.

Uwa偶nie przyjrza艂 si臋 reakcjom kobiet.

- Gdzie le偶y to miejsce? I dlaczego nie przeprowadzicie si臋 do fjordu? - g艂upie pytanie, ale mimo wszystko je zada艂. Kt贸ry Nors dobrowolnie opu艣ci swoj膮 ziemi臋 i d艂ugi dom, je艣li si臋 z nimi zwi膮za艂?

- Bo nigdy w 偶adnym nie mieszka艂y艣my - odpowiedzia艂a ze smutkiem w g艂osie Ranghilda - Nasza matka nas tu zrodzi艂a i mieszkamy tu od zawsze. Ojciec odszed艂 艂upi膰 i nie powr贸ci艂. Matka zmar艂a… - zawiesi艂a g艂os - Ale do艣膰 tej paplaniny. Nie chcesz s艂ucha膰 tej historii. Jeste艣 g艂odny.

Klasn臋艂a w d艂onie i zaraz Skadi postawi艂a na stole du偶y p贸艂misek zape艂niony krajanym w plastry pieczonym mi臋sem. Nie zabrak艂o te偶 anta艂ka z miodem pitnym oraz kufli. Wszystkie trzy zaj臋艂y miejsca przy stole.

- Przedmioty bog贸w? - dopyta艂a si臋 najm艂odsza - Jak z legend?

- Gorzej. - spojrza艂 na najm艂odsz膮 - Bo szukaj膮 ich ci, kt贸rzy nie robi膮 tego dla dobra tej ziemi. Czarnoksi臋偶nik z P贸艂nocy. Chciwcy z Po艂udnia. Innych Norsmen贸w kt贸rzy szukaj膮 tych przedmiot贸w…

Przez moment zabrak艂o mu j臋zyka w g臋bie. Po 艣mierci Aderusa… on by艂 jak dot膮d jedynym Norsem. Jedyn膮 osob膮 o pewnych, czystych intentcjach wobec bo偶ych dar贸w.

- ...nie znam.

Zastanowi艂 si臋 intensywnie.

- Czy jeste艣cie seid-kona? Spae-kona? Ci Po艂udniowcy wam grozili?

Ranghilda spojrza艂a na ciebie zdziwiona nalewaj膮c trunku do kufli.

- Nikt nam tu nie grozi艂. Owszem by艂 tu taki jeden, co pr贸bowa艂 si艂膮 nas zdoby膰, ale mia艂y艣my przewag臋 to i go przep臋dzi艂y艣my. Na magii za艣 si臋 nie wyznajemy. To rzecz vitek i do legend pr臋dzej bym j膮 wsadzi艂a, ni偶 sobie przypisywa艂a.

Poda艂a ci kufel. Skadi na艂o偶y艂a ci na talerz kawa艂 mi臋sa. Same zacz臋艂y r贸wnie偶 je艣膰. Zauwa偶y艂e艣 偶e niespecjalnie dbaj膮 tu o prymat m臋偶a nad kobietami. W tradycji bowiem, utrwali艂o si臋, 偶e to ty powiniene艣 zacz膮膰 posi艂ek.

Nie zwr贸ci艂 specjalnej uwagi na “pogwa艂cenie” tradycji. Niewiasty nie 偶y艂y we fjordach, dawno m臋偶czyzny nie go艣ci艂y, oderwane od 艣wiata tu 偶y艂y… a i pewnie nikt ich nie uczy艂 manier. Nic to. W milczeniu spo偶ywa艂 to, co dosta艂. Kiedy sko艅czy艂, podzi臋kowa艂 zdawkowo i kontynuowa艂 rozmow臋:

- To co opad艂o na tych obcych m臋偶贸w?
_________________
Ulfir Egillsson, Norsmen - Wichry P贸艂nocy


Ostatnio zmieniony przez Ethereal dnia Sob Wrz 27, 2014 02:57, w ca硂禼i zmieniany 1 raz
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
Ethereal
Landgraf
Landgraf


Do潮czy: 22 Lip 2005
Posty: 2989
Sk眃: Elbl膮g

PostWys砤ny: Sob Wrz 27, 2014 02:55    Temat postu: Sesja solo - post drugi Odpowiedz z cytatem

Wszystkie trzy spojrza艂y na ciebie jakby nie rozumiej膮c pytania. Czeka艂y a偶 b臋dziesz kontynuowa艂. Nie doczekawszy si臋 jednak, Ranghilda zabra艂a g艂os.

- Ci kt贸rzy tu byli? Sk膮d mamy wiedzie膰? Nie ruszamy si臋 poza kr膮g wiecznej zimy. Czy偶by nie uda艂o im si臋?

- Kr膮g wiecznej zimy?

- Tam gdzie 艣nieg - odpowiedzia艂a Skadi - Matka przestrzega艂a nas by艣my tam nie chodzi艂y, gdy偶 ludzkie cia艂o nie przetrwa ch艂odu jaki tam panuje. Tylko potwory s膮 w stanie tam prze偶y膰.

- Raz na miesi膮c, czasem rzadziej - podj臋艂a temat Ingrid - Kr膮g s艂abnie. Ch艂贸d opada. Wtedy w艂a艣nie przychodz膮 tu inni ludzie.

- Rozumiem. To jest ten czas? I czy nie przyby艂 tutaj nikt… innymi 艣cie偶kami?

- Tak - kiwn臋艂a g艂ow膮 - Raz przyby艂 tu 艣mia艂ek morzem. Wp艂yn膮艂 do zatoki, sp臋dzi艂 noc i ale dr臋czony koszmarami wyp艂yn膮艂 na drugi dzie艅. Nie powr贸ci艂 ju偶 wi臋cej.

- Mam nadziej臋, 偶e znalaz艂 to czego szuka艂 - odezwa艂a si臋 Ranghilda.

- Czego ty szukasz? - zapyta艂a Skadi.

Poczu艂e艣 jak ciep艂o domowego ogniska, dobry posi艂ek i zno艣ny trunek zaczynaj膮 na ciebie dzia艂a膰. Gdzie艣 umkn臋艂o ci z pami臋ci kiedy ostatni raz mia艂e艣 okazj臋 porz膮dnie wypocz膮膰.

- Swojego losu, ma艂a. - westchn膮艂 - A bogowie mi w tym nie pomagaj膮… albo pomagaj膮 a偶 za du偶o. Nie ma znaczenia.

- Oby艣 go znalaz艂. Bogowie czy nie, ka偶dy winien mie膰 sw贸j los w gar艣ci - rzek艂a Ingrid - Po c贸偶 inaczej 偶y膰?

- Widzia艂am kiedy艣 na tarczy jednego z woj贸w namalowanego smoka - odezwa艂a si臋 ponownie Skadi wpatruj膮c si臋 w ciebie z kocim zainteresowaniem - Jeste艣 w臋偶ob贸jc膮. Ubi艂e艣 jakiego艣?

- Tak. Dwug艂owego, w trzewiach g贸r Vanaheim. Wiesz co艣 o nich?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie. Matka niewiele legend zdo艂a艂a mi opowiedzie膰, a siostry twierdz膮 偶e nie powinnam s艂ucha膰 bajek - tamte j膮 zgromi艂y wzrokiem, ale dziewczyna kontynuowa艂a - Nigdy nie opuszczali艣my kr臋gu, a chcia艂abym zobaczy膰 jak wygl膮da 艣wiat.

- Jest niebezpieczny - rzek艂a Ingrid - Matka wielokrotnie nam opowiada艂a o zagro偶eniach jakie tam czyhaj膮. Tutaj nie musimy si臋 niczego obawia膰. Mamy wszystko co potrzeba - zaakcentowa艂a te s艂owa - Niech ci臋 ciekawo艣膰 nie zgubi Skadi.

Atmosfera by艂a koj膮ca. Szybko zacz膮艂e艣 czu膰 znu偶enie. Twoje zdawkowe odpowiedzi jednak wyra藕nie zadowala艂y gospodynie. Zauwa偶y艂e艣 偶e by艂y spragnione rozm贸w z kim艣 innym ni偶 one same. Po pi膮tym kuflu by艂e艣 ju偶 jednak tak senny, 偶e nie opiera艂e艣 si臋 d艂u偶ej opadaj膮cym na umys艂 okowom mg艂y.



Zbudzi艂 ci臋 艣miech. Bardzo odleg艂y, jakby dochodzi艂 zza 艣ciany i zza grubej warstwy mg艂y. Otworzy艂e艣 oczy i natychmiast zala艂a ci臋 fala 艣wiat艂a. Okno przy kt贸rym spa艂e艣 na sienniku by艂y otwarte na o艣cie偶. Poczu艂e艣 zapach wody. Orze藕wiaj膮cy i przyjemny. By艂e艣 na wp贸艂 rozebrany, a twoje ciuchy wala艂y si臋 dooko艂a. Najwidoczniej 偶adna z gospody艅 nie wa偶y艂a si臋 ciebie rozbiera膰.

W ko艅cu jednak pozbiera艂e艣 si臋 ignoruj膮c znane szumienie w g艂owie i wyszed艂e艣 z niedu偶ego pokoiku do g艂贸wnej sali, gdzie krz膮ta艂a si臋 Skadi. Pocz臋stowa艂a ci臋 szklank膮 wody, kt贸ra troch臋 bardziej ci臋 otrze藕wi艂a z resztek snu. Wci膮偶 s艂ysza艂e艣 gdzie艣 w okolicy 艣miech.

Gdy wyszed艂e艣 na ganek, nie zaczepiany przez najm艂odsz膮 z si贸str ujrza艂e艣 pi臋kny poranek. Nad zatok膮 wschodzi艂o s艂o艅ce rzucaj膮c jaskrawe, niemal o艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o po tafli wody. Za艣 w p艂yci藕nie kilka metr贸w od brzegu k膮pa艂y si臋 pozosta艂e dwie gospodynie. Od razu ci臋 dostrzeg艂y, ale niewiele sobie robi艂y ze swej nago艣ci, dalej si臋 ochlapuj膮c nawzajem wod膮 w akompaniamencie pisk贸w i chichot贸w.

- Do艂膮cz do nas! - krzykn臋艂a w pewnym momencie Ingrid machaj膮c ku tobie r臋k膮 - Woda jest ciep艂a!

Nie waha艂 si臋 d艂ugo. Potrzebowa艂 odp臋dzi膰 resztki snu i piwa ze swej g艂owy. A 偶e kobiety pluska艂y si臋 nagie i bez skr臋powania… c贸偶. Norsmeni byli krewkim narodem. Bez zbytniej zw艂oki - lecz r贸wnie偶 bez po艣piechu do艂膮czy艂 do nich. Mia艂 nadziej臋, 偶e woda pozwoli mu do艣膰 szybko si臋 “ogarn膮膰”. Trzeba by艂o pod膮偶a膰 za zewem przedmiot贸w i przej艣膰 pr贸b臋 pokurczy.

Kobiety by艂y wyra藕nie zadowolone 偶e do艂膮czy艂e艣 do k膮pieli. Woda w istocie by艂a letnia i mrozi艂a cia艂a jak zwyk艂y to robi膰 morza i rzeki p贸艂nocy. Zacz膮艂e艣 si臋 obmywa膰, lecz zaraz zosta艂e艣 opluskany ze 艣miechem przez Ranghild臋. J膮 z kolei ochlapa艂a Ingrid. Obie dziewczyny zacz臋艂y si臋 wok贸艂 ciebie gania膰, wyra藕nie zach臋caj膮c by艣 aktywnie do艂膮czy艂 do zabawy. Spogl膮daj膮c na ich podskakuj膮ce piersi i kr膮g艂e po艣ladki, nie mog艂e艣 sobie przypomnie膰 kiedy to mia艂e艣 w zasadzie kobiet臋 w 艂o偶u.

Rzeczywi艣cie, z pewnym zdumieniem stwierdzi艂, 偶e ostatni raz z kobiet膮 obcowa艂 we fjordzie Grottiburg. Pami臋ta艂 nadal jej imi臋. Sygin. Jednak偶e twarz… oraz szczeg贸艂y tej nocy… umyka艂y mu. Nie m贸g艂 sobie tego zobrazowa膰. Okiem umys艂u widzia艂 tylko urywki i przypomina艂 sobie wielk膮 ulg臋, przyjemno艣膰, satysfakcj臋. Sygin by艂a dobr膮 kobiet膮.

Otrz膮sn膮艂 si臋, powracaj膮c do rzeczywisto艣ci. U艣miechn膮艂 si臋 nieco g艂upawo na wyczyny dziewczyn, niemrawo pryskaj膮c je wod膮… i staraj膮c si臋 nie skupia膰 na ich walorach… oraz ukry膰 sw贸j wzw贸d - co w zestawieniu raczej nie przynosi艂o 偶adnych efekt贸w.

Ci臋偶ko by艂o w臋偶ob贸jcy ukry膰 wzw贸d. Ingrid si臋 o ciebie przez przypadek otar艂a, Ranghilda za艣 nagle wpad艂a. Zaskoczony nie utrzyma艂e艣 si臋 na nogach. W efekcie, przewr贸ci艂e艣 si臋 wraz z gospodyniami, rozchlapuj膮c wod臋 w pot臋偶nym rozprysku. Chichoty nabra艂y na sile. Poczu艂e艣 kobiece d艂onie na swoim torsie. Kt贸ra艣 z nich zn贸w otar艂a si臋 nog膮 o twojego cz艂onka. I niestety zaraz wszystko usta艂o. Dziewczyny wci膮偶 chichocz膮c, podnios艂y si臋 i skierowa艂y si臋 do domostwa mocz膮c piach na brzegu i kr臋c膮c biodrami.

Ulfir natomiast powstrzymywa艂 si臋 resztkami si艂, by si臋 na nie nie rzuci膰 i nie zer偶n膮膰 natychmiast, jak stali. Dlatego z pewn膮 ulg膮… i uk艂uciem niespe艂nienia powita艂 ich odej艣cie. Przeznaczy艂 te kilka chwil na to, by si臋 w spokoju domy膰, nieco obsuszy膰 i na powr贸t przyodzia膰 - odzyskuj膮c jako tak膮 kontrol臋 nad swoim cia艂em. Par臋 razy jeszcze opryska艂 twarz i kark wod膮, ch艂odz膮c nadmierne uniesienie.

Nie by艂o to nic przyjemnego - taka wstrzemi臋藕liwo艣膰. Tym bardziej nienaturalna dla Norsmena, cz艂owieka naturalnego. Z drugiej jednak strony… czy one wcze艣niej obcowa艂y z m臋偶czyznami? Ulfir nie by艂 jednym z tych, kt贸rzy swobodnie czuj膮 si臋 w tego typu sprawach. To powinno wychodzi膰 samo z siebie. S艂owa s膮 toporne i zb臋dne.

Ruszy艂 ku domostwu, po drodze podziwiaj膮c okolic臋 i poranek. Gdzie偶 go losy rzuci艂y? Co to by艂o za miejsce? “Kr膮g wiecznej zimy”. Jakim cudem te dziewczyny 偶y艂y tutaj tak dostatnio i bez k艂opot贸w? Na dalekiej p贸艂nocy czy na polach Fimbulu sz艂o zamarzn膮膰 nawet i letniej nocy. Tam ludzie 偶yli tylko w wielkich grupach, os艂oni臋ci od wichr贸w skalnymi szczytami i g臋stymi lasami.

Dolinka w istocie wygl膮da艂a jak fragment raju zakutego w skalnej grocie. Zielona trawa, zatoka n brzegu kt贸rej sta艂a gotowa do wyp艂yni臋cia 艂贸d藕, du偶y i ciep艂y dom, w kt贸rym mieszka艂y dwie urodziwe kobiety i jeszcze jedna, kt贸ra nie dalej jak za dwa, trzy lata r贸wnie偶 rozwinie swoje walory. Poza dolin膮 krajobraz szarza艂. Gdzie艣 tam gdzie prowadzi艂a 艣cie偶ka znajdowa艂 si臋 tunel, z kt贸rego przyby艂e艣 oraz to co zostawi艂e艣 za sob膮.

Wszed艂e艣 z powrotem do domostwa. Skadi ju偶 si臋 uwija艂a szykuj膮c 艣niadanie. Zosta艂e艣 uraczony lekkim gulaszem z podp艂omykami. Nie spos贸b by艂o nie dostrzec spojrze艅 jakie s艂a艂y ci co chwila Ingrid i Ranghilda. Jednak nie podejmowa艂y 偶adnego tematu, ani nie wymienia艂y mi臋dzy sob膮 偶adnych uwag. Najm艂odsza pod koniec posi艂ku znikn臋艂a wymawiaj膮c si臋 obowi膮zkami przy zwierz臋tach. Zostali艣cie w troje przy stole, gdy Ingrid rzuci艂a bardzo bezpo艣rednim pytaniem.

- Zostaniesz z nami jeszcze jeden dzie艅? Tak bardzo nam brakuje towarzystwa.

Spojrza艂 na nie, z pocz膮tku nie艣mia艂o, ale po chwili pewniej i bardziej przenikliwie.

- Wy… hm… go艣ci艂y艣cie tu kiedy艣 m臋偶a? Tam w wodzie… - zmilcza艂, zapominaj膮c j臋zyka w g臋bie.

- Tak, bywali tu, tak jak m贸wi艂y艣… - urwa艂a zdaj膮c sobie spraw臋 z sedna pytania - W ten spos贸b nie. Zaden z nich nie chcia艂 tu zosta膰 d艂u偶ej. Ka偶dy czego艣 szuka艂. Czego艣 wa偶niejszego ni偶 szcz臋艣cie… w ich mniemaniu.

Pokiwa艂 g艂ow膮. Oto mia艂 przed sob膮 marzenie. Szans臋 na szcz臋艣liwe 偶ycie na kra艅cu 艣wiata, z dala od bog贸w, czarnoksi臋偶nik贸w, artefakt贸w, Po艂udniowc贸w i wybuja艂ych ambicji. Z dala od cierpie艅, mora艂贸w i wyrzecze艅, jakie nios艂y ze sob膮 sagi. W tym jego w艂asna. M贸g艂 tu zosta膰. Mia艂by kobiety, kt贸re m贸g艂by kocha膰, ch臋do偶y膰 i broni膰 ich. Mia艂by gro藕niejsz膮 okolic臋, gdzie m贸g艂by stan膮膰 do boju z tutejszymi bestiami. Mia艂 pod r臋k膮 morze i 艂贸d藕 - a c贸偶 to za Norsmen bez morza i 艂odzi? Dom by艂 solidniejszy i wi臋kszy ani偶eli prawie cokolwiek co widzia艂 - dor贸wnywa艂 jarlowskim. Dziewczyny m贸wi艂y, 偶e wszystkiego maj膮 pod dostatkiem. Nikt ich nie niepokoi艂 na d艂u偶ej.

To miejsce go kusi艂o i to strasznie. Rozdziera艂o mu serce. M贸g艂 tutaj odnale藕膰 szcz臋艣cie na reszt臋 swego 偶ycia. A co by straci艂? Ci臋偶kie brzemi臋 losu, kt贸re kto艣 mu narzuci艂 si艂膮? Odda艂by artefakty pierwszemu obiecuj膮cemu podr贸偶nikowi. Zemst臋 na Trygve? Tak naprawd臋 ten vitki nie zrobi艂 mu niczego - pewnikiem sam zamordowa艂 jarla, ale Morkant by艂 s艂aby. Da艂 si臋 omami膰, da艂 si臋 zar偶n膮膰 jak wieprz. Ten g艂upiec, kt贸rego ubi艂 na Hongandze, by艂 martwy. Po c贸偶 wi臋cej si臋 m艣ci膰? Znaj膮c koleje losu, Trygve sam 艣ci膮gnie na siebie zgub臋. Narzecze艅stwo Miry? On tej dziewczyny nie zna艂. Co wi臋cej, przera偶a艂a go swoimi zdolno艣ciami, swoj膮 wiedz膮… i swoim zimnem. Do dzi艣 pami臋ta艂 jej s艂owa “zabij ich wszystkich”. Czy偶 ona nie by艂a jednym z tych ludzi, kt贸rzy pr贸buj膮 manipulowa膰 艣wiatem pod艂ug swej woli, dla swych ambicji?

Jedyne co go martwi艂o, to los rodziny i s艂ug. Dla nich m贸g艂by wr贸ci膰 - cho膰by po to, by zabra膰 ich do Grottiburgu. Tam przyj臋liby ich z otwartymi ramionami. Po bitwie brak艂o r膮k do pracy i topor贸w do obrony. Okolica przyjazniejsza pogod膮. 艁atwiej o handel czy wyprawy. A i sam Ulfir zdoby艂 tam偶e wielkie powa偶anie.

Z drugiej jednak strony… umar艂by kiedy艣. I co dalej? Nie podj膮艂by d艂oni ojca. Nie trafi艂by do Valhalli - pewnie nawet jakby poleg艂 w walce z jak膮艣 besti膮 czy przyb艂臋d膮. Bogowie byli bezduszni i nie wybaczali tym, kt贸rzy si臋 odwracali plecami od ich gierek. Jego duch trafi艂by do Hel, by tam by膰 katowanym przez sadystyczne demony, nieumar艂ych czy widma. Przez wieczno艣膰. A偶 wreszcie zosta艂by wskrzeszony jako nieumarlak o z艂amanym, czarnym jak sadza umy艣le, aby wzi膮膰 udzia艂 w Ragnarok po tej stronie, po kt贸rej 偶aden poczytalny cz艂owiek nie stan膮艂by. To by艂 ci臋偶ki wyb贸r.

- Nie mog臋 wam odm贸wi膰. Nie wini臋 was. Sam bym prosi艂 o to samo na waszym miejscu. Zostan臋 z wami do jutra.

I tak te偶 si臋 sta艂o. Ca艂y dzie艅 min膮艂 ci na odpoczynku. Gospodynie by艂y bardzo rozmowne. Jednak widzia艂e艣 偶e im cz臋艣ciej sk艂ania艂e艣 si臋 ku Ingrid i Ranghildzie, tym cz臋艣ciej widzia艂e艣 spochmurnia艂膮 min臋 Skadi. Gdy wraca艂e艣 z w臋dr贸wki za potrzeb膮 natrafi艂e艣 na ostatki ostrzejszej wymiany zda艅 mi臋dzy siostrami. Starsze beszta艂y najm艂odsz膮, a ta im si臋 odgryza艂a. Jednak nie s艂ysza艂e艣 szczeg贸艂贸w.

Gdy wr贸ci艂e艣 Skadi opu艣ci艂a dom udaj膮c si臋 “na w臋dr贸wk臋”. Tymczasem pozosta艂e gospodyni uraczy艂y ci臋 wieczerz膮. Nie by艂a suta, ale za to wyj膮tkowo dobra. Ponownie na stole zawita艂 mi贸d pitny, a kobiety zacz臋艂y z tob膮 rozmawia膰. Ponownie - nie by艂y zra偶one lakonicznymi odpowiedziami. Wr臋cz przeciwnie, wydawa艂y si臋 by膰 zadowolone. Oczy im si臋 艣mia艂y, a twarze by艂y rozpromienione.

Gdy wiecz贸r zbli偶y艂 si臋 do ko艅ca, dziewczyny uprz膮tn臋艂y ze sto艂u i poprowadzi艂y z jeszcze jednym kuflem miodu do paleniska. Siedli艣cie na sk贸rach i futrach. Ogie艅 przyjemnie zacz膮艂 grza膰, ale musia艂o by膰 za ciep艂o, gdy偶 gospodynie bez s艂owa zacz臋艂y si臋 rozbiera膰.

Lekko podchmielony Ulfir przyjrza艂 si臋 tej ca艂ej sytuacji. A konkretnie przyjrza艂 si臋 ich “wysi艂kom” w celu oswobodzenia z ubior贸w. Nie kr臋powa艂y si臋 przy nim wcale. Zadziwiaj膮ce - czy偶by tylko ludzie 偶yj膮cy w spo艂eczno艣ciach, we fjordach i miastach, byli ograniczeni… pruderi膮?

Wzruszy艂 ramionami, poci膮gn膮艂 ostatni 艂yk z kufla i sam zdj膮艂 kamizel臋, a potem koszul臋, ukazuj膮c sw贸j t臋gi, 偶ylasty tors. Pod stwardnia艂膮 od s艂o艅ca i wiatru sk贸r膮 gra艂y pot臋偶ne mi臋艣nie, wyrobione przez lata ci臋偶kich rob贸t i machania 偶elastwem. Musia艂y takie by膰. Trzeba by艂o si艂y, by by膰 偶eglarzem i wojem zarazem. Co jednak mog艂o bardziej przyku膰 uwag臋, to paskudne blizny - szczeg贸lnie te, kt贸re odni贸s艂 podczas Hongangi. By艂y ledwo co zagojone - i cho膰 dobrze zszyte i opatrzone, to jednak wci膮偶 pozostawia艂y pot臋偶ne krechy spi臋trzonego, r贸偶owego cia艂a.

Kobiety 偶ywo si臋 zainteresowa艂y histori膮 wyryt膮 na twym ciele. Zacz臋艂y zadawa膰 pytania, a ty odpowiada艂e艣. Czu艂e艣 dotyk ich palc贸w, gdy sun臋艂y opuszkami po twojej sk贸rze. Nie trzeba by艂o jasnowidza, by wiedzie膰 jak si臋 to sko艅czy. Wszak twoje cia艂o zareagowa艂o naturalnie. Ich piersi o stercz膮cych sutkach, kr膮g艂o艣ci i wci臋cia, ich zabiegi… to wystarczy艂o by rozgrza膰 norsme艅sk膮 krew.

Poczu艂e艣 ich blisko艣膰, gdy si臋 do ciebie zacz臋艂y tuli膰. Wtem jedna z nich, Ingrid, lekko dr偶膮cym g艂osem rzek艂a ci do ucha.

- Nie zostawisz nas, prawda? Nie chcemy czu膰 si臋 porzucone…

- … tak jak do tej pory - doko艅czy艂a r贸wnie niepewnym g艂osem Ranghilda.

Nie wiedzia艂, co mia艂 im odpowiedzie膰. Wp臋dzi艂o go na kr贸tk膮 chwil臋 w ponury nastr贸j. Nie podj膮艂 jeszcze decyzji. Zreszt膮… baby zawsze porusza艂y najg艂upsze tematy w nieodpowiednich chwilach. Zamiast odpowiedzi, uaktywni艂 wreszcie swoje r臋ce, 艣ciskaj膮c nimi obydwie kobiety i przytulaj膮c je mocniej do siebie. Przez chwil臋 patrzy艂 im w oczy i rozkoszowa艂 si臋 dotykiem ich d艂oni po (niemi艂osiernie sw臋dz膮cych) bliznach i piersi gdzie艣 na swoich 偶ebrach i wy偶ej. Wreszcie, silnym ruchem podci膮gn膮艂 czarnow艂os膮 wy偶ej i z艂o偶y艂 na jej ustach poca艂unek - powolny, d艂ugi, p艂ytki. Drug膮 r臋k膮 zjecha艂 z plec贸w rudow艂osej, pocieraj膮c po kr臋gos艂upie ii schwyci艂 jej po艣ladek. Zdecydowanie, acz delikatnie - w obydwu przypadkach.

Gospodynie nie doczeka艂y si臋 odpowiedzi, ale te偶 nie naciska艂y by j膮 uzyska膰. Zacz膮艂e艣 naciska膰 za to ty - w odpowiednich miejscach. Wzajemne pieszczoty zacz臋艂y rozgrzewa膰 cia艂a i sprawia膰, 偶e wzrok - i tak ju偶 odurzony alkoholem - zacz膮艂 si臋 rozmywa膰 od po偶膮dania. Nigdy nie by艂e艣 z dwoma kobietami naraz. Dawno te偶 偶adnej nie go艣ci艂e艣 w 艂o偶u. Teraz mia艂e艣 okazj臋 nadrobi膰 obie zaleg艂o艣ci. Poca艂unkom nie by艂o do艣膰. Westchnieniom, j臋kom, gdy ju偶 zacz膮艂e艣 je penetrowa膰, te偶. W pewnym momencie nie spos贸b by艂o w艣r贸d was odr贸偶ni膰 sylwetek. K艂臋bili艣cie si臋 przed paleniskiem zadowalajac nawzajem i zaspokajaj膮c pal膮c膮 偶膮dz臋.

W ko艅cu, zadowolony, zm臋czony i z opr贸偶nionymi do cna jajami, usn膮艂e艣.

Zbudzi艂 ci臋 czyj艣 dotyk. Podnios艂e艣 powieki zalepione resztkami snu. Wci膮偶 czu艂e艣 blisko艣膰 obu gospody艅. Jednak nad tob膮 pochyla艂a si臋 trzecia. Skadi upewni艂a si臋 偶e j膮 dostrzeg艂e艣 i po艂o偶y艂a wyprostowany palec na swych ustach zalecaj膮c cisz臋. Nast臋pnie si臋 wyprostowa艂a i gestem r臋ki pokaza艂a by艣 uda艂 si臋 za ni膮. Odwr贸ci艂a si臋 i cicho, jak kot, wysz艂a z domostwa na zewn膮trz.

Zauwa偶y艂e艣 przez okno, 偶e jeszcze trwa noc.

Nieco za偶enowany i zdziwiony, Ulfir przez chwil臋 ogarnia艂 wzrokiem i umys艂em sytuacj臋 - po czym delikatnie i powoli wyswobodzi艂 si臋 z cia艂 kobiet. Nie by艂o to przesadnie trudne. Spa艂y jak zabite, wym臋czone do reszty ostatnimi paroma godzinami. Przyda艂o to dumy W臋偶ob贸jcy, kt贸ry sprosta艂 dw贸m kobietom w 艂o偶u i nie odpad艂 w przedbiegach. Chocia偶 by艂o ci臋偶ko. Wielokrotnie musia艂 si臋 na si艂臋 powstrzymywa膰, odp艂ywa膰 my艣lami gdzie indziej czy zoboj臋tnia膰 na cia艂a obydwu kobiet. Dwie dziewice. Naraz. C贸偶 za zjawisko i szcz臋艣cie dla m臋偶a.

Udzia艂 si臋 w spodnie, buty i koszul臋. Spi膮艂 spodnie pasem, do r臋ki wzi膮艂 sw贸j sprawdzony, brodaty top贸r i wyszed艂 cicho za dziewczyn膮. Zaraz potem zamkn膮艂 drzwi i podszed艂 do niej, rozgl膮daj膮c si臋 czujnie.

- Co艣 si臋 sta艂o? - zapyta艂 cicho, prawie 偶e szeptem, 艣ciskaj膮c pewniej top贸r - Nie boisz si臋 tak sama?

Skadi by艂a odziana jak do w臋dr贸wki. Mia艂a na sobie ciep艂e ubranie, a na plecach przewieszon膮 torb臋. Przy pasie zwiesza艂a si臋 pa艂ka wystrugana z kija. Zignorowa艂a twoje pytanie.

- Szybko… zanim si臋 obudz膮. Musimy ucieka膰. Kr膮g ponownie si臋 zamyka! - sykn臋艂a, a w jej g艂osie us艂ysza艂e艣 trosk臋 i strach.

- Dlaczego chcesz st膮d uciec? - spojrza艂 na ni膮 przenikliwie, mru偶膮c oczy.

Nie waha艂a si臋 nad odpowiedzi膮. Musia艂a mie膰 u艂o偶on膮 zawczasu.

- Bo mam ju偶 ich dosy膰. Chc臋 zobaczy膰 艣wiat. Prawdziwe s艂o艅ce. Chc臋… chc臋 wyj艣膰. Za d艂ugo tu jeste艣my… za d艂ugo.

- Mog臋 was zabra膰 wszystkie. Do fjordu. Znam jeden. Ludzie s膮 tam dobrzy i przyj臋liby was. Ja… te偶 musz臋 st膮d odej艣膰.

- Chod藕my zatem. Zaprowad藕 mnie do tego fjordu… ale one… One ci nie pozwol膮 jak je zbudzisz. Znowu ci臋 omami膮. Jutro ju偶 b臋dzie za p贸藕no.

- Skadi… co艣 tu jest nie tak. Czemu tak m贸wisz? Co wy ukrywacie?

- One… - g艂os jej si臋 za艂ama艂 i widzia艂e艣 偶e walczy ze sob膮 - One nie chc膮 opu艣ci膰 tego miejsca. S膮 tu szcz臋艣liwe. Teraz... gdy tu jeste艣… jeszcze bardziej - widzisz 偶e ten fakt j膮 smuci - Maj膮 tu wszystko… a ja chc臋 po prostu wyj艣膰.

Ulfir si臋 zas臋pi艂. 呕膮dza wolno艣ci. Decydowania o w艂asnym losie. Czy jego ch臋ci by艂y tak odmienne od pragnie艅 tej dziewczyny? Tak jak jemu, tak i jej los narzuci艂 brzemi臋, nie pytaj膮c si臋 o zdanie. Nie by艂a r贸wnie偶 m臋偶em, aby znie艣膰 to przez ca艂e 偶ycie lub spr贸bowa膰 si臋 wyrwa膰 samej. Z biegiem czasu sta艂aby si臋 zgorzknia艂a, zgarbia艂a, pe艂na jadu, smutku i cierpienia. Podczas gdy tamte… one by艂y szcz臋艣liwe. Pojawienie si臋 Ulfira i upojna noc z nim sp臋dzona by艂y jak jedna z艂ota moneta na szczycie kopca srebrnych sceattas. Nie zbiedniej膮. Nie umr膮. Nie zwi臋dn膮, jak ona. A kto wie… Ulfir spojrza艂 w gwiazdy. Stara艂 si臋 zapami臋ta膰 ich pozycje. By艂 偶eglarzem, wiedzia艂 jak czyta膰 niebo. Zapami臋ta艂 to miejsce wzgl臋dem gwiazd. Wyry艂 sobie w pami臋ci - a potem wyryje w sk贸rze, pergaminie, czy kamieniu. I przeka偶e komu艣, kto w艂a艣nie potrzebowa艂by tego. Szcz臋艣cia, do ko艅ca 偶ycia.

Im dwojgu nie by艂o to pisane.

- Zgoda, Skadi. Poka偶臋 ci 艣wiat.

Przykl臋kn膮艂 i wzi膮艂 jej drobn膮 d艂o艅 w swoje wielkie 艂apy.
- Ale musisz wiedzie膰, 偶e na mnie patrz膮 bogowie. Zmuszaj膮 mnie do tego bym w臋drowa艂 po Norsce i walczy艂. B贸l, przemoc, krew, 艣mier膰, strach. Godzisz si臋 na to?

Bez wahania kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Tak. Po stokro膰. Tak - s艂ysza艂e艣 w jej g艂osie prawdziw膮 rado艣膰 - Chod藕my. Zbierz swoje rzeczy. Mam w torbie jedzenie. Chod藕my.

U艣miechn膮艂 si臋. Nie wiedzia艂a na co si臋 pisze… ale mia艂 przeczucie, 偶e zniesie to, co zrzuc膮 na ni膮 Norny. Poza tym cieszy艂 si臋 podw贸jnie. Znalaz艂 nietypow膮 przyjaci贸艂k臋, kt贸ra z jakiego艣 powodu pokrzepi艂a go bardziej, ni偶 dru偶yna woj贸w Aderusa.

Pospiesznie, lecz po cichu i ostro偶nie, wr贸ci艂 do domostwa i zabra艂 sw贸j dobytek - i ani jednej rzeczy wi臋cej. Sprawdzi艂 te偶, czy mia艂 wszystko, w szczeg贸lno艣ci rynsztunek i przedmioty bog贸w - po czym wykrad艂 si臋 ponownie na zewn膮trz, doko艅czy艂 odzienek, przyzbroi艂 i ju偶 mia艂 zamiar ruszy膰 dalej… kiedy si臋 zatrzyma艂. Podszed艂 do ha艂dy stwardnia艂ego, zmoczonego 艣niegu i wypisa艂 tam kilka du偶ych znak贸w. Run. Nie tworzy艂 z nich s艂贸w… ale ka偶da z run mia艂a swoj膮 koncepcj臋. Swoj膮 magiczn膮 moc, znaczenie, kt贸re by艂o znane ka偶demu w Norsce.

By艂a to przepowiednia, kt贸r膮 Ulfir w艂asn膮 my艣l膮 wystawi艂 pozostawionym kobietom. By膰 mo偶e znajd膮 w niej ukojenie. Trzy losy, trzy Norny. Przesz艂o艣膰… Nauthiz. Runa oznaczaj膮ca potrzeb臋. Tera藕niejszo艣膰… Hagall. Gradobicie. Przysz艂o艣膰… Dagaz. 艢wit.

To wystarczy艂o. Zastanawia艂 si臋 jeszcze nad podzi臋kowaniem… Nad zap艂at膮. Nad podarkiem. Czym艣, co po sobie m贸g艂 pozostawi膰 - a czego b臋dzie mu brakowa艂o. Wyb贸r by艂 trudny. Nie mia艂 zbyt wiele dobytku, a to co mia艂, by艂o niezb臋dne… opr贸cz dw贸ch identycznych karwaszy. Z hartowanej sk贸ry aurocha, wzmacniane 偶elazem, pokryte runami maj膮cymi zapewni膰 ochron臋, odwag臋 i powodzenie w boju. Jego ojciec mu je zrobi艂 kiedy ten by艂 jeszcze m艂odzie艅cem i mia艂 uda膰 si臋 na pierwsz膮 wypraw臋 snekkarem.

Czu艂, 偶e wyrywa dwa kawa艂ki siebie, kiedy k艂ad艂 je pod przepowiedni膮. Dobrze. Tak m贸g艂 chocia偶 cz臋艣ciowo sp艂aci膰 sw贸j d艂ug wobec bog贸w, kt贸rzy musieli obserwowa膰 ka偶dy jego krok. Pod z艂o偶onymi karwaszami postawi艂 ostatni znak, ostatni膮 run臋. X. Gebo. Dar.

Nie odwracaj膮c si臋, obj膮艂 Skadi za rami臋, drug膮 r臋k膮 艣ciskaj膮c rzemie艅 przewieszonego przez rami臋 tobo艂a. Na g艂owie mia艂 sw贸j he艂m z w膮sat膮, ponur膮 mask膮. Na plecach okr膮g艂a tarcza i kostur szamana, za pasem zatkni臋ty top贸r i pochwa z runicznym mieczem. Uda艂 si臋 w stron臋, gdzie czu艂 zew artefakt贸w.

Muzak: https://www.youtube.com/watch?v=z0PvZGVPiJU

Ruszyli艣cie. Skadi poprowadzi艂a was tam gdzie nie by艂o 艣cie偶ki. Je艣li dobrze oceni艂e艣, na p贸艂noc. Teren zacz膮艂 si臋 wznosi膰. Trawa ust膮pi艂a 艣niegowi. Temperatura obni偶y艂a si臋 bardzo szybko i nagle zasadnym by艂o grubsze odzienie dziewczyny. Jak szybko oceni艂e艣 - powietrze by艂o mro藕niejsze ni偶 to, kt贸re towarzyszy艂o wej艣ciu do groty. Zobaczy艂e艣 te偶 kr臋c膮ce si臋 p艂atki 艣niegu oraz drobinki lodu siek膮ce pod k膮tem wasze cia艂a. Nie by艂y gro藕ne, ale zdecydowanie uci膮偶liwe. Jednak nie zatrzymywali艣cie si臋.

Wasza w臋dr贸wka zaprowadzi艂a was do skalnej 艣ciany, w kt贸rej Skadi odnalaz艂a wej艣cie do tunelu. Skryli艣cie si臋 w nim z rado艣ci膮 witaj膮c brak rosn膮cej na zewn膮trz zamieci. To zdecydowanie nie by艂o naturalne zjawisko. Jaka艣 magia musia艂a trzyma膰 piecz臋 nad tym miejscem. Dziewczyna niestrudzona ruszy艂a dalej ci膮gn膮cym si臋 wg艂膮b g贸r korytarzem. By艂 wykuty w po艂owie przez narz臋dzia, w po艂owie za艣 by艂 uformowany naturalnie.

Niestety bardzo szybko sta艂o si臋 jasnym, 偶e nie b臋dzie to kr贸tka, ani 艂atwa w臋dr贸wka. Korytarz zacz膮艂 si臋 unosi膰, by po chwili zako艅czy膰 nieregularnymi schodami. Zacz臋li艣cie si臋 wspina膰. Na niekt贸rych stopniach musia艂e艣 pomaga膰 Skadi wdrapa膰 si臋 na g贸r臋. Podr贸偶 trwa艂a tak d艂ugo, 偶e przestali艣cie liczy膰 godziny. Kr贸tkie odpoczynki nie regenerowa艂y w pe艂ni waszych si艂.

W ko艅cu jednak pojawi艂a si臋 nadzieja. Poczu艂e艣 zapach 艣wie偶ego powietrza. Na twarzy poczu艂e艣 jego lekki podmuch. Musieli艣cie by膰 niedaleko. 艢wiat艂o pochodni nied艂ugo przesta艂o by膰 wam niezb臋dne. Mrok przeszed艂 w p贸艂mrok, a potem ujrzeli艣cie co艣 co o偶ywi艂o wasze wycie艅czone cia艂a.

Koniec korytarza roz艣wietla艂 snop 艣wiat艂a. Przez dziur臋 w sklepieniu by艂o wida膰 s艂oneczny dzie艅. Leniwe chmury pe艂z艂y po niebie.

Na g贸r臋 dostali艣cie si臋 przy pomocy liny. Stan臋li艣cie na szczycie jakiego艣 pasma g贸rskiego. Gdzie艣 w oddali rozci膮ga艂 si臋 u jego st贸p las. Dalej na p贸艂nocny wsch贸d i po艂udniowy zach贸d ci膮gn臋艂y si臋 ska艂y. Na po艂udniu za艣 by艂a woda. Wszystko wida膰 by艂o jak na d艂oni. Tak jak i kolejny cel waszej podr贸偶y - wie偶臋 wznosz膮c膮 si臋 nie dalej jak p贸艂 dnia drogi od miejsca, gdzie stali艣cie. Czu艂e艣 w trzewiach, 偶e to tam w艂a艣nie musisz si臋 uda膰. Tam ci膮gn膮艂 ci臋 zew artefakt贸w.

Byli艣cie jednak 艣miertelnie zm臋czeni. Skadi zaproponowa艂a odpoczynek. Kr贸tki sen przed dalsz膮 w臋dr贸wk膮.

Ulfir si臋 zgodzi艂. By艂 du偶o bardziej od niej zahartowany, tote偶 nakaza艂 jej sen, podczas gdy on trzyma艂 wart臋. Dla zabicia czasu i skupienia my艣li, zacz膮艂 ostrzy膰 i polerowa膰 sw贸j or臋偶, u偶ywaj膮c ostrzejszych kamieni i sk贸ry. Wkr贸tce jednak sen te偶 go zm贸g艂. Czu艂 si臋 du偶o lepiej ni偶 w trzewiach g贸r czy w dolinach, wiecznie zagro偶ony, niepewny i daleko od swego celu. Ta wie偶a i jej zew by艂y tutaj. W zasi臋gu r臋ki. To by艂 dobry znak, kt贸ry tylko dodawa艂 pewno艣ci siebie w艂贸cz臋dze. Znak, 偶e by艂 na dobrej drodze.

Skadi wtuli艂a si臋 w ciebie odwr贸cona plecami. Powietrze by艂o rze艣kie, wi臋c owin臋li艣cie si臋 mocniej ciuchami.

Obudzi艂e艣 si臋 nied艂ugo p贸藕niej. Dzie艅 ust臋powa艂 powoli nocy, przechodz膮c w wiecz贸r. Ciemnia艂o. Powsta艂e艣 i szturchn膮艂e艣 Skadi by powsta艂a. Nie zareagowa艂a. Powt贸rzy艂e艣 i wci膮偶 nic. W ko艅cu szarpn膮艂e艣 silniej odwracaj膮c j膮 ku sobie i zaraz wyprostowa艂e艣 si臋 mimowolnie robi膮c krok w ty艂.

Dziewczyna owini臋ta w ciep艂膮, futrzan膮 kurt臋, z narzuconym kapturem, by艂a martwa. Jej sk贸ra by艂a naci膮gni臋ta na trupiej czaszce. Wyszczerzone z臋by u艣miecha艂y si臋 ponuro. Wygl膮da jakby by艂a martwa przynajmniej od kilkudziesi臋ciu lat.

Ulfir przerazi艂 si臋 nie na 偶arty. Z sapni臋ciem zaskoczenia i strachu odsun膮艂 si臋 i grzmotn膮艂 plecami w ska艂臋. Potem zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e Skadi nie 偶y艂a. Umar艂a, zanim zacz臋艂a tak naprawd臋 偶y膰. A on… c贸偶. Przyczyni艂 si臋 do tego. I zn贸w by艂 sam.

Z艂o偶y艂 twarz na pi臋艣ciach, 艂okcie opieraj膮c o kolana. Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰. Nie robi艂 tego od dawna, ale zm臋czenie, wysi艂ek, nieko艅cz膮ce si臋 w臋dr贸wka i ci臋偶ar brzemie艅, jakimi ci膮gle zasypywa艂y go Norny w ko艅cu znalaz艂 uj艣cie. Ogarni臋ty rozpacz膮 i 偶alem, zacz膮艂 szlocha膰. Wylewa膰 z siebie dwa strumienie 艂ez - tak niegodnych woja, 偶eglarza i m臋偶a. Mia艂 jednak w tej chwili w g艂臋bokim powa偶aniu wszystko inne.

Kiedy ju偶 wyrzuci艂 z siebie tyle szloch贸w, 艂ez i goryczy, 偶e nie by艂 w stanie p艂aka膰 dalej, wzi膮艂 na r臋ce wychudzony, zmizernia艂y szkielet nastolatki i zakry艂 jej twarz futrem. Rozejrza艂 si臋 za odpowiednim miejscem. Nie na widoku, ale wci膮偶 pod szczerym niebem, kt贸rym Skadi chcia艂a nacieszy膰 - a nie zd膮偶y艂a. Z艂o偶y艂 tam jej cia艂o i zacz膮艂 szuka膰 kamieni, by usypa膰 jej kurhan. W skale obok wyry艂 jej imi臋 i po偶egnalne b艂ogos艂awie艅stwo.

To by艂a ju偶 druga osoba… drugi towarzysz, kt贸ry zmar艂 mu na r臋kach.

Kiedy ju偶 j膮 pogrzeba艂 i zm贸wi艂 modlitw臋, powr贸ci艂y znajome uczucia. Gniew. Determinacja. Ch臋膰 zemsty. Zabra艂 sw贸j ekwipunek i to, co nie mog艂o ju偶 si臋 dziewczynie przyda膰 w prawdziwym 艣wiecie. Ruszy艂 dalej, ku wie偶y, chc膮c czym pr臋dzej mie膰 t膮 pr贸b臋 za sob膮.

To by艂a kr贸tka chwila, a wystarczy艂a, by obr贸ci膰 szcz臋艣cie w popi贸艂. Znienawidzi艂 to miejsce ca艂ym sercem i mia艂 zamiar przela膰 ten gniew na cokolwiek, co stan臋艂oby mu na drodze.

Droga do wie偶y, cho膰 艂atwa i nie nastr臋czaj膮ca problem贸w, okaza艂a si臋 by膰 d艂uga. Bite p贸艂 dnia musia艂e艣 maszerowa膰 zanim nie dotar艂e艣 pod jej podn贸偶e. Zaraz te偶 zorientowa艂e艣 si臋, 偶e prawdziwe k艂opoty mia艂y dopiero nadej艣膰. Na horyzoncie zebra艂y si臋 chmury zwiastuj膮ce burz臋. Postrz臋pione brzuchy chmur oznacza艂y ulew臋, a b艂yski przecinaj膮ce sko艂tunion膮 czer艅 nie zwiastowa艂y niczego dobrego.

Wie偶a sta艂a na wzniesieniu. By艂a wysoka na dwadzie艣cia metr贸w oraz bardzo szeroka, osi膮gaj膮c u podstawy 艣rednic臋 oko艂o dziewi臋膰dziesi臋ciu st贸p. Ca艂a wykonana z kamienia utwardzonego na 艂膮czeniach glin膮. Nie spos贸b jednak by艂o oceni膰 grubo艣ci niezbyt r贸wnego muru. Wie偶a bowiem pozbawiona by艂a jakiegokolwiek wej艣cia. Nie by艂o nawet portalu 艣wiadcz膮cego o tym, 偶e kiedy艣 jakie艣 wej艣cie zamurowano. Nie by艂o te偶 okien, ani wykuszy.

Musia艂 si臋 spieszy膰. Nadchodzi艂a burza. Nawet, je艣li mia艂 spa艣膰 tylko deszcz, bez piorun贸w, gradu czy 艣niegu, to w tym miejscu taka ulewa mog艂a zwiastowa膰 艣mier膰. W tych terenach ju偶 i tak by艂o przera藕liwie zimno. Mokra okolica uniemo偶liwi rozpalenie ogniska i sprawi, 偶e ska艂y b臋d膮 zbyt 艣liskie do chodzenia po nich. Mokry ubi贸r i cia艂o oraz brak s艂o艅ca sprawi膮, 偶e umrze z wych艂odzenia, zachoruje na gard艂o lub p艂uca lub w najlepszym razie z艂apie katar - co je艣li go nie zabije, to z pewno艣ci膮 strasznie os艂abi.

Zdwoi艂 wysi艂ki. Je艣li teraz pozwoli艂by sobie na opiesza艂o艣膰, to by艂aby to jego ostatnia zachcianka w 偶yciu. Szuka艂 przeto jakiej艣 drogi, obluzowanych kamieni, ukrytych metod wej艣cia. Wreszcie, stara艂 si臋 wykorzysta膰 swoje przedmioty. Ich zew m贸g艂 mu w jaki艣 spos贸b pom贸c, nakierowa膰 go.

U偶y艂 przede wszystkim kostura, chodz膮c z nim dooko艂a wie偶y i ostukuj膮c jej 艣ciany - stara艂 si臋 tym samym wyczu膰 mocniejsze “szarpni臋cia”.

Niestety 偶aden kamie艅 nie by艂 obluzowany. Nie by艂o tajemnego przej艣cia, kt贸re wpu艣ci艂oby ci臋 do 艣rodka. Jednak zauwa偶y艂e艣, 偶e 艣ciana wie偶y nie jest zupe艂nie g艂adka. Niekt贸re kamienie wystawa艂y poza jej profil. M贸g艂by艣 spr贸bowa膰 si臋 wspi膮膰 na g贸r臋. Dach by艂 p艂aski, wi臋c mo偶liwe 偶e by艂a tam klapa prowadz膮ca do wn臋trza. Z drugiej strony jeste艣 艣wiadom, 偶e upadek ze szczytu m贸g艂by zako艅czy膰 twoj膮 wypraw臋.

Spojrza艂 w g贸r臋, oceniaj膮c wysoko艣c wie偶y… i czy b臋dzie mo偶liwo艣膰 wspi臋cia si臋 na ca艂膮 jej d艂ugo艣膰. Nie chcia艂 utkn膮膰 stop臋 przed kraw臋dzi膮. Oceni艂 wag臋 i gabaryty swojego dobytku. By艂 wystarczaj膮co silny by z nim biega膰, wi臋c nie powinien go nadmiernie obci膮偶a膰 r贸wnie偶 przy wspinaczce. Przymocowa艂 go do cia艂a nale偶ycie, tak, by nie przeszkadza艂 ko艅czynom i nie wypad艂 przypadkiem.

Zacz膮艂 si臋 wspina膰. Nie spieszy艂 si臋 przesadnie. Burza dopiero nadchodzi艂a. Lepiej ostro偶nie przebrn膮膰 wi臋kszo艣膰 drogi, ni偶 z po艣piechu zwali膰 si臋 z samego szczytu.

U艣miechn膮艂 si臋 szyderczo pod w膮sem. Ciekaw by艂, co by bogowie powiedzieli, jakby sfrun膮艂 w d贸艂 i sko艅czy艂 w ten spos贸b. Po tylu przygodach i niebezpiecze艅stwach by艂oby to doprawdy zabawne epitafium.

Droga na g贸r臋 okaza艂a si臋 by膰 艂atwiejsza ni偶 my艣la艂e艣. W istocie musia艂e艣 kilkukrotnie napr臋偶y膰 musku艂y by podci膮gn膮膰 si臋 na jednej r臋ce lecz ani razu noga, ani d艂o艅 nie omskn臋艂y si臋 z kamienia. W ko艅cu osi膮gn膮艂e艣 szczyt i wczo艂ga艂e艣 si臋 na dach.

Pierwsze co ujrza艂e艣 i co w zasadzie przyku艂o twoj膮 uwag臋 to stoj膮ca w rozkroku sylwetka p贸艂olbrzyma. Ciemnobrody wojownik z klasycznym, rogatym he艂mem by艂 wielko艣ci dw贸ch ros艂ych m臋偶贸w. Odziany by艂 jedynie w futra i sk贸ry nie zostawiaj膮c 偶adnych odkrytych miejsc. R臋ce trzyma艂 oparte na obna偶onym mieczu o szerokim, runicznym ostrzu. Or臋偶 by艂 niew膮tpliwie tak ci臋偶ki, 偶e mia艂by艣 nie lada problem, by wyprowadzi膰 nim ci臋cie. Nie ulega艂o jednak w膮tpliwo艣ci 偶e jego obecny w艂a艣ciciel bez trudu wykona nim zamach.

Gdy si臋 wdrapa艂e艣 na szczyt otworzy艂 oczy i spojrza艂 na ciebie wrogo.

Ulfir nie by艂 zaskoczony widokiem tego woja - aczkolwiek by艂 pod wra偶eniem jego postury. Wci膮偶 jednak trzewia 艣ciska艂 mu gniew, wi臋c ani troch臋 si臋 go zl膮k艂. Wiedzia艂, co si臋 zaraz stanie. Je艣liby poleg艂… mia艂 nadziej臋, 偶e bogowie uznaliby t膮 艣mier膰 za godn膮. Ciekaw by艂, czy da艂oby rad臋, jakby ojciec podj膮艂 d艂o艅 syna?

- Jestem Ulfir, syn Egilla, zwany W臋偶ob贸jc膮. Poszukuj臋 przedmiot贸w bog贸w i pragn臋 przej艣c pr贸by g贸r Thjazi.

P贸艂olbrzym bez s艂owa post膮pi艂 krok do przodu unosz膮c miecz i ujmuj膮c go w obie d艂onie. Ruszy艂 na ciebie szybko pokonuj膮c dziel膮c膮 was odleg艂o艣膰 d艂ugimi krokami. To by艂a jego odpowied藕.

W臋偶ob贸jca warkn膮艂 kr贸tko, porwa艂 za tarcz臋 i top贸r. Ruszy艂 na przeciwnika, zastawiaj膮c si臋 or臋偶em - jednak nie mia艂 zamiaru si臋 zderza膰 z tak wielkim wrogiem. Mia艂 miecz, d艂ugi miecz. D艂ugie ramiona. By艂 wysoki. Trzeba by艂o mu zej艣膰 z drogi chwil臋 przed zderzeniem. R膮bn膮膰 toporem w bok lub brzuch, korzystaj膮c z jego w艂asnego rozp臋du. Pu艣ci膰 top贸r, je艣liby ugrz膮z艂, porwa膰 za miecz. Je艣li nie - przywali膰 tarcz膮, by wykorzysta膰 brak balansu. Powali膰 go. A potem r膮bn膮膰 w kostk臋 albo kolano.

Uda艂o ci si臋 wykona膰 manewr, unikaj膮c ciosu giganta. Jednak偶e nie by艂 ani oci臋偶a艂y, ani powolny. Tw贸j zamach toporem zosta艂 odbity z tak膮 si艂膮 偶e niemal polecia艂e艣 na 艂opatki. Us艂ysza艂e艣 艣wist powietrza i tylko instynkt uratowa艂 ci臋 przed rozpo艂owieniem. Umkn膮艂e艣 ponownie w bok, a w miejscu gdzie przed chwil膮 sta艂e艣 szeroki miecz uderzy艂 z brz臋kiem w kamie艅. Odwin膮艂e艣 toporem w ko艅cu trafiaj膮c w mi臋kkie. Zag艂臋bi艂 si臋 i tak jak si臋 domy艣la艂e艣 - ugrz膮z艂. Przeciwnik rykn膮艂 gniewnie, odwr贸ci艂 si臋 wyrywaj膮c ci top贸r z r膮k i wykona艂 m艂ynek nad g艂ow膮 z zamiarem pozbawienia ci臋 偶ycia.

Nie m贸g艂 mu umyka膰 ci膮gle na boki. Nie mia艂 te偶 do艣膰 czasu by porwa膰 za miecz. W r臋ku mia艂 tarcz臋. Musia艂 zaatakowa膰, kupi膰 sobie czas. Spr贸bowa艂 zrobi膰 niebezpieczny, acz nieprzewidywalny manewr. Korzystaj膮c ze swojego niskiego wzrostu, b臋d膮c ponadto skurczonym, zgarbionym, wyczeka艂 na moment, kiedy ostrze mia艂o na niego opa艣膰. Run膮艂by wtedy ca艂ym cia艂em naprz贸d, wn臋trzem tarczy nisko nad g艂ow膮, kantem do przodu. Niczym ludzki g艂az, mia艂 uderzy膰 ca艂膮 si艂膮 na tyln膮 nog臋 wroga, kiedy ten wykonywa艂 zamach.

Nieprawdopodobny manewr uda艂 si臋. Bogowie musieli nad tob膮 czuwa膰 albo w istocie twe umiej臋tno艣ci by艂y wielkie. Zderzy艂e艣 si臋 z jego nog膮 艂api膮c j膮 w kolanie i podrywaj膮c do g贸ry. Poczu艂e艣 jak cielsko giganta przechyla si臋 do przodu, a on sam upada wprost na ciebie. Uda艂o ci si臋 jednak uskoczy膰 na bok, zanim ci臋 przygni贸t艂. Teraz tw贸j przeciwnik le偶a艂 na brzuchu.

Zsun膮艂 tarcz臋 z ramienia, porwa艂 za miecz. Mia艂 zamiar z ca艂ej si艂y wbi膰 mu go w okolice karku, serca lub l臋d藕wi. Gdzie by艂o szybciej, pod r臋k膮… czy te偶 raczej pod ostrzem. W mi臋dzyczasie uwa偶a艂 na nogi. M贸g艂 go spr贸bowa膰 podci膮膰.

Tw贸j miecz wbi艂 si臋 w kark przeciwnika. Poczu艂e艣 mocny op贸r, ale szarpni臋ciem pokona艂e艣 go, a偶 nie poczu艂e艣 kamienia pod ostrzem. Gigant napr臋偶y艂 mi臋艣nie, zadygota艂 i zaraz zwiotcza艂 uderzaj膮c obiema d艂o艅mi o drewniany dach. Pot臋偶ny miecz wypad艂 spomi臋dzy palc贸w, a krew j臋艂a si臋 rozlewa膰 szerok膮 ka艂u偶膮 z rozci臋tej szyi.

Nadal b臋d膮c na “fali”, podj膮艂 ostatni wysi艂ek, wyrywaj膮c ostrze z chrz臋stem ko艣ci. Zachwia艂o nim przez moment i o ma艂o co nie run膮艂 w d贸艂. Zamiast tego rzuci艂 si臋 w przeciwn膮 stron臋, upadaj膮c obok p贸艂-giganta. Mia艂 teraz chwil臋 na spoczynek… i modlitw臋 do bog贸w. Wygl膮da艂o na to, 偶e jednak nad nim czuwali. Nie dali mu umrze膰 tutaj, na tej zakazanej ziemi.

Kiedy si臋 ju偶 uspokoi艂, obczy艣ci艂 ostrze, schowa艂 je i wzi膮艂 tarcz臋. Obejrza艂 sobie trupa, w szczeg贸lno艣ci jego miecz - i sw贸j top贸r, czy da艂o si臋 go odzyska膰. Potem mia艂 zamiar poszuka膰 drogi do wn臋trza wie偶y.

Martwy p贸艂olbrzym wygl膮da艂 bardzo ludzko. Wojownik nadnaturalnej postury, ale wci膮偶 pozostawa艂 cz艂owiekiem. Odzyska艂e艣 top贸r po kr贸tkiej chwili si艂owania, po czym oczy艣ci艂e艣 bro艅 z krwi.

Wej艣ciem do wie偶y okaza艂a si臋 by膰 sporych rozmiar贸w klapa otwierana na zewn膮trz przy pomocy 偶elaznego pier艣cienia. Napi膮艂e艣 mi臋艣nie, zapar艂e艣 si臋 i chwil臋 p贸藕niej klapa uderzy艂a z 艂oskotem o dach. Ujrza艂e艣 fragment schod贸w prowadz膮cych do 艣rodka.

Wewn膮trz by艂o ciemno.

Rozejrza艂 si臋 za mo偶liwo艣ci膮 rozpalenia jakiej艣 pochodni czy chocia偶 wiechci. By艂o to jednak ma艂o prawdopodobne. Musia艂 wi臋c zadowoli膰 si臋 klap膮 otwart膮 na o艣cie偶 i - ewentualnie - rozwaleniem czy podziurawieniem paru desek na suficie. Tak czy inaczej, zag艂臋bi艂 si臋 do wn臋trza wie偶y ostro偶nie, maj膮c top贸r w pogotowiu.

Schody by艂y strome i w ciemno艣ci niebezpieczne. Ostro偶no艣ci膮 i cierpliwo艣ci膮 jednak unikn膮艂e艣 艣mierci lub obt艂ucze艅. Zszed艂e艣 na d贸艂 gdzie ju偶 nie dochodzi艂o 偶adne 艣wiat艂o. Nie by艂o 偶adnych pochodni, kt贸re m贸g艂by艣 zapali膰. Artefakt by艂 gdzie艣 tutaj i wyra藕nie to czu艂e艣. Przez mrok nie by艂e艣 nawet w stanie okre艣li膰 jak du偶e jest pomieszczenie w kt贸rym si臋 znalaz艂e艣. Post膮pi艂e艣 krok do przodu i wtedy poczu艂e艣 w powietrzu zapach pio艂unu oraz ujrza艂e艣 drobny p艂omyk niedaleko przed sob膮. Zaraz jednak zgas艂, ale nie pozostawi艂 ci臋 w mroku.

Jasno艣膰 zst膮pi艂a niczym grom z jasnego nieba. Nienaturalnie, nagle i o艣lepiaj膮co. Zas艂oni艂e艣 odruchowo oczy przedramieniem i przymkn膮艂e艣 powieki. Wzrok szybko zacz膮艂 si臋 przyzwyczaja膰 i zacz膮艂e艣 dostrzega膰 wpierw kszta艂ty, a p贸藕niej szczeg贸艂y i detale.

Zr贸d艂em 艣wiat艂a by艂y pr臋ty stworzone z czystego blasku. Pr臋ty, kt贸re otacza艂y ci臋 zawsz膮d formuj膮c okr膮g艂膮 klatk臋 przykryt膮 od g贸ry.Pomieszczenie za nimi by艂o o艣wietlone tylko cz臋艣ciowo. Dostrzeg艂e艣 jednak jaki艣 st贸艂, kamienne ozdoby, krzes艂o oraz siedz膮cego na nim kar艂a. By艂 jakby idealnym odbiciem wojownika, kt贸rego pokona艂e艣 na g贸rze. Jednak gdy tamten mia艂 wzrost dw贸ch m臋偶贸w, to ten przed tob膮 jedynie po艂owy doros艂ego m臋偶czyzny. Nie mia艂 jednak he艂mu, a usta wykrzywione by艂y w szyderczym u艣miechu.

- Ha! Wpad艂e艣 w sid艂a! - zaskrzecza艂 denerwuj膮cym g艂osem - Jak偶e mi艂o! Jak偶e mi艂o!

Ulfir by艂 przez chwil臋 ca艂kiem zaskoczony i zbity z tropu. Spr贸bowa艂 wydosta膰 si臋 przez te pr臋ty, wal膮c w nie pi臋艣ci膮, a p贸藕niej styliskiem topora. Okaza艂o si臋 to jednak niemo偶liwe. Te 艣wiec膮ce dr膮gi by艂y niewzruszone jak kamienie.

- Kim jeste艣, karle? Co to ma znaczy膰?

- Jam jest Snotri, synu Egilla. Zabi艂e艣 mego brata - sykn膮艂 gniewnie - I zap艂acisz za to 艣mierci膮! - wrzasn膮艂.

Ujrza艂e艣 偶e trzyma w r臋kach fajk臋, z kt贸rej unosi si臋 dym formuj膮c w fantastyczne kszta艂ty.

- Jednak najpierw b臋d臋 si臋 nad tob膮 pastwi艂, a偶 mnie o t膮 艣mier膰 poprosisz… hahahahahahahaha! - zarechota艂 skrzekliwie.

Przewr贸ci艂 oczyma. Prawie zapomnia艂 o tym ge艣cie. Ostatni raz u偶y艂 go jako krn膮brny m艂odzieniec.

- Nie powiedzia艂 kim jest, nie powiedzia艂, czemu mnie zaatakowa艂. Zdecydowa艂 si臋 mnie ubi膰. Nie mia艂em wyboru!

- N臋dzne t艂umaczenia. Zabi艂e艣 go i takie s膮 fakty! Ale dobrze 偶e chocia偶 nie zaprzeczasz. Ha! Wiem co uczyni臋. Dam ci czas, by艣 przekona艂 mnie 偶e mog臋 darowa膰 ci 偶ycie.

Ujrza艂e艣 偶e pr臋ty powoli przesuwaj膮 si臋 do centrum klatki.

- Za klepsydr臋 umrzesz uduszony i zmia偶d偶ony przez me zakl臋cie. Do tego czasu mo偶esz mi umili膰 czas j臋czeniem i b艂aganiem.

- Nie b臋d臋 ci臋 b艂aga艂, Snotri. Nie b臋d臋 j臋cza艂. Je艣li bogowie uznali, 偶e mam umrze膰 w ten spos贸b, to ich wola. Wiedz jednak, 偶e jestem nosicielem losu. Bogowie przys艂ali mnie tutaj! Po rzecz, kt贸r膮 skrywa ta wie偶a.

Karze艂 u艣miechn膮艂 si臋 paskudnie i stukn膮艂 dwukrotnie w fajk臋.

- Tego szukasz… a rzeknij ile jeste艣 w stanie po艣wi臋ci膰 by to zyska膰? Nog臋? R臋k臋? A mo偶e…

Nagle nie dalej jak dwa metry od ciebie pojawi艂a si臋 druga klatka, ale nieco wi臋ksza. Wi臋zi艂a ca艂膮 tw膮 rodzin臋 - ojca, matk臋, brata oraz siostr臋. 艢ciskali r臋koma kraty pr贸buj膮c si臋 wydosta膰. Karze艂 roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

Ulfir zacisn膮艂 z臋by, staraj膮c si臋 nie wybuchn膮膰. To by艂a sztuczka. Karze艂 bawi艂 si臋 jego umys艂em.

- Po艣wi臋c臋 dok艂adnie tyle, ile b臋d臋 musia艂. I ani jednej rzeczy czy osoby wi臋cej. M贸g艂bym po艣wi臋ci膰 swoje 偶ycie.

U艣miechn膮艂 si臋 pod w膮sem. Kiedy艣 by膰 mo偶e by tego nie powiedzia艂, lecz zm臋czenie, gniew i rozgoryczenie ca艂膮 t膮 wypraw膮… oraz bycie popychad艂em znanych i nieznanych si艂… sprawi艂y, 偶e w jego umy艣le gas艂y 偶膮dze. Pozosta艂 tylko up贸r.

- Ha! Zycie! - 偶achn膮艂 si臋 karze艂 - Bardzo dobrze. To wi臋c po艣wi臋cisz… lecz nie swoje 偶ycie.

Klatka z twoj膮 rodzin膮, oraz twoja klatka po艂膮czy艂y si臋 tworz膮c troch臋 wi臋cej miejsca. Nagle na miejscu kar艂a siedzia艂a Mira. Unios艂a do g贸ry fajk臋.

- Zabij ich. Zabij ich wszystkich.

Spojrza艂 na nich, na swoj膮 rodzin臋. Wreszcie nie wytrzyma艂. Podszed艂 do nich i bez s艂owa obj膮艂. Po drodze ma艂o co si臋 nie rozklei艂, ale jako艣 wytrzyma艂 ponowny zalew emocji. Spojrza艂 na Mir臋… czy te偶 Snotriego.

- Bawi ci臋 to?

Spojrza艂 w g贸r臋, zwracaj膮c si臋 do bog贸w.

- Bawi was to?!

Spojrza艂 na swoj膮 rodzin臋, a p贸藕niej zn贸w na “kobiet臋” z fajk膮.
_________________
Ulfir Egillsson, Norsmen - Wichry P贸艂nocy
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
Ethereal
Landgraf
Landgraf


Do潮czy: 22 Lip 2005
Posty: 2989
Sk眃: Elbl膮g

PostWys砤ny: Sob Wrz 27, 2014 02:58    Temat postu: Sesja solo - post trzeci i ostatni Odpowiedz z cytatem

- Nie po艣wi臋c臋 swojej rodziny. Wi臋zy krwi s膮 silniejsze, ni偶 偶膮dania losu… czy tch贸rzy.

- A po艣wi臋cisz sw贸j spok贸j? Sw贸j cel?

G艂os us艂ysza艂e艣 obok siebie tam gdzie sta艂a twoja matka. Lecz nie nale偶a艂 do niej. Tak dawno go nie s艂ysza艂e艣…
Gdy si臋 odwr贸ci艂e艣 ujrza艂e艣 偶e na miejscu twej rodziny stoi Trygve oraz Edgar. To ten drugi m贸wi艂 u艣miechaj膮c si臋 do ciebie pob艂a偶liwie.

- Zabij mnie teraz, a nie b臋dziesz musia艂 dalej podr贸偶owa膰 - rzek艂 Trygve.

- Podr贸偶uj臋… podr贸偶uj臋 dla siebie, Trygve. Nie mia艂e艣 prawa mnie wygna膰. Powo艂a艂e艣 si臋 na bog贸w, lecz zwyci臋偶y艂em w Hongandze. Prawo by艂o po mojej stronie.

Spojrza艂 zn贸w na manipulatora.

- Mog艂em wr贸ci膰 i zabi膰 go nast臋pnej nocy. Nie zrobi艂em tego. Mo偶e chcia艂em, by ludzie 艣piewali Ulfirssag臋 w przysz艂o艣ci. Mo偶e chcia艂em w臋drowa膰. Mo偶e ratowa膰 Norsk臋 dzi臋ki przedmiotom bog贸w, albo spe艂ni膰 ich wol臋. A mo偶e nie mia艂em 偶adnego powodu.

Zmarszczy艂 brwi i skupi艂 wzrok.

- Jestem wolnym cz艂owiekiem.

Klatka znikn臋艂a po twych ostatnich s艂owach jakby nigdy nie istnia艂a. Wraz z ni膮 znikn臋艂a Mira, Trygve, Edgar, a tak偶e i wie偶a oraz to co m贸g艂by艣 ujrze膰 poza ni膮.

Znalaz艂e艣 si臋 w jakiej艣 kamiennej sali. Nie by艂a du偶a, ani wystrojona. Puste 艣ciany urwane by艂y tylko w jednym miejscu tworz膮c wyj艣cie. Na 艣rodku pomieszczenia sta艂 kamienny podest, na kt贸ry bi艂 snop 艣wiat艂a z u艂o偶onych na suficie kryszta艂贸w.

Na pode艣cie u艂o偶ona by艂a runa. Wytopiona z metalu, kt贸rego nie znasz by艂a jedn膮 z tych, kt贸re zostawi艂e艣 przed chat膮 si贸str. Dar. To w艂a艣nie od niej czu艂e艣 zew, kt贸ry powodowa艂 twoimi decyzjami ostatnimi czasy.

Przez chwil臋 sta艂, uspokajaj膮c si臋 i dochodz膮c do siebie - zn贸w, w przeci膮gu niespe艂na klepsydry. Podszed艂 do runy i patrza艂 na ni膮 z podziwem. Wreszcie kl臋kn膮艂 przed ni膮 i opar艂 o ni膮 swoje czo艂o, odmawiaj膮c dzi臋kczynn膮 modlitw臋… sam nie wiedzia艂 do kogo. Czy wszyscy bogowie mieli jednaki stosunek wobec niego i jego wyprawy? Czy kt贸ry艣 by艂 jej wrogi, a kt贸ry艣 mu opiekunem? Ostatnie dni, od kiedy zag艂臋bi艂 si臋 we wn臋trzu katakumb Thjazich przynios艂y mu wi臋cej goryczy, 偶alu, gniewu i wstydu, ni藕li ca艂a jego wyprawa wstecz.

Czy偶by to bogowie mieli na my艣li? Pr贸b臋 pokory?
Wzi膮艂 do r臋ki run臋 z tego dziwnego metalu. X. Gebo. Podarunek. G艂臋bsze znaczenie tego epizodu jego wyprawy. Historia zatacza艂a kr膮g.

Wzi膮艂 贸w przedmiot i do艂o偶y艂 do reszty artefakt贸w. Czu艂, 偶e odni贸s艂 kolejny sukces. Pod膮偶y艂 wi臋c ku wyj艣ciu z wie偶y, maj膮c nadziej臋, 偶e burza jeszcze si臋 nie rozszala艂a na dobre…

Korytarz by艂 kr贸tki i ku twojemu zaskoczeniu nie wyprowadzi艂 ci臋 na zewn膮trz wie偶y. Znalaz艂e艣 si臋 w sali, w kt贸rej zasiada艂o dwunastu Thjazi. Tym razem zn贸w towarzyszy艂a im Mira oraz twoja dru偶yna. Kobieta u艣miechn臋艂a si臋 na tw贸j widok i kiwn臋艂a ci g艂ow膮.

Wyszed艂e艣 na 艣rodek sali.

- Podo艂a艂e艣 pr贸bie kamienia - rzek艂 pi膮ty z Thjazi - Jeste艣 godzien dzier偶y膰 przedmiot zmian.

- Gdy ju偶 zbierzesz wszystkie cz臋艣ci Ulfirze, synu Egilla - rzek艂 sz贸sty z nich - Id藕 na zach贸d, tam gdzie serce naszych ojczystych ziem.

- G贸ry wysokich syn贸w - rzek艂 si贸dmy - Tam b臋dzie czeka膰 na ciebie najwa偶niejsza pr贸ba. Od tego czy jej podo艂asz zale偶膮 losy p贸艂nocnych ziem. Ca艂ego l膮du spowitego w Wichrach Zmian.

- Dzi臋ki. - powiedzia艂 zm臋czonym g艂osem - Mam do was dwa pytania, synowie podziemi. Pierwej… czy to, co prze偶y艂em, by艂o iluzj膮, czy mia艂o miejsce w rzeczywisto艣ci?

- Pr贸ba jest prawdziwa - rzek艂 贸smy - Jedynie Snotri zna sztuki magiczne i w艂a艣nie za nie zosta艂 zamkni臋ty w labiryncie.

Z jednej strony by艂a to z艂a odpowied藕. Brat Snotriego nie musia艂 umiera膰. Ale by艂 wolnym cz艂ekiem i wybra艂 sw贸j los. Natomiast Skadi… serce Ulfira zn贸w pogr膮偶y艂o si臋 w 偶alu. Nie by艂o to jednak miejsce na op艂akiwanie zmar艂ych. Poza tym, by艂y te偶 dobre strony tej wie艣ci. Zapami臋ta艂 pozycj臋 gwiazd. By膰 mo偶e uda mu si臋 wywi膮za膰 z runicznej obietnicy, z艂o偶onej siostrom i przys艂a膰 im kogo艣, kto by tego chcia艂 i na to zas艂ugiwa艂. Z艂o偶y艂by podw贸jny dar. Siostrom i owemu m臋偶owi, czy te偶 m臋偶om. Wyr贸wna艂by sw贸j rachunek i uszcz臋艣liwi艂by kogo艣.

- A zatem… me drugie pytanie. Czy ugo艣cicie mnie i m膮 dru偶yn臋, nim ruszymy ponownie w drog臋? Chcieliby艣my wypocz膮膰 przed dalsz膮 wypraw膮… i podziwia膰 pi臋kno waszego domu.

- Tak si臋 stanie Ulfirze, synu Egilla - rzek艂 dziewi膮ty - Zar贸wno ty, jak ci kt贸rzy pod膮偶aj膮 twoimi 艣ladami znajd膮 u nas odpoczynek i spok贸j przed dalsz膮 podr贸偶膮.

- Od dzisiaj za艣 b臋dziesz te偶 znany w艣r贸d nas jako Syn Kamienia - rzek艂 dziesi膮ty - Ten, kt贸remu uda艂o si臋 przej艣膰 labirynt, ten jest bohaterem p贸艂nocy.

---------------

Mira rzek艂a, 偶e jeszcze si臋 spotkacie. Na razie jednak powiniene艣 wypocz膮膰. Zostali艣cie ugoszczeni w kilkunastu niedu偶ych pomieszczeniach tworz膮cych co艣 na kszta艂t ula. Wasze komnaty by艂y ze sob膮 po艂膮czone bez drzwi, ale w wej艣ciach by艂y zas艂ony. Pomieszczenia by艂y urz膮dzone bardzo oszcz臋dnie z uwagi na ciasnot臋. Jednak偶e ciep艂e 艣wiat艂o bij膮ce z kryszta艂贸w sprawia艂o, 偶e by艂o tu nawet przytulnie. Ca艂y ten segment by艂, jak zauwa偶y艂e艣, oddzielony od reszty podziemi, a na korytarzu 艂膮cz膮cym ustawiono dw贸ch stra偶nik贸w. Wida膰 by艂o 偶e Thjazi bardzo zazdro艣nie strzeg膮 swoich sekret贸w. Zostawiono was jednak z solidnymi zapasami, z kt贸rych mo偶na by urz膮dzi膰 niejedn膮 uczt臋.

- Co dalej? - zapyta艂a Elwira.

Ulfirowi poniek膮d spodoba艂a si臋 ta nieznaczna zmiana stosunku, jaki mieli do nich Thjazi… i Mira, do niego. Otrzymali nale偶yty wikt i opierunek. Mogli pozosta膰 tutaj przez kilka dni. Do艣膰, by wypocz膮膰, naradzi膰 si臋 i nazwiedza膰.

Pytanie Elwiry by艂o konkretne. Siedzia艂 z dru偶yn膮 Aderusa… ze *swoj膮* dru偶yn膮 przy d艂ugim stole. Dw贸jka z nich w艂a艣nie ko艅czy艂a ostatnie dania i stawia艂a misy na stole. W臋偶ob贸jca… czy te偶 Syn Kamienia, westchn膮艂 - jak to zwykle robi艂 ostatnimi czasy.

- Najbli偶ej g贸r Thjazich s膮 g贸ry Ulfwerenar. Udamy si臋 w tamt膮 stron臋. We藕miemy tyle zapas贸w, ile uniesiemy… i ile dadz膮 nam nasi gospodarze. Je艣li po drodze b臋dzie jaki艣 fjord czy osada, zawitamy tam na chwil臋. To b臋dzie trudna w臋dr贸wka, tym bardziej, je艣li wierzy膰 legendom jakie kr膮偶膮 o tych g贸rach. Ale musimy tam i艣膰. Zew przedmiot贸w mnie tam kieruje. Tam znajdziemy kolejny element tej… uk艂adanki.

Spojrza艂 na nich, jakby widzia艂 ich pierwszy raz w 偶yciu.

- Zda艂em test. Thjazi m贸wi膮 mi Synu Kamienia. Zobaczyli艣cie na w艂asne oczy, 偶em nie oszust, s艂abeusz czy cz艂ek o nieczystych intencjach. Na sercu le偶y mi los tej ziemi. Aderus rzek艂, by艣cie kroczyli ze mn膮, ale nie rzek艂, by艣cie robili to ca艂ym sercem. By膰 mo偶e si臋 to zmieni艂o.

Upi艂 艂yk gor膮cej polewki z kufla.

- Powiedzcie mi co艣 o sobie.

- By艂am breto艅sk膮 s艂u偶k膮 - zacz臋艂a jako pierwsza Elwira - Towarzyszy艂am breto艅skiej szlachciance wys艂anej do Aderusa. Zosta艂am na tym l膮dzie jako podarek, lecz z czasem zbli偶yli艣my si臋 do siebie, a on nauczy艂 mnie drogi p贸艂nocy. Towarzyszy艂am mu w boskiej wyprawie kt贸r膮 podj膮艂 gdy nikt inny waha艂 si臋 to uczyni膰. Mimo 偶e umar艂, wci膮偶 jest kr贸lem w mych my艣lach.

Pozostali dru偶ynnicy pokiwali g艂owami. Wida膰 byli oddani Aderusowi. Potem zacz臋li m贸wi膰 nast臋pni. W kr贸tkim czasie pozna艂e艣 ich histori臋 oraz fakt 偶e kilku z nich umar艂o w trakcie trwania wyprawy. Je艣li wierzy膰 ich kr贸tkim opowie艣ciom, mia艂e艣 przed sob膮 weteran贸w wielu rajd贸w i potyczek. Brali te偶 udzia艂 w wielkiej bitwie pomi臋dzy si艂ami Aderusa i Eryka, kt贸ra przerodzi艂a si臋 w wojn臋 z si艂ami chaosu. W istocie, dopiero teraz s艂ysza艂e艣 o tym wydarzeniu, gdy偶 wie艣ci musia艂y doj艣膰 do twego fjordu ju偶 po tym, jak go opu艣ci艂e艣. Jednak ich opowie艣膰 by艂a tak barwna, 偶e niemal ujrza艂e艣 艣cieraj膮ce si臋 si艂y, tupot okutych w stal but贸w i szcz臋k 偶elaza i stali. Wiedzia艂e艣 te偶 偶e je艣li chaos tak licznymi si艂ami zawita艂 w p贸艂nocnej cz臋艣ci Norski, to znaczy 偶e p贸艂nocne morze zamarz艂o otwieraj膮c drog臋 r贸wnie偶 i wi臋kszym armiom.

Ulfir s艂ucha艂 opowie艣ci pozosta艂ych jak urzeczony, wyobra偶aj膮c sobie wojn臋 mi臋dzy Aderusem i Erykiem oraz ich sojusz przeciwko najazdowi si艂 fanatyk贸w i bestii z p贸艂nocy. Gdyby nie fakt, 偶e zdecydowali si臋 po艂膮czy膰 swe 艣ciany tarcz przeciwko wsp贸lnemu wrogu… Gdyby nie po艣wi臋cenie, jakim wykaza艂 si臋 Eryk Czarnor臋ki, serce Norski ju偶 dawno pad艂oby pod naporem szale艅stwa - a wkr贸tce p贸藕niej tak偶e i fjordy na obrze偶ach. Jego Aesirvig le偶a艂by w gruzach, a po艣r贸d jego ruin rozsiadaliby si臋 nowi w艂adcy.

Dzi臋ki waleczno艣ci woj贸w Aderusa, Eryka i innych, wszystkim zosta艂 kupiony czas. Do艣膰 czasu, by odnale藕膰 przedmioty bog贸w i u偶y膰 ich dla bezpiecze艅stwa tej ziemi. Wr贸g musia艂 za艣 porzuci膰 na jaki艣 czas si艂owe rozwi膮zania i r贸wnie偶 posy艂a膰 swych champion贸w na poszukiwania.

Syn Egilla zas臋pi艂 si臋. Je艣li Morze Krakena czy Morze Mrozu by艂y nadal pokryte grub膮, tward膮 tafl膮 zmarzliny, to Czarnoksi臋偶nik na pewno zbiera艂 si艂y do kolejnego ataku. Na p贸艂nocy czy wschodzie mogli te偶 grasowa膰 jacy艣 inni mocarze, z w艂asnymi bandami.

W odpowiedzi na osobiste zwierzenia swych dru偶ynnik贸w, opowiedzia艂 pokr贸tce sw膮 histori臋, oraz to, co zdarzy艂o si臋 na Pr贸bie Kamienia.

- ...i wr贸ci艂em. Moce wie偶y same przenios艂y mnie przed oblicze Thjazich i was. Wiem jednak, 偶e to wszystko odby艂o si臋 naprawd臋. Te miejsca istniej膮, odizolowane od 艣wiata… ale nie od gwiazd. Zapami臋ta艂em je na nocnym niebie i nanios臋 na pergamin.

Spojrza艂 gdzie艣 w 艣cian臋.

- By膰 mo偶e, jak to si臋 wszystko sko艅czy, kto艣, godny tego, b臋dzie chcia艂 po艣wi臋ci膰 sw膮 wolno艣膰 i 艣miertelno艣膰, aby 偶y膰 z tymi dwiema dziewojami.

- Ha! Je艣li prze偶yj臋 z ch臋ci膮 obacz臋 t膮 rajsk膮 grot臋 - rzek艂 jeden z przybocznych (imi臋 podam p贸藕niej) - Jak ju偶 sko艅czymy k艂a艣膰 trupem wrog贸w wszelkich i ch臋do偶onych pacho艂k贸w Varrla - na koniec splun膮艂 w k膮t sali daj膮c pokaz pogardzie wzgl臋dem czarnoksi臋偶nika.

Opowie艣膰 Elwiry by艂a ciekawa. By艂a wyj膮tkow膮 osob. Z pocz膮tku s艂aba, po艂udniowa kobietka z Bretonii, kt贸ra zosta艂a tu z polecenia swej pani. Us艂ugiwa艂a Aderusowi, pewnikiem j膮 te偶 ch臋do偶y艂. By艂a w zasadzie jego niewolnic膮, dop贸ki zdecydowa艂 si臋 j膮 przeku膰 si艂膮 w jedn膮 z “tarczowych dziewic”. Jego podziw dla przenikliwo艣ci i si艂y woli Kowala zn贸w wzr贸s艂. By艂 przyb艂臋d膮, by艂ym thrallem, nie rodzonym w Norsce - a jednak si臋 wyzwoli艂, obj膮艂 koron臋 starego jarla, powstrzyma艂 najazd Chaosu, pogodzi艂 zwa艣nionych jarl贸w, wyprawi艂 si臋 po przedmioty bog贸w i przeku艂 s艂abowit膮 dziewk臋 z Po艂udnia na tward膮, norsme艅sk膮 kobiet臋.

- Op艂akiwa艂a艣 swojego kr贸la, ale jeste艣 ju偶 woln膮 kobiet膮. Pochodzisz z Bretonii. Aderus pokaza艂 ci, jak by膰 Norsmenk膮. Zrobi艂 z ciebie tarczow膮 dziewic臋. Ale dlaczego nadal tu jeste艣? Nikt ci臋 tu ju偶 nie trzyma, chyba, 偶e rozkaz martwego cz艂eka.

Elwira z pocz膮tku nie odpowiedzia艂a. Siedzia艂a zas臋piona jakby zastanawiaj膮c si臋 nad odpowiedzi膮. Gdy w ko艅cu otworzy艂a usta w jej g艂osie brzmia艂 偶al i gorycz.

- Rozkaz martwego cz艂owieka to du偶o. Mo偶e i kroczy ju偶 on po korytarzach Valhalli, lecz jego 艣lad pozosta艂 w nas wszystkich. Odbi艂 swoje pi臋tno na naszych sercach. Je艣li cokolwiek jest godne umierania, to w艂a艣nie sprawa, za kt贸r膮 i on wyzion膮艂 ducha.

Zrobi艂a pauz臋, po czym kontynuowa艂a.

- Zosta艂am wychowana w tradycji mi艂o艣ci do przodk贸w i senior贸w. W Bretonii powtarza si臋 legendy o wielkich bohaterach, a m艂odzi rycerze id膮 w ich 艣lady chc膮c zbli偶y膰 si臋 cho膰 odrobin臋 do ich chwa艂y. Gdyby Aderus by艂 rycerzem, w go艣ci艅cach i na zamkach 艣piewaliby o nim ballady, a niepasowani jeszcze rycerze garn臋liby si臋 na wyprawy, by udowodni膰 sw膮 warto艣膰 w cieniu jego imienia.

Odchrz膮kn臋艂a oczyszczaj膮c gard艂o, a jej g艂os nabra艂 czysto艣ci.

- Opowiem wam co nieco o Bretonii…

Zacz臋艂a snu膰 opowie艣膰 o l膮dzie pe艂nym pag贸rk贸w, r贸wnin i las贸w. Zielonych po艂aciach terenu, po kt贸rych galopuj膮 w艂odarze na swych rumakach bojowych. Winnicach produkuj膮cych najwspanialsze wina na 艣wiecie. Rycerzach, ich przysi臋gach i wojnach toczonych z orkami i zwierzolud藕mi z las贸w. Rycerzach Graala, kt贸rzy dost膮pili b艂ogos艂awie艅stwa samej Pani i s膮 chodz膮cymi 艣wi臋tymi - naocznym dowodem jej pot臋gi i pot臋gi Bretonii. Zamkach i twierdzach pilnuj膮cych ziem pozostaj膮cych w ich cieniu.

Opowiada艂a d艂ugo o kraju, w kt贸rym honor i bohaterstwo jest uwa偶ane za jedn膮 z g艂贸wnych, je艣li nie najwa偶niejsz膮 cnot臋. Spostrzeg艂e艣 偶e to chyba pierwszy raz, kiedy mo偶e w pe艂ni opowiedzie膰 o swojej ojczy藕nie. Potok s艂贸w sp艂ywa艂 z jej ust nieprzerwanym nurtem. W ko艅cu ucich艂a, ale wida膰 by艂o 偶e nie wyczerpa艂a tematu.

Z pocz膮tku traktowa艂 s艂owa Elwiry z pewn膮 doz膮 podejrzliwo艣ci - jak to Ulfir - i lekkiego pob艂a偶ania. Wydawa艂o si臋 mu to wszystko wysoce naiwne. Nie raz s艂ysza艂 i widzia艂, jak w Norsce czy na ziemiach Po艂udniowc贸w ludzie zaprzedawali wszystko i wszystkich by dogodzi膰 swej w艂asnej prywacie. Ze wszech miar patrze膰, Elwira by艂a naiwna. By膰 mo偶e jej pobratymcy tak偶e… lecz zdawa艂o si臋 to niezwyk艂e.

Gdzie by艣 nie st膮pa艂 po jakiej ziemi, tam ludzi 艂膮czy艂a ta sama, ludzka natura. Natura pe艂na cynizmu, zawoalowana zwyczajami, kodeksami, honorem czy innymi frazesami. W Norsce by艂o lepiej - ludzie tu byli szczerzy, honorowi i pogodzeni ze sw膮 dol膮 - a nawet wyczekuj膮cy chwalebnej 艣mierci. Po艂udnie ju偶 dawno temu sta艂o si臋 mi臋kkie, zatracone w brz臋cz膮cej monecie i mi臋kkim pluszu… acz by膰 mo偶e nie wsz臋dzie. Ulfir s艂ucha艂 opowie艣ci o Bretonii i zdawa艂a si臋 mu by膰 podobna do Norski w pewnych aspektach. Rozpali艂o to jego ciekawo艣膰… tote偶 podj膮艂 mocne postanowienie: je艣li wy偶yje sw膮 w艂asn膮 sag臋, to uda si臋 tam 艂odzi膮, a偶eby ten kraj obaczy膰 na w艂asne oczy, poczu膰 w艂asnymi zmys艂ami i oceni膰 w艂asnym rozumem. By膰 mo偶e zrobi to u boku Elwiry. Niezgorsza by艂a to dziewoja i zaintrygowa艂a go tym, 偶e by艂a tak Bretonk膮, jak i Norsmenk膮.

Przez nast臋pne dwa dni, Ulfir i jego dru偶yna wypoczywali, gaw臋dzili i zwiedzali kawerny, korzystaj膮c z go艣cinno艣ci Thjazich. Przez ten czas Ulfir mia艂 okazj臋 na spokojnie podziwia膰 pi臋kno podziemnej krainy i kilkakrotnie porozmawia膰 z Mir膮. Trzeciego dnia jednak odczu艂 co艣 niepokoj膮cego. Jego przedmioty przesta艂y "ci膮gn膮膰" na wsch贸d, ku g贸rom Ulfwerenar, tylko dalej. Mocniej, w inny spos贸b. Kto艣 musia艂 zgarn膮膰 przedmiot z g贸r wilkoludzi... i zewsz膮d indziej. Ulfir mia艂 ostatnie kawa艂ki uk艂adanki, a ten nowy zew m贸g艂 oznacza膰 tylko jedno.

Poprosi艂 o zwo艂anie narady, gdzie rozm贸wi艂 si臋 ze swoj膮 dru偶yn膮, Mir膮 i starszymi Thjazi. Kar艂y doposa偶y艂y ich w zapasy i niezb臋dne przedmioty oraz poprowadzi艂y tajemnymi 艣cie偶kami, g艂臋boko w trzewiach ziemi, gdzie plugawe bestie, pos艂ugacze i macki bog贸w Chaosu nie mia艂y dost臋pu. Kiedy ju偶 Norsmeni je opu艣cili, podj臋li dalsz膮 w臋dr贸wk臋 pieszo. Syn Egilla w duchu podzi臋kowa艂 Mirze i jej pobratymcom - podziemne tunele szybko i bezpiecznie przeprowadzi艂y ich przez kawa艂 l膮du. Bli偶ej celu ca艂ej tej wyprawy, ni偶 m贸g艂 si臋 spodziewa膰.

Zwie艅czenie Ulfirssagi zd膮偶a艂o wielkimi krokami...
_________________
Ulfir Egillsson, Norsmen - Wichry P贸艂nocy
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
kain
Mod Mag贸w
Mod Mag贸w


Do潮czy: 20 Lut 2005
Posty: 2262

PostWys砤ny: Sro Paz 01, 2014 11:32    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Godziny zamienia艂y si臋 w dnie, a dnie w tygodnie gdy siedzia艂e艣 w grocie giganta. Czas nie mia艂 tu znaczenia. Ani dla ciebie, ani dla niego. Sto lat mia艂o up艂yn膮膰 zanim mog艂e艣 porzuci膰 wi臋zy narzucone przez przysi臋g臋 i z艂o偶y膰 s艂u偶b臋. P贸ki co jednak musia艂e艣 czeka膰 na tych, kt贸rzy jak rzek艂 olbrzym - przyjd膮 tu by pokaza膰 偶e s膮 godni, lub s膮 g艂upcami. Mieli tak jak ty dzier偶y膰 artefakty, kt贸re przyczyni膮 si臋 do uwolnienia wielkiej mocy, kt贸ra poch艂onie 艣wiat lub powstrzyma fal膮 chaosu. Do tego czasu jednak nie mog艂y zosta膰 tu z艂膮czone w jedn膮 ca艂o艣膰. Ty mia艂e艣 by膰 trzecim stra偶nikiem.

Kain siedzia艂 godzinami, a mo偶e tygodniami. Sam straci艂 rachub臋 czasu. W przerwach mi臋dzy opowie艣ciami olbrzyma o zamierzch艂ych czasach, wojownik medytowa艂 lub po艣wi臋ca艂 czas doskonal膮c swoje umiej臋tno艣ci walki wr臋cz. Przegra艂 stuletni膮 s艂u偶b臋, co znaczy艂o, 偶e nie by艂 idealnym wojownikiem. Chcia艂 to zmieni膰. D膮偶enie do perfekcji sta艂o si臋 jego hobby, bowiem sto lat to szmat czasu.

Nadej艣cie nieuniknionego zawsze wi膮偶e si臋 z zaskoczeniem. Tak ju偶 zosta艂 艣wiat zbudowany. Jednak nie spodziewa艂e艣 si臋 tego co us艂ysza艂e艣 gdy po dw贸ch tygodniach oczekiwania us艂ysza艂e艣 niecierpliwy g艂os bij膮cy echem po korytarzach i wpadaj膮cy a偶 do waszej groty.

- Zamilcz przekl臋ty demonie albo zaczn臋 ci臋 katowa膰 magi膮 Hysh! Nie chc臋 wi臋cej s艂ucha膰 twojej g艂upiej paplaniny. Na wszystkich sze艣dziesi臋ciu sze艣ciu mrocznych syn贸w, ty jeste艣 najgorszy! Gdzie on jest!? Prowad藕!

Wraz z g艂osem mog艂e艣 dos艂ysze膰 odg艂os krok贸w. Ktokolwiek to by艂, by艂 jeszcze daleko gdy偶 korytarze nios艂y d藕wi臋ki dos膰 odleg艂e. Ten kto艣 jednak nie by艂 sam.

D藕wi臋ki w korytarzu rozleg艂y si臋 echem. U艣miech pojawi艂 si臋 na twarzy Kaina, cho膰 nie s膮dzi艂, 偶eby ten drugi g艂os m贸g艂 nale偶e膰 do demona. Mag, Hysh. B臋dzie ciekawie. Dwa topory ze 艣wiec膮cymi inskrypcjami Khorna, Pana Krwi i Wojny, znalaz艂o si臋 w d艂oniach zab贸jcy. Czeka艂 spokojnie, a bro艅 mia艂a na razie pos艂u偶y膰 jako element samoobrony. Nie chcia艂 zabija膰 nieznajomego...przynajmniej od razu. U艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.

Kroki zbli偶a艂y si臋 i w ko艅cu do groty wesz艂o kilkana艣cie postaci. Z tej odleg艂o艣ci nie mog艂e艣 rozr贸偶ni膰 twarzy, wszak grota by艂a du偶a. Jednak jedno nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci膮 - byli uzbrojeni po z臋by. Pi臋ciu zbrojnych. Dw贸ch z paskudnie wygl膮daj膮cymi korbaczami. Jeden z dwoma mieczami. Jeszcze jeden z toporem i tarcz膮. Pi膮ty za艣 ci膮gn膮艂 za sob膮 w贸zek pe艂en broni przer贸偶nej ma艣ci. Wspominaj膮c drog臋 tutaj uzna艂e艣 偶e musia艂 si臋 nie藕le natrudzi膰 przy niekt贸rych momentach. Ka偶dy z tej pi膮tki mia艂 obecnie w r臋kach kusz臋, a odziani byli w mieszank臋 pancerzy kolczych i p艂ytowych. Poch贸d za艣 otwiera艂a wyr贸偶niaj膮ca si臋 posta膰 maga. Wysoki, odziany w pobrudzone ju偶 be偶owe szaty, kt贸re niegdy艣 mo偶e i by艂y bia艂e. Wyszywane z艂otymi ni膰mi by艂y przewi膮zane w pasie. Pod szat膮 wida膰 by艂o jednak str贸j podr贸偶niczy. Dzier偶y艂 lask臋 z rozpalonymi na g贸rze 艣wiecami, kt贸rymi o艣wietla艂 sobie otoczenie. W drugiej d艂oni za艣 trzyma艂 lusterko.



- Nareszcie - rzek艂 zwracaj膮c si臋 do lusterka - Jeste艣my na miejscu. Czuj臋 to. Nie jeste艣 mi ju偶 potrzebny Pazuzu.

M贸wi膮c to wcisn膮艂 lusterko za pas i skierowa艂 spojrzenie w twoj膮 stron臋.

- Jestem Detlef Germatrak. Wielki Mag pot臋gi Hysh! Przyby艂em tu odegna膰 widmo chaosu jakie nastaje na te ziemie oraz na ca艂y 艣wiat. Masz artefakty, kt贸re si臋 do tego przyczyni膮. Ozwij si臋 i opowiedz po jednej ze stron. Walczmy rami臋 w rami臋 albo odejd藕 w niepami臋膰.

Kain spojrza艂 si臋 na gospodarza i u艣miechn膮艂 si臋 tylko:

- Go艣cie.. B臋dzie ciekawie - rzek艂 do niego spokojnie czekaj膮c.

Pazzuzu. Imi臋 to uderzy艂o Kaina niczym grom z jasnego nieba. Wyj膮艂 li艣膰 tytoniu i zapali艂. Czeka艂. W d艂oni niechybnie pojawi艂 mu si臋 sztylet. Oczy zacz臋艂y b艂yszcze膰. Milcza艂. Niech Pan tej groty si臋 wypowie. On by艂 tylko s艂ug膮. Cho膰, wiedzia艂 偶e to czego poszukiwa艂 jest tak blisko. Krew zn贸w splami jego d艂onie, chyba 偶e mag pomy艣li dwa razy nim cokolwiek zrobi. Czeka艂, a偶 intruzi si臋 pojawi膮 w zasi臋gu widzenia. I niech pierwsi si臋 odezw膮. On milcza艂. Niech nie wiedz膮 z czym przyjdzie im walczy膰.

Gigant pozostawa艂 bez ruchu przypominaj膮c ha艂d臋 kamieni, tak jak go spotka艂e艣 na pocz膮tku. Brak twojego odzewu wida膰 zaskoczy艂 go艣ci. Zbli偶yli si臋, ale wida膰 by艂o 偶e s膮 do艣wiadczonymi poszukiwaczami przyg贸d. 艢rodek groty podesz艂o trzech, w tym mag. Pozostali trzymali si臋 bok贸w, a jeden obra艂 艣cie偶k臋 po p贸艂kach skalnych.
Gdy znale藕li si臋 na 艣rodku groty, mog艂e艣 dojrze膰 ich twarze. Ka偶da z nich mocno zaro艣ni臋ta i poznaczona 偶yciem na trakcie. Blizny, ponure spojrzenia oraz determinacja bij膮ca z oczu.
Zatrzymali si臋 ponownie.

- Je艣li nie staniesz z nami rami臋 w rami臋 - odezwa艂 si臋 znowu mag - I nie oddasz atefakt贸w, by mog艂y odegna膰 chaos jako ca艂o艣膰, umrzesz tam gdzie stoisz. Tako rzecz臋 ja!

Us艂ysza艂e艣 nagle cichy szept giganta. Niczym dr偶enie ziemi, lecz poj膮艂e艣 znaczenie s艂贸w.

- Przetestuj ich. Je艣li s膮 godni, mog膮 zosta膰 i czeka膰 na moment z艂膮czenia. Je艣li nie, zostan膮 jedynie ich szcz膮tki.

W tym samym momencie obro偶a kt贸r膮 nosisz od pewnego czasu ucisn臋艂a na tw膮 szyj臋 zwracaj膮c na siebie uwag臋. W g艂owie us艂ysza艂e艣 znajomy g艂os innego maga.

~Zabij ich~

“Pierdol si臋” odpowiedzia艂 w my艣lach. Wsta艂 spokojnie i rzek艂 gromkim g艂osem:
-No nareszcie..w ko艅cu przyby艂 ten o kt贸rym prawi膮 legendy..Sto lat tu siedz臋 i mi dupa odmarza.. w ko艅cu przyby艂 Detlef Germatrak. Bia艂y Czarodziej… - wsta艂 i zacz膮艂 kierowa膰 si臋 ku magowi powoli -Rad jestem 偶e przyby艂e艣 ale niestety...s膮 zasady. Bogowie je ustanowili...i nie da rady bez nich...Trzy pr贸by trzeba przej艣膰 by zdoby膰 artefakty o kt贸rych mowa..Gotowy jeste艣 pot臋偶ny Magu - rzuci艂 zach臋caj膮co

Widzisz 偶e twarz maga wykrzywi艂 u艣miech.
- Wi臋c jednak! Dobrze… jeszcze 偶adna zagadka mnie nie powstrzyma艂a. Studiowa艂em logik臋 u samego Alexa von Zira! O jakich pr贸bach m贸wisz?
Wyszed艂 przed swoich dw贸ch ochroniarzy.
- Tak Alex von Zir..znam to nazwisko - by艂 strasznie chujowym magiem ale nie powiedzia艂 tego g艂o艣no - Pr贸by...Trzy pr贸by: pr贸ba si艂y, pr贸ba miecza, pr贸ba pokory cho膰 nie kiedy zwana pr贸b膮 m膮dro艣ci.

- Dobrze zatem - rzek艂 mag stukaj膮c sw膮 lask膮 o ziemi臋 - Pierwiej podejm臋 pr贸b臋 m膮dro艣ci je艣li ich kolejno艣膰 nie jest ustalona.

- Nie jest - odpar艂 Kain i zacz膮艂 spokojnie kr膮偶y膰..- Wolf z Burchen, pr贸cz tego, 偶e by艂 jedynym poza mn膮 ksi臋ciem Burchen posiadaj膮cym koron臋, dost膮pi艂 pewnego dnia w膮tpliwej przyjemno艣ci umykania przed 艣cigaj膮cym go bezimiennym Stworem. Chocia偶 niewykluczone, 偶e by艂y to tylko skutki dzia艂ania arabskiego wina. Stw贸r wo艂a艂 go raz po raz po imieniu. Wolf wpad艂 do swojego domu, przebieg艂 przez sze艣膰 komnat, rygluj膮c za sob膮 drzwi ka偶dej, wreszcie, zaryglowawszy za sob膮 drzwi si贸dmej, stwierdzi艂, 偶e nie ma ju偶 gdzie ucieka膰. S艂ysza艂 trzask wy艂amywanych kolejno drzwi i swoje imi臋 wywrzaskiwane przy wywa偶aniu ka偶dych. Naliczy艂 sze艣膰 takich trzask贸w i sze艣膰 wrzask贸w. A potem jego imi臋 rozbrzmia艂o pod si贸dmymi drzwiami; ale Stw贸r tych drzwi nie tyka艂. Wolf czeka艂 ca艂y w nerwach, kiedy wylec膮 z zawias贸w, i nic. Wreszcie zacz膮艂 przest臋powa膰 z nogi na nog臋, nie m贸g艂 si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy Stw贸r do niego wtargnie, i nadal nic. Wreszcie zniecierpliwiony sam otworzy艂 drzwi i wyjrza艂. Stwora za nimi nie by艂o. I Wolfowi do ko艅ca jego dni nie dawa艂o spokoju pytanie, co te偶 go wo艂a艂o. Co to by艂o ? Podaj komentarz do tej zagadki.
Mag zas臋pi艂 si臋 gdy us艂ysza艂 tre艣膰 zagadki. Podni贸s艂 palec do g贸ry i brod臋 tako偶 wlepiaj膮c w ciebie spojrzenie.
- Zaiste trudna jest to pr贸ba, lecz jej podo艂am…
Po tych s艂owach umilk艂 i ponownie skierowa艂 spojrzenie w d贸艂 zastanawiaj膮c si臋 nad odpowiedzi膮.
Gdy mag my艣la艂 Kain spokojnie obchodzi艂 sobie w贸zeczek i obserwowa艂 ochroniarzy maga. Mia艂 czas, uderzenie nadejdzie je艣li zajdzie potrzeba taka. Szuka艂 wzrokiem zwierciad艂a..kt贸re dostrzeg艂 wcze艣niej. Szuka艂 Pazuzzu.

Zwierciad艂o by艂o zatkni臋te za pas czarodzieja, lustrem do jego szaty. Ochroniarze Detlefa r贸wnie偶 ci臋 obserwowali, gdy ich pracodawca zastanawia艂 si臋 nad odpowiedzi膮. Jeden z nich wyszczerzy艂 z臋by.
- Mo偶e jego stara? - zarechota艂 i dw贸ch odpowiedzia艂o mu ch贸ralnie.
Ujrza艂e艣 jak ten, kt贸ry by艂 na p贸艂ce skalnej zeskoczy艂 w ko艅cu na ni偶sz膮, potem na jeszcze ni偶sz膮, a偶 w ko艅cu znalaz艂 si臋 na dnie groty, czyli na tym samym poziomie co wy.

Mag wreszcie podni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 wprost na ciebie.
- Ca艂e to wydarzenie pasuje do opisu dzia艂ania ogar贸w otch艂ani, ale nie rzek艂e艣 偶e Wolf z Burchen uprawia艂 magi臋. Nie… to jest co艣 innego. Zna艂o jego imi臋. Wywa偶a艂o drzwi za kt贸rymi si臋 kry艂, ale jednocze艣nie oszcz臋dzi艂o go po sz贸stych. Przetrwa艂o przej艣cie sz贸stych drzwi, wi臋c te偶 nie na 艣mierci ta zagadka si臋 opiera, bowiem us艂ysza艂 po raz si贸dmy swe imi臋. Co to jest? Rzekn臋 偶e sumienie. Co艣 czego wielu w艂adykom brakuje.

- Czy taka jest odpowied藕 twa ostateczna - zapyta艂 gromko Kain - pami臋taj, 偶e musisz przej艣膰 wszystkie pr贸by...mo偶esz te偶 podj膮膰 reszt臋 a potem do niej wr贸ci膰..

- Chcesz albo mi pom贸c, albo podkopa膰 moj膮 pewno艣膰 siebie… - rzek艂 mag mru偶膮c oczy - Dobrze zatem. Kupi臋 sobie wi臋cej czasu podchodz膮c do innej pr贸by. Pr贸ba si艂y.

Kain odrzuci艂 bro艅 na bok i rzek艂:
- C贸偶..walczy膰 b臋dziemy go艂ymi r臋koma.. 偶adnej broni, 偶adnej magii. Tylko czysta fizyczna si艂a si臋 liczy - poczeka艂 czy b臋d膮 jakie艣 pytania.

- Przys艂uguje mi prawo do szampierza?

- Yyy.. - Kain zacz膮艂 udawa膰 idiot臋 - No niech b臋dzie...ale je艣li on przegra...b臋dziesz musia艂 da膰 danin臋… - zacz膮艂 si臋 przygl膮da膰 najemnikom, w贸zeczkowi, broniom, a potem lusterku - niech b臋dzie to - wskaza艂 na sw贸j przedmiot po偶膮dania - je艣li przegra tw贸j szampierz b臋dziesz musia艂 odda膰 to lusterko…

Mag popatrzy艂 na lusterko i prychn膮艂.
- Nie ma ju偶 dla mnie warto艣ci. Jednak je艣li m贸j szampierz przegra to i tak nie przejdziemy wszystkich pr贸b, a tym samym nie pomo偶esz nam.

- Niby tak...ale jest drobna rzecz, kt贸r膮 pomina艂em...My艣lisz, 偶e czemu tu siedz臋 sto lat...W艂a艣nie...przegrany zostaje… - spojrza艂 si臋 na maga a potem na najemnik贸w, by zrozumieli co mog膮 straci膰…

Mag u艣miechn膮艂 si臋. Dw贸ch ochroniarzy nie podziela艂o jego optymizmu, ale nie by艂 to strach. W ko艅cu ten od w贸zka kiwn膮艂 g艂ow膮.
- M贸j brat stanie do walki - po czym wskaza艂 innego z ludzi - Jest najsilniejszym cz艂owiekiem jakiego znamy i najsprawniejszym w karczemnych bijatykach. Stawajcie.

Ten kt贸rego wskaza艂 by艂 w istocie niezbyt ros艂y.

Kain spokojnie czeka艂 a偶 wyst膮pi jego oponent. Poczeka艂 r贸wnie偶 a偶 b臋dzie on ju偶 bez broni, tak jak on sam. Obserwowa艂 go uwa偶nie, oceniaj膮c, szacuj膮c i por贸wnuj膮c swoje si艂y z jego. Czeka艂 spokojnie, a偶 przeciwnik wykona pierwszy ruch.
Tw贸j przeciwnik u艣miechn膮艂 si臋 szczerz膮c z臋by, warkn膮艂 i ruszy艂 na ciebie w szar偶y lekko si臋 pochylaj膮c. Je艣li dobrze oceni艂e艣 zamierza艂 ci臋 z艂apa膰 w kolanach, ale r贸wnie dobrze m贸g艂 celowa膰 w brzuch.

Kain czeka艂 spokojnie a偶 przeciwnik dobiegnie praktycznie do niego, lecz nie b臋dzie bli偶ej ni偶 wyci膮gni臋cie r臋ki. Wtedy pos艂a艂 mu szybkie kopni臋cie celuj膮c albo w twarz albo w krocze. Sam jednocze艣nie lekko odchyli艂 si臋 do ty艂u, by wyj艣膰 na wszelki wypadek z zasi臋gu przeciwnika. R臋c臋 mia艂 wysoko podniesione, co mia艂o mu zapewni膰 i stabilno艣膰 i gard臋 przed 艂apami przeciwnika. Przeciwnik wygl膮da艂 na takiego co nie raz, nie dwa walczy艂 wi臋c chcia艂 to za艂atwi膰 szybko. Odprawi膰 maga i odzyska膰 demona.

Przeciwnik okaza艂 si臋 by膰 zwinny. Gdy pos艂a艂e艣 mu kopniaka umkn膮艂 w bok. Manewr jednak sprawi艂 偶e jego cios nie by艂 ju偶 celny. Odskoczy艂 po przek膮tnej i zaraz si臋 obr贸ci艂 w twoj膮 stron臋 ustawiaj膮c gard臋.

Kain by艂 wy偶szy, co znaczy艂o jedno: mia艂 przewag臋 ramion. Pierwsze kombinacje mia艂y by膰 proste, wolne i wygl膮da膰 na nieudolne. Lewa, lewa, prawa.. Wszystko proste. Sekwencje mia艂y si臋 powtarza膰, jakby wojownik nic innego nie umia艂. Za pewne brat maga, b臋dzie chcia艂 skr贸ci膰 dystans i za ka偶dym razem, gdy to robi艂 Kain uderza艂 w jego piszczel tzw low-kickiem. Chcia艂 obi膰 mu nog臋, proste sekwencje mia艂y wybada膰 przeciwnika, szukaj膮c jego s艂abych punkt贸w.

Szybko spostrzeg艂e艣 偶e tw贸j przeciwnik nie stara si臋 szybko ciebie powali膰. B臋d膮c 艣wiadomy twojej przewagi r膮k w istocie spr贸bowa艂 dwa razy skr贸ci膰 dystans. Za pierwszym razem obi艂e艣 mu piszczel, ale za drugim razem by艂 na to przygotowany i zablokowa艂 twoje kopni臋cie, po czym si臋 wycofa艂. Teraz on trzymaj膮c gard臋 zacz膮艂 kr膮偶y膰 i przyj膮艂 postaw臋 defensywn膮.

Po obronie zawsze przychodzi czas na atak. Pierwsze dwa proste by艂y standardowe, lecz trzeci cios ju偶 nie. Lewy prosty zosta艂 wypuszczony, i gdy zosta艂 zbity, prawy nie poszed艂 bowiem Kain wyprowadzi艂 uderzenie z lewej r臋ki, kt贸ra cofaj膮c si臋 wystrzeli艂a ponownie do przodu, ale zewn臋trzn膮 kraw臋dzi膮 d艂oni w kierunku nosa przeciwnika. To nie mia艂o zabi膰, czy zrani膰 bardziej ale rozdra偶ni膰 go.

Tw贸j cios si臋gn膮艂 celu. Uderzenie by艂o na tyle irytuj膮ce 偶e przeciwnik szybko postanowi艂 odda膰 skracaj膮c dystans. Jednak nie wyprowadzi艂 偶adnego konkretnego ciosu, a rzuci艂 si臋, by z艂apa膰 ci臋 w p贸艂.
Kain da艂 si臋 z艂apa膰, lecz r臋ce uni贸s艂 do g贸ry tak by mu ich nie unieruchomi艂. Jednocze艣nie nog膮, zapl膮ta艂 jego nog臋 - by zapobiec przewr贸ceniu, a wolne r臋ce opar艂 o jego klatk臋 piersiow膮. Po sekundzie wsun膮艂 je do g贸ry, przechodz膮c po twarzy w kierunku oczodo艂贸w. Zamierza艂 wbi膰 mu palce w oczy, lekko o艣lepiaj膮c (nie na tyle mocno, by mu wbi膰 ga艂ki oczne do 艣rodka)
Gdy tylko twoje palce znalaz艂y si臋 na jego twarzy, m臋偶czyzna pu艣ci艂 ci臋 jak oparzony i z艂apa艂 ci臋 za nadgarstki.
Gdy tylko jego d艂onie zacisn臋艂y si臋 na moich, moje r臋ce (s膮 blisko niego) 艂api膮 go za ubranie a ja wyprowadzam kopniak kolanem w jego krocze. W艂a艣ciwie do wpadam w jego krocze moim kolanem.
Trzasn膮艂e艣 go w krocze i us艂ysza艂e艣 st臋kni臋cie. Niemrawo chcia艂 ci臋 odepchn膮膰 i zatoczy膰 si臋 w ty艂, ale twoje r臋ce wci膮偶 trzyma艂y go za ubrane. Poczu艂e艣 偶e i on pr贸buje ci臋 z艂apa膰 za odzienie, a biodra skr臋ci艂y si臋 lekko w bok, by unikn膮膰 kolejnego takiego ciosu. Poczu艂e艣, 偶e tw贸j przeciwnik s艂abnie.

Gdy tylko r臋ce pu艣ci艂y nadgarstki a skierowa艂y si臋 ku ubraniu, Kain pozwoli艂 na to. To pozwoli艂o mu uderzy膰 go z 艂okcia w policzek raz, a potem drugi wchodz膮c w niego swoim cia艂em.

Powali艂e艣 swojego przeciwnika. Zmi臋k艂 pod twoimi uderzeniami, a偶 w ko艅cu upad艂 na ziemi臋. Widzisz 偶e jest przytomny, ale na razie pozbawiony ch臋ci lub mo偶liwo艣ci kontynuowania starcia. Mag wygl膮da na niepocieszonego.

Gdy przeciwnik pad艂, Kain podszed艂 do niego i poda艂 mu r臋k臋 pomagaj膮c wsta膰:
- Wytrwa艂y jeste艣 wojowniku. Wytrwa艂y i dzielny...niczym prawdziwy syn Sigmara.. - pochwali艂 przeciwnika. Potem podszed艂 do maga i rzek艂 spokojnie, beznami臋tnie: - niestety przegra艂e艣. Nie jeste艣 godzie艅, doby膰 wszystkich artefakt贸w i z艂膮czy膰 ich. Brata nie wezm臋 na s艂u偶b臋, lecz danin臋 trzeba op艂aci膰.

Wojownik z kt贸rym si臋 bi艂e艣 przyj膮艂 pomoc i powsta艂. Zamruga艂 kilkakrotnie powiekami.

- Dobrze - warkn膮艂 mag wyci膮gaj膮c lusterko zza pasa i wyci膮gn膮艂 je w twoim kierunku.

- Powiedz zatem kto jest godzien? Co je艣li nie znajdzie si臋 nikt kto sprosta twoim… pr贸bom? - rzek艂 z przek膮sem - Co wtedy? Dasz chaosowi opanowa膰 艣wiat?

~Zabij ich. To k艂amcy. S艂u偶ebni mrocznym pot臋gom~

Kain mia艂 do艣膰 powoli tego g艂osu. Zaczyna艂 go irytowa膰. Wzi膮艂 lusterko i obejrza艂 je sobie. Spojrza艂 na maga, do kt贸rego rzek艂 spokojnie:
- Nie mi ustala膰 zasady. Jak Ty przyby艂em tu przed wiekami i rzucilem wyzwanie jednemu ze stra偶nik贸w. Poleg艂em, lecz zamiast zgin膮膰 dano mi szans臋. B臋d臋 tu czeka艂 a偶 przyjdzie wybraniec. Legenda g艂osi 偶e b臋dzie silny niczym lew, pot臋偶ny jak tytan a sprytny jak lis… Zasady ustanowili Bogowie odg贸rnie..nie mi decydowa膰...lecz… widz臋 偶e pobudki masz szlachetne.. Je艣li mi pomo偶esz, ja pomog臋 Tobie...zgoda ? - rzuci艂

Mag zastanawia艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, ale gdy odpowiedzia艂 w g艂osie zabrzmia艂a zar贸wno gorycz, jak i pewno艣膰 o艣wiadczenia.
- Zgoda. Nie mamy przed sob膮 wiek贸w, jeno miesi膮c. Tak膮 wr贸偶b臋 wyczyta艂 z gwiazd patriarcha niebian.
Przy ostatnich s艂owach jego ochroniarze rozlu藕nili si臋 nieco.
- B臋dziemy tu czeka膰 zatem na nast臋pnych 艣mia艂k贸w. Gdy za艣 przyjdzie czas z艂膮czymy przedmioty by przegna膰 chaos.

- Je艣li zdejmiesz mi t膮 przekl臋t膮 obro偶臋 z szyi jeden z artefakt贸w b臋dzie nale偶a艂 do Ciebie - rzuci艂 do maga. W tym czasie Kain zacz膮艂 przegl膮da膰 to lusterko, jednocze艣nie m贸wi膮c do maga - Zdrad藕 mi co w tym przedmiocie takiego niezwyk艂ego, 偶e m贸wi艂e艣 do niego.

- Przedmioty to nie jest moja specjalno艣膰… ale zobacz臋 co da si臋 zrobi膰 - odpowiedzia艂. - Je艣li za艣 chodzi o lusterko, to jest tam uwi臋ziony demon. Spokojnie, nie ma 偶adnej mocy ani w艂adzy. Mo偶e jedynie m贸wi膰… cho膰 czasem to wystarczy.

Gdy przejrza艂e艣 si臋 w lusterku ujrza艂e艣 swoje odbicie. Jednak w mgnieniu oka tafla zal艣ni艂a, a po drugiej stronie zobaczy艂e艣 rozpalone gejzery, brudny krajobraz zatruty ciemnym dymem, a na pierwszym planie cielsko olbrzymiego demona o l艣ni膮cej fioletowej sk贸rze. Musia艂 wyczu膰 偶e kto艣 spojrza艂 w lustro, bowiem podni贸s艂 sw贸j rogaty 艂eb i momentalnie znalaz艂 si臋 bli偶ej. Jego paskudna twarz wype艂ni艂a obr臋cz artefaktu. Widzisz 偶e u艣miechn膮艂 si臋 paskudnie gdy tylko ci臋 dojrza艂.

- Hahahahamuahahahahahahahaha - dudni膮cy gard艂owy 艣miech rozni贸s艂 si臋 po grocie dochodz膮c z lusterka.

Kain u艣miechn膮艂 si臋 lekko pod nosem, a potem schowa艂 lusterko. Mia艂 to czego pragn膮艂, teraz potrzebowa艂 tylko kogo艣 kto zn贸w ich po艂膮czy w jedno艣膰. Ale pierw obro偶a. Zdj膮艂 z siebie p艂aszcz, i podszed艂 do maga. Pokaza艂 mu obro偶臋, i pozwoli艂 by ten mu si臋 jej przypatrzy艂.

Gdy ju偶 by艂o po wszystkim, albo i nie, Kain rzek艂:
- Jakie macie artefakty ze sob膮 ? Ile ich zdobyli艣cie ?

- Jeden - odrzek艂 mag - Mosi臋偶ny 艂eb Fenrisa. Bo偶ka, kt贸rego czcili zmiennokszta艂tni z g贸r Ulfernar.

Ochroniarze maga rozeszli si臋 po grocie. Tylko ten z w贸zkiem zosta艂 przy was niespecjalnie interesuj膮c si臋 otoczeniem, ani wasz膮 rozmow膮.
艢miech kt贸ry s艂ysza艂e艣 z lusterka wci膮偶 ci臋 dobiega ale teraz jak chichot. Pozostali zdaj膮 si臋 tego nie s艂ysze膰.

- Moje drogie naczynie… o jak偶e si臋 st臋skni艂em… ahahahahahahaha… roni臋 gorzkie 艂zy na wspomnienie naszy woja偶y. A teraz… 艂zy rado艣ci skapuj膮 pod me stopy pal膮c t膮 straszn膮 ziemi臋. C贸偶 porabia艂e艣 przez ten czas? Jak ty beze mnie prze偶y艂e艣?

Tymczasem mag zacz膮艂 ci臋 obchodzi膰 i obserwowa膰. Podni贸s艂 r臋k臋 i palcem przesun膮艂 po obro偶y recytuj膮c cicho jakie艣 zakl臋cie. Po kilkunastu sekundach us艂ysza艂e艣 偶e zmieni艂 intonacj臋. Potem zrobi艂 to raz jeszcze. Widzisz 偶e na jego czole pojawi艂y si臋 krople potu, ale nie zaprzestaje swej pracy.

W ko艅cu jednak okaza艂o si臋 偶e ten kto stworzy艂 ten przedmiot przerasta moc膮 Maga 艢wiat艂a, i jest pot臋偶nym Alchemikiem. U艣miech pojawi艂 si臋 zgry藕liwy na twarzy Kaina. Skin膮艂 g艂ow膮 w podzi臋kowaniu i postanowi艂 przez chwil臋 poby膰 sam. Gdy w ko艅cu m贸g艂 nacieszy膰 si臋 prywatno艣ci膮, wzi膮艂 lusterko i si臋gn膮艂 po to co jego m贸wi膮c do Pazzuzu:
- Jedno艣ci膮 byli艣my, jedno艣ci膮 jeste艣my, jedno艣ci膮 b臋dziemy. Czas wr贸ci膰 do domu...m贸j z艂o艣liwy towarzyszy… - chcia艂 by go ten zn贸w nape艂ni艂 sob膮….A jak b臋dziesz mnie wkurwia膰 to oddam Ci臋 zn贸w temu magowi co by dr臋czy艂 ci臋 przez stulecia…

Tafla lustra zmatowia艂a, drgn臋艂a i wygi臋艂a si臋 w twoj膮 stron臋 niczym membrana, albo sk贸ra nabrzmia艂ego brzucha. Pojawi艂y si臋 rozst臋py, ale wida膰 by艂o 偶e cokolwiek tam w 艣rodku siedzi, nie ma do艣膰 si艂 by wyj艣膰 na w艂asn膮 r臋k臋. Wszystko si臋 zmieni艂o gdy dotkn膮艂e艣 artefaktu palcami. Poczu艂e艣 pod opuszkami co艣 艣liskiego, co z pewno艣ci膮 nie by艂o tafl膮 lustra. W pierwszej chwili chcia艂e艣 odsun膮膰 r臋k臋, ale st艂umi艂e艣 instynkt. Us艂ysza艂e艣 艣miech, kt贸ry odbi艂 si臋 echem w twojej g艂owie oraz poczu艂e艣 偶e co艣 pe艂znie po twojej r臋ce. Co艣 niewidzialnego dla normalnego wzroku. Jednocze艣nie za艣 wyj膮tkowo namacalnego, ochydnego i odpychaj膮cego. Zna艂e艣 to uczucie.

Sk贸ra na twojej r臋ce zacz臋艂a czernie膰 i pokrywa膰 si臋 czerwonymi 偶y艂ami. Na zmian臋 gor膮c i mr贸z ogarnia艂 twoje cz艂onki. Wra偶enie pustki w sercu zacz臋艂o nikn膮膰, lecz na jej miejscu pojawi艂o si臋 wspomnienie cierpienia, b贸lu, 偶a艂o艣ci i gniewu. 艢wiat wok贸艂 ciebie okry艂 si臋 mrokiem, tak jakby na twoje oczy pad艂a jaka艣 kl膮twa. W uszach zacz臋艂o ci dzwoni膰, a jedyny d藕wi臋k jaki mog艂e艣 ponad to us艂ysze膰 to by艂 艣miech Pazuzu. Rozlega艂 si臋 g艂o艣no, jakby by艂 tu偶 obok. By艂 jednocze艣nie zadowolony i szyderczy. B贸l zdj膮艂 twoje cia艂o, lecz jaka艣 moc sprawi艂a, 偶e nie mog艂e艣 si臋 pod jego wp艂ywem skuli膰. Sparali偶owany trwa艂e艣 w bezruchu czuj膮c jak co艣 rozrywa twoje mi臋艣nie. Z przekrwionych, pal膮cych oczu pociek艂y 艂zy.
Wreszcie po wieczno艣ci trwaj膮cej zaledwie kilka sekund mog艂e艣 na nowo oddycha膰.

Kain pad艂 na kolana z szale艅czym wyrazem twarzy, p艂awi膮c si臋 w tym samym uczuciu co kiedy艣. Pazuzzu by艂 z nim. Zn贸w byli jedno艣ci膮. Oczy sta艂y si臋 czarne zn贸w, a Kain zn贸w czu艂 偶e jestem pe艂en. Setki lat, podczas kt贸rych zwi膮zany by艂 z demonem sprawi艂, i偶 funkcjonowali oni jako jedno.
- Co z tamt膮 dziewczyn膮 si臋 sta艂o ? - zapyta艂 w my艣lach demona - Ja zabi艂em samozwa艅ca… i posiad艂em jego w艂贸cznie.

- Dobrze! Widz臋 jak go ubi艂e艣. Pi臋knie wykonane. To zdziwienie na jego twarzy… bezcenne! - Pazuzu radowa艂 si臋 zagnie偶d偶aj膮c na nowo w twym ciele - Dziewczyna zosta艂a na nowo zniewolona. Jest s艂u偶ebnic膮 jakiego艣 艣mierdz膮cego wata偶ki. Silny i twardy, ale ma dobre serce. To lepszy 偶art ni偶 jakikolwiek, kt贸ry kiedykolwiek wymy艣li艂em. Ale do艣膰 偶art贸w. Zabij tego 艣wietlistego maga. Jest paskudny i z艂o艣liwy.

- Gdzie jest dziewczyna ? - pad艂o pytanie - Na razie nikogo nie zamierzam zabi膰. Czekamy na rozw贸j wypadk贸w g艂膮bie..Wida膰 siedzenie w lusterku dobrze Ci nie s艂u偶y. Przyjdzie tu wielu...wielu zostanie tu na zawsze..wi臋c najesz si臋 do woli.. Cierpliwo艣ci Pazzuzu...A teraz chc臋 wiedzie膰 gdzie jest dziewczyna i co o niej wiesz..naprawd臋…

- A ty beze mnie sta艂e艣 si臋 strasznie pewny moje ty naczynie. Hahaha! - Dziewczyna jest gdzie艣 na polach Fimbulu. Wraz z nurglit膮. Zniewoli艂 j膮 i prowadzi jako sw膮 zdobycz. Pr臋dzej czy p贸藕niej tu przyb臋dzie. Nie chcesz jednak mie膰 jej 偶ywej. Gdy tylko twe oczy na niej spoczn膮, zadaj jej 艣miertelny cios. Jej umys艂 jest inny. Ja, mistrz labirynt贸w, w艂adca szale艅czych my艣li, zgubi艂em si臋 w jej wn臋trzu. Nie mog艂em odnale藕膰 drogi. Jest niebezpieczna. Jest zwiastunem zmian. Cho膰 nie m贸wi ani s艂owa, zmienia wszystko i wszystkich. Nie chc臋 tego pami臋ta膰, lecz na wieki musz臋.

- Zagadkami m贸wisz...lecz na wszystko przyjdzie pora. Przyjd膮 tu wszyscy, a my poczekamy na to co si臋 wydarzy - zadecydowa艂 spokojnie zab贸jca. Zn贸w by艂 sob膮. Zn贸w czu艂 t膮 moc i pewno艣膰. U艣miechn膮艂 si臋 ponuro a jego wzrok spocz膮艂 na magu i jego pomagierach. D艂o艅 zacisn臋艂a si臋 na or臋偶u, lecz nie atakowa艂. Nie czu艂 takiej potrzeby. Dziewczyna. Zagadka. Przesz艂o艣膰. Wiedzia艂 i czu艂, 偶e ich losy s膮 po艂膮czone...Pierw jednak musia艂 zaj膮膰 si臋 tera藕niejszo艣ci膮.
_________________
#sesja Miasto: Dante Cavenaghi
#sesja Wichry P贸艂nocy: Kain

Kobiet potrafi膮cych s艂u偶y膰 za materac jest wiele na tym naszym nie najweselszym ze 艣wiat贸w. Ale znalezienie dowcipnie czy roztropnie gadaj膮cego materaca nie jest ju偶 takie proste
Powr髏 do g髍y
Zobacz profil autora Wy秎ij prywatn wiadomo舵 Wy秎ij email
Wy秝ietl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez mo縧iwo禼i zmiany post體 lub pisania odpowiedzi    Forum forum.drachenfels.pl Strona Glowna -> Wichry P贸艂nocy Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Id do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 37, 38, 39, 40  Nast阷ny
Strona 38 z 40

 
Skocz do:  
Nie mo縠sz pisa nowych temat體
Nie mo縠sz odpowiada w tematach
Nie mo縠sz zmienia swoich post體
Nie mo縠sz usuwa swoich post體
Nie mo縠sz g硂sowa w ankietach


Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group